Przez wiele lat chyba wszyscy badacze i badaczki zajmujący się polskim ruchem komunistycznym zachodzili w głowę, czemu wciąż nie ukazała się po polsku uważana powszechnie za fundamentalną i wydana w 1991 roku praca Jaffa Schatza „The Generation. The Rise and Fall of the Jewish Communists of Poland”. Od jesieni zeszłego roku ten dylemat wreszcie stracił na aktualności, przeskakując z dziedziny palących problemów polskiego rynku wydawniczego do królestwa jego historii. Oczywiście kwestie językowe nie przeszkadzały nadmiernie specjalistom, którzy pracę Schatza szeroko wykorzystywali w swoich analizach. Dla szerszej publiczności mogły one jednak stanowić barierę, a do tego dochodziła fizyczna niedostępność egzemplarzy. W odniesieniu do książki wydanej przed ćwierćwieczem w USA niespecjalnie można było liczyć na antykwariaty czy bukinistów, pozostawały jedynie akademickie biblioteki.

O szerszej publiczności nie piszę przypadkiem. Historykom „Pokolenia” przedstawiać nie trzeba, są natomiast powody, by również nie-specjaliści zainteresowali się tą pozycją, której tematem jest historia szczególnej formacji polskich komunistów. Łączyło ich żydowskie pochodzenie oraz przynależność do pokolenia urodzonych około 1910 roku i wchodzących w dorosłe życie – oraz w politykę – u progu lat 30., pośród Wielkiego Kryzysu, radykalizacji ideologicznej oraz narastającego antysemityzmu. Dlatego też w tej recenzji postaram się przyjąć jako punkt odniesienia właśnie tę grupę czytelników i czytelniczek.

Smaczna odtrutka

Pierwszy z tych powodów dotyczy znaczenia książki Schatza dla rozbijania szkodliwych i szeroko rozpowszechnionych w debacie publicznych klisz i uprzedzeń, które składają się na mit „żydokomuny”. W ich jądrze leży przekonanie, iż komunizm jako kierunek ideowy stanowił kreację żydowską, a Żydzi dominowali – ilościowo bądź pod względem pozycji politycznej – w ruchu komunistycznym oraz w tworzonym przezeń po drugiej wojnie światowej strukturach władzy, ze szczególnym uwzględnieniem aparatu bezpieczeństwa; że stanowili w ich obrębie osobną, zwartą grupę interesu o sprecyzowanych celach, których realizacja miała się odbyć kosztem nie-Żydów (czyli na przykład Polaków).

 

Nie istniał nigdy żydowski spisek komunistyczny, istniało natomiast szczególne żydowskie doświadczenie komunizmu. | Łukasz Bertram

 

Nie chodzi tylko o to, że wraz z tym mitem odbywa się wypchnięcie niegdysiejszego komunizmu i komunistów poza granice wyobrażonej wspólnoty narodowej, skategoryzowanie go jako schorzenia przywleczonego przez „obcych”. Przyczynia się to także do reprodukcji i wzmacniania dzisiejszych międzygrupowych uprzedzeń oraz instrumentalnego wykorzystywania szkodliwych uproszczeń i przekłamań historycznych dla bieżących celów politycznych. Wielu historyków od lat podejmuje wysiłek, by tę antysemicką mitologię rozbić, odwołując się zarówno do statystyk, jak i do tłumaczenia złożoności mechanizmów społeczno-politycznych. Przypominają chociażby, że co prawda osoby pochodzenia żydowskiego stanowiły około jednej czwartej członków Komunistycznej Partii Polski, dawało to jednak zaledwie nieco ponad promil całej społeczności żydowskiej w II RP, a największe poparcie komuniści mieli zapewne wśród wiejskiej, prawosławnej ludności Polesia. Polskie wydanie książki Schatza poprzedza tekst historyka Piotra Osęki, który w syntetyczny sposób dokonuje rekonstrukcji historii tego fałszywego fantazmatu, ukazując różne jego wcielenia: od przedwojennego dyskursu endeckiego przez ulotki podziemia lat 40., manifestacje wewnątrzpartyjnego antysemityzmu lat 50. i 60. (z marcowym apogeum) po komunistyczno-endecki amalgamat „Grunwaldu”. Sygnalizuje też, że dyskurs ten jest żywy i dziś – choć można wyrazić żal, że w tej konstatacji ogranicza się tylko do jednego przykładu.

