Polska tradycja formalizmu i wkuwania na pamięć
Jerzy Gierdoyc, wspominając lata studiów prawniczych na przedwojennym Uniwersytecie Warszawskim, zatrzymał się nad egzaminem z teorii prawa u pewnego akademika: „Potworny profesor, którego podręczniki trzeba było wykuwać na pamięć”. Podobne obserwacje miał profesor i sędzia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej Marek Safjan, odnosząc się do powojennych studiów na UW: „Traktowałem prawo jako niesamowicie sformalizowane, sztywne pole, które nie było w pełni naukowe. [Dopiero potem] pojąłem umiejętność i wartość interpretacji prawa, i zrozumiałem jak wiele zależało od kultury, erudycji, wyobraźni i szerokości perspektywy interpretatora”. Teksty opublikowane ostatnio w „Kulturze Liberalnej” w debacie o nauce prawa w Polsce, pokazują, że pewne tradycje pozostają niezmienne i trudne do zastąpienia. W poniższym tekście skupiamy się na archaicznej metodologii i sposobach uczenia przenoszonych także do stosunkowo nowej w Polsce dziedziny: prawa unijnego.
Nasz głos to perspektywa prawniczek wykształconych przez Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego (w ramach MISH), które następnie zaczęły doktoraty w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim (EUI) we Florencji w dziedzinie prawa europejskiego lub na jego styku.
Dwa uniwersytety, dwie Europy
EUI powstało w 1972 roku i wykształciło już co najmniej dwa pokolenia europejskich prawników, takich jak Joseph Weiler, Bruno de Witte, czy wywodzących się z młodszego pokolenia prawników, Miguel Poiares Maduro czy Gráinne de Búrca.
Nie są to nazwiska, które poznałyśmy na naszych studiach w Polsce, bo nawet na zajęciach z prawa unijnego sylabus podsuwał nam polskie podręczniki i wyrwane z kontekstu wyroki TSUE. A przecież prawo unijne, co też dostrzegłyśmy o wiele później, pojawia się w każdej z gałęzi prawa, którą omawiamy podczas studiów. Jego wpływ widać w polskim prawie administracyjnym, cywilnym, karnym czy nawet (a może zwłaszcza) konstytucyjnym. Jak zauważa Miguel Poiares Maduro, te różne prądy wpływające na prawo krajowe mogły doprowadzić do podważania niektórych narodowych prawnych tradycji – wydaje się jednak, że w Polsce to wciąż się nie wydarzyło, ani w zakresie interpretacji prawa, ani w zakresie metod stosowanych do jego analizy.
Do tego Unia Europejska była raczej tematem dla politologów czy europeistów, a nie dla prawników zorientowanych na praktyczne zastosowanie wiedzy. To o tyle zaskakujące, że przecież cała historia Unii to integracja poprzez prawo i koncepcje prawnicze z udziałem europejskich prawników i sędziów (Euro-lawyers, jak nazwał ich Antoine Vauchez), którzy nadawali kierunek i kształt Wspólnotom. Historia Unii jest naprawdę fascynująca – wystarczy sięgnąć po książki Luuka van Middelaara (jedna przetłumaczona jest na polski), by się o tym przekonać.
Po akcesji Polski do UE można byłoby się spodziewać, że nastąpi większe zainteresowanie prawem unijnym (co jest też w interesie przyszłych praktyków ze względu na fakt, że przecież duża część obowiązującego w Polsce prawa tworzona jest w Brukseli) – tak się jednak nie stało. W czasach, gdy studiowałyśmy, kurs prawa UE w programie WPiA UW składał się z jednego przedmiotu nauczanego przez dwa semestry (dla porównania, w sąsiednich Czechach to dwa lata).
Instytucje i prawo materialne były ściśnięte razem w serii wykładów i ćwiczeń prowadzonych w przepełnionych salach. Poznałyśmy podstawy – i to dość pobieżnie. Na aktualne problemy, z którymi zmagała się wówczas UE – jednolity rynek cyfrowy, reformy środowiskowe, kwestie migracyjne czy problemy pierwszeństwa prawa unijnego – nie starczyło już czasu. Na dyskusje czy wątpliwości w ogóle nie było miejsca. Jeśli więc Franz C. Mayer, niemiecki akademik, narzeka na stopień uwewnętrzenia nauki prawa unijnego w Niemczech – z ich kilkoma instytutami prawa europejskiego, wykształceniem szeregu akademików mocnym głosem wypowiadających się o prawie UE i kształtujących jego interpretację – to co można powiedzieć o polskiej sytuacji