Sam Schatz na wstępie do polskiej edycji swojego dzieła stwierdza, iż „żydokomuna” w powojennych strukturach władzy nie stanowi dla niego istotnego wątku. Jest to wybór słuszny. Nie istniał bowiem nigdy żydowski spisek komunistyczny, czy to w KPP, czy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, istniało natomiast szczególne żydowskie doświadczenie komunizmu. I to właśnie doświadczenie ukazuje „Pokolenie”.

Ukazuje – i to jest drugim powodem jego radosnego powitania – w sposób wyjątkowo atrakcyjny również dla czytelnika, który nie będzie miał chęci ani potrzeby sięgnięcia po stereotypowe „akademickie cegły”. Rzecz jasna, przeciwstawienie „najeżonego przypisami” pisarstwa naukowego „potoczystym narracjom” bardziej popularnych ujęć jest pewną sztancą, ale oddaje też realne różnice. Walorem „Pokolenia” jest umiejętność autora przerzucenia mostu między tymi dwoma modelami opowiadania. Jest to bez wątpienia książka naukowa z licznymi odwołaniami do literatury przedmiotu i refleksji teoretycznej, a jednocześnie narracja przystępna i przyjazna.

Dzieje się tak w pewnym stopniu dlatego, że książka Schatza to jedna z nielicznych analiz na temat polskiego ruchu komunistycznego skupionych w mniejszym stopniu na komunizmie, a w większym – na komunistach i komunistkach; nie na strukturach, partiach, instytucjach, ale na ludziach. Autor snuje ją na podstawie kilkudziesięciu wywiadów biograficznych, które przeprowadził w latach 80., głównie w Danii i Szwecji, gdzie sam osiadł po „marcowej” emigracji. Nie jest to co prawda opowieść, w której historie mają imiona i nazwiska, autor bowiem nie podaje personaliów swoich rozmówców. Dość rzadko przytacza ich słowa w bezpośrednich cytatach, budując raczej na ich podstawie – i z podparciem innych źródeł – syntetyczną narrację autorską. Dotyczy ona, rzecz jasna wielu zakrętów Wielkiej Historii, sięga do wielu społeczno-kulturowych kontekstów, dostarczając czytelnikowi pigułek wiedzy chociażby na temat położenia ludności żydowskiej w II Rzeczpospolitej oraz historii polskiego ruchu komunistycznego. Wywód ten pozwala jednak, by wyłoniło się zeń bardzo ludzkie doświadczenie emocji, marzeń, dylematów, traum i przewin, które wiązały się z zaangażowaniem politycznym. Schatza interesuje zarówno to, co działo się w życiu jego bohaterów, jak i to, w jaki sposób zapamiętali oraz interpretowali załomy swojego życia. Tworzy dynamiczny, zbiorowy portret, rozpostarty między latami 20. i młodzieńczymi wyborami politycznymi – a traumą i szokiem roku 1968. Jest przy tym jednocześnie empatyczny, szukający tropów pozwalających mu na zrozumienie wyborów swoich bohaterów, jak i wnikliwy oraz dotrzymujący standardów obowiązujących badacza, który musi wiedzieć, że nie wolno wchodzić ani w rolę prokuratora, ani hagiografa.

Życie dla rewolucji

Nie będę tu, oczywiście, przystawiał lupy do wszystkich figur i scenografii skłębionych na tym obrazie, ograniczając się do krótkich zwiastunów poszczególnych rozdziałów książki. Skupię się przy tym na refleksjach autora wyprowadzonych z wywiadów, pominę zaś części skupione na skali makro.

Zabierając nas w podróż przez doświadczenia, które kształtowały komunistów, Schatz pokazuje najpierw złożoną mozaikę czynników składających się na „drogi do komunizmu” – aczkolwiek osobiście preferowałbym termin „drogi dojścia do wyboru komunizmu” jako silniej akcentujący podmiotowość jednostek, tak inteligentów, jak i proletariuszy. Problematyzuje zarówno kwestię pochodzenia społecznego oraz subiektywnego przeżywania związanych z nim ograniczeń, deprywacji i trudności, jak i kluczową rolę znaczących innych, bliskich osób – rodzeństwa, przyjaciół – odgrywających rolę ideowych przewodników, pośredników między ruchem a młodym człowiekiem. Pisze o pęknięciach między światem zakorzenionych w tradycji rodziców a światem nowoczesnej polityki przeżywanym przez ich dzieci, a także o formacyjnym wpływie lektur.

W dalszych częściach książki rozmówcy Schatza są już komunistami. To znaczy – należą do organizacji. Nielegalnej, konspiracyjnej, represjonowanej. Autor pokazuje, w jaki sposób ulegali oni wpływom uniformizującym, które wielość różnorodnie meandrujących strumyków – indywidualnych motywacji związania się z ruchem – starały się skierować w uregulowane koryto zdyscyplinowanej organizacji, gdzie nie wystarczało być tylko buntownikiem – trzeba było być „świadomym” rewolucjonistą, walczącym o konkretną drogę ku Wielkiej Zmianie. Sygnalizuje bardzo różne elementy komunistycznego doświadczenia: naukę specyficznego kodu językowego, wyrabianie sobie stosunku do kluczowej figury „wroga”, uwewnętrznianie wymogów konspiracji. Pokazuje z jednej strony „deetnizację” polskich komunistów pochodzenia żydowskiego odchodzących i odcinających się od tradycji przodków, z drugiej zaś aktywność na „żydowskiej ulicy”, gdzie funkcjonowali oni praktycznie wyłącznie w żydowskim środowisku, rywalizując z syjonistami i Bundem, czyli żydowską partią socjalistyczną. Cały wreszcie osobny rozdział poświęcony jest jednemu z najważniejszych etapów komunistycznej ścieżki, jakim był krótszy lub dłuższy pobyt w więzieniu, gdzie młody rewolucjonista formował się ideowo i charakterologicznie, ulegał skondensowanej w celi normie partyjnej dyscypliny, a także poświęcał samokształceniu.

Następnie zaś – wojna. Bohaterowie Schatza trafiają do Związku Radzieckiego, gdzie przeżywają czas dysonansów wynikających z konfrontowania marzeń i mitów z rzeczywistością władzy, która im nie ufa (bo dopiero co rozwiązała ich partię i wymordowała przywódców pod fałszywymi zarzutami), jest prostacka i brutalna, deprecjonuje dotychczasowe zasługi i wyrzeczenia. „Pokolenie” ukazuje też przeżycia komunistów, których deportowano w głąb ZSRR podczas fal masowych wywózek. Wszystko to daje obraz, w którym gorliwość miesza się z lekcją ostrożności i przystosowania.

Pod koniec wojny rany dysonansów goiły się, wracało poczucie własnej wartości. Dawni pariasi wracali do kraju jako zwycięzcy. | Łukasz Bertram

A potem – następuje Wielka Zmiana, również w wymiarze osobistym. W 1943 roku, bohaterowie Schatza zostają funkcjonariuszami Związku Patriotów Polskich oraz oficerami armii Berlinga. Jak pisze autor, „byli kiedyś rewolucyjnymi outsiderami żyjącymi na marginesie przedwojennego społeczeństwa, a potem bezimiennymi uchodźcami; teraz zaś żołnierzami armii, która będzie współdecydować w sojuszu z ZSRR o kształcie Polski, Europy i świata” [s. 227]. Rany dysonansów goiły się, wracała godność i poczucie własnej wartości. Autor stawia wręcz tezę, że to właśnie doświadczenia radzieckie były drugim, obok więzienia w II RP, decydującym doświadczeniem pokoleniowym tej grupy, którego logika polegała na zepchnięciu na margines własnych emocji i rozczarowań w imię wierności idei oraz jej radzieckiemu ucieleśnieniu, wyrobieniu sobie umiejętności racjonalizowania przed samym sobą wszelkich negatywnych obserwacji – ale też pielęgnowania uczucia, że w nowej Polsce komunizm zostanie zbudowany w lepszy sposób.

W 1944/1945 roku bohaterowie książki wracali do kraju jako pełni rewolucyjnego zapału zwycięzcy, a ich polityczny kapitał otwierał ścieżki do mniejszych lub większych karier. Wywrotowcy zmieniali się w budowniczych – w aparacie partyjnym, przemyśle, wojsku, urzędach bezpieczeństwa i na „froncie kulturalnym”. Schatz zastanawia się nad specyfiką tych poszczególnych przydziałów, rozważa również, jakie znaczenie miały ich korzenie etniczne, czy też raczej ich postrzeganie przez „czynniki decyzyjne”. Jeśli chodzi o subiektywną stronę ich doświadczenia, autor nieco prześlizguje się po pierwszych latach powojennych, skupiając się raczej na okresie stalinowskim: na mistycznym postrzeganiu planu sześcioletniego (jako wcieleniu idei świadomego i woluntarystycznego przekształcania rzeczywistości, które obiecywał komunizm), na czujności i gotowości do zwalczania „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”, a jednocześnie na strachu przed kolejną czystką – tym razem o ostrzu antysemickim. Na paranoi życia w środowisku, w którym nieustannie poszukiwano „wroga wewnętrznego”.

Ostatnie części książki to wreszcie dylematy czasu postalinowskiej odwilży: ustanie strachu komunistów przed sobą nawzajem, ale jednocześnie często narastające poczucie rozczarowania i bycia wykorzystanym. Jak pokazuje Schatz, strategie radzenia sobie z tym kryzysem były różne: od przyjęcia postawy oportunistycznej po próby wewnętrznej rewizji dotychczasowych przekonań i publicznego działania w tym duchu. I wreszcie lata 60.: wchodzenie w wiek dojrzały, wypalanie się rewolucyjnego żaru, coraz więcej wątpliwości. Oraz narastający wewnątrzpartyjny antysemityzm połączony z pragnieniem zmiany pokoleniowej w aparacie PZPR – które wspólnie znalazły ujście w Marcu ’68..

Dziury w płótnie 

Gdybym pisał recenzję bardziej „naukową”, zapewne więcej miejsca poświęciłbym wynajdywaniu niedostatków tego obrazu czy polemikom z poszczególnymi tezami. Przyczepiłbym się do błędów rzeczowych w tłumaczeniu – na przykład w omówieniu struktury organizacyjnej Komunistycznej Partii Polski [s. 148–149]. Zauważyłbym na przykład, że z dzisiejszej perspektywy, znacznie wrażliwszej na kwestie genderowe, doskwiera brak informacji, czy wśród rozmówców Schatza były kobiety i czy ich doświadczenie komunizmu posiadało – w oczach autora oraz ich samych – jakąś specyfikę. Narzekałbym też na brak historycznego konkretu w refleksji nad przedwojenną działalnością: nie wiemy, z jakich rejonów kraju pochodzili i gdzie działali ci ludzie albo czy odbywało się to w ramach „dorosłej” KPP czy mamy tu raczej do czynienia z pokoleniem Komunistycznego Związku Młodzieży Polski, skądinąd prawie zupełnie zapoznanego przez historiografię jako kluczowa agenda politycznej socjalizacji komunistów. Niewiele też wiemy chociażby o ich wykształceniu oraz znaczeniu szkoły i uczelni jako przestrzeni uprawiania polityki. Brakuje mi również dostrzeżenia przez Schatza, że inne było doświadczenie komunizmu „zawodowego rewolucjonisty” głęboko zanurzonego w konspiracji, a inne – studenta łączącego polityczne knucie z robieniem dyplomu.

Zastrzeżenia można wysunąć również do konstrukcji i rozłożenia w książce akcentów między historia w skali makro a osobistym doświadczeniem. W części powojennej ta pierwsza zaczyna rozczarowująco przytłaczać to drugie. Bohaterowie nagle giną w cieniu ogólnych rozważań. Doskwiera tu również brak pytań o to, jaki stosunek mieli ci ludzie do społeczeństwa, którym przyszło im rządzić. Jakie były ich poglądy i emocje względem państwowej przemocy i rewolucyjnego terroru, w których brali udział albo które aprobowali? Jakie mieli poczucie osobistej odpowiedzialności i sprawczości? Wydaje się też, że narracji mimo wszystko dobrze zrobiłoby wprowadzenie większej liczby cytatów z wywiadów, bezpośrednio ukazujących koloryt osobistego doświadczenia politycznego i upodmiotawiających respondentów Schatza.

Tego typu wyrzekania nie mają jednak w tym miejscu większego sensu o tyle, że większość z nich nie będzie zbyt istotna dla czytelników niezajmujących się zawodowo historią. A każdego nie-specjalistę i nie-specjalistkę można do książki tylko zachęcić jako do wysyconej, przystępnej, zniuansowanej, empatycznej i refleksyjnej opowieści o pewnej frapującej formacji politycznej – czy raczej jej części – która przeszła drogę od zwalczanej mniejszości do autorytarnych kreatorów rzeczywistości społecznej. Ponadto, o ile dla kogoś, kto zjadł zęby na badaniu komunizmu, ustalenia Schatza mogą wydawać się dziś dość oczywiste, o tyle dla młodszych badaczy: studentów i doktorantów, stanowią one doskonały czy wręcz obowiązkowy punkt startowy. Wiele ze zjawisk, które pojawiają się na obrazie, jest raczej muśniętych – ale te lekkie pociągnięcia pędzla pokazują, w którą stronę iść dalej i gdzie szukać ważnych pytań.

Czyj radykalizm, czyj komunizm?

Chciałbym jednak zatrzymać się przy jednym z dylematów, który nasunął mi się, gdy teraz – po dłuższym czasie – do Schatza wróciłem. Odnotować należy, że polskie wydanie jest tak naprawdę, poza wstępem Osęki i króciutką przedmową autora, tłumaczeniem tekstu z przełomu lat 80. i 90. Dzieło Schatza pozostaje więc zamrożone w miejscu, gdzie zatrzymał się oryginał. Nie idzie tu o to, by autor i wydawca, przygotowując „Pokolenie” do druku po polsku, dokonywali rewolucyjnego przewrotu w jego treści. Być może jednak sięgnięcie po nowsze źródła i tropy interpretacyjne pozwoliłyby na zniuansowanie czy wzbogacenie pewnych tez na temat polskiego komunizmu i zaangażowania weń osób pochodzenia żydowskiego. Odnoszę się tu chociażby do prac Karen Auerbach, Eryka Krasuckiego, Joanny Nalewajko-Kulikov czy Marci Shore, a przede wszystkim do opartej na przedwojennych autobiografiach konkursowych książki „Dzieci modernizmu” Kamila Kijka i jego koncepcji „radykalnego habitusu” łączącego przedstawicieli różnych, także antagonistycznych kierunków politycznych.

W tym samym czasie, kiedy młodzi bohaterowie Schatza szli do organizacji komunistycznych, ich koledzy i koleżanki podążali za odpowiedziami na wyzwania epoki wyhaftowanymi na innych sztandarach, wiążąc się z różnymi nurtami syjonizmu, wśród których nie brakowało również takich z potężnym ładunkiem radykalizmu, zarówno socjalnego, jak i nacjonalistycznego. Autor deklaruje zainteresowanie „żydowskim radykalizmem” i słusznie zauważa, że wspólne ramy kulturowo-społeczne były tak dla komunistów, jak i syjonistów czy bundowców „punktem wyjścia do dalszego rozwoju tkwiącego w nich radykalnego potencjału […] i podziału na rywalizujące pokolenia polityczne” [s. 54]. Prezentuje następnie ważne obserwacje na temat położenia i kultury Żydów polskich w pierwszych dekadach XX wieku, jednak w sposób bardzo zdawkowy mapuje żydowskie (i ogólnokrajowe) życie polityczne; brakuje też refleksji nad fundamentalnym znaczeniem Wielkiego Kryzysu oraz dynamiką antysemityzmu w II RP. Giną gdzieś punkty i procesy rozchodzenia się młodych komunistów z rówieśnikami, dylematy „gdzie iść?” – szczególnie że – jak pokazuje chociażby Kijek – granice bywały tu bardzo rozmyte.

Rozważania o radykalizmie żydowskim i radykalizmie żydowskich komunistów są przy tym niepełne, jeśli nie odniesiemy do radykalnych potencjałów poza światem żydowskim. Nie chodzi tu, rzecz jasna, by poświęcać im tyle samo miejsca – w końcu tematem książki Schatza są komuniści żydowscy i nie ma powodu, by było inaczej. Zasygnalizowanie jednak chociażby kilku pytań, jak radykalizm żydowski tamtej epoki miał się do radykalizmu polskiego czy ukraińskiego, wydaje się tu kluczowe – podobnie pytanie o to, na ile podobni, a na ile różni byli komuniści pochodzenia żydowskiego względem innych w swoim doświadczeniu sprawowania władzy po wojnie. Lektura tej książki uzmysławia bowiem, jak bardzo doskwiera brak tego typu opracowań, które dotyczyłyby doświadczeń równolatków Schatzowskiego pokolenia pochodzących chociażby z biednych rodzin małorolnych chłopów albo robotników rolnych, szukających swojej drogi w radykalizującym się Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici” – ale też w lokalnych kołach Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Jak pisałem bowiem na początku, dziś niektórym wciąż bardzo wygodnie jest tropić spiski „żydokomuny” i szukać obcych jadów w polskiej duszy. Może już jednak czas, byśmy zastanowili się również nad doświadczeniem „chłopokomuny”, od której antykomunistycznej prawicy trudniej będzie się zdystansować. Chociaż, niestety, zapewne i na to znajdzie ona sposób.

 

Książka:

Jaff Schatz, „Pokolenie. Wzlot i upadek polskich Żydów komunistów”, przeł. Sergiusz Kowalski; z przedmową Piotra Osęki, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2020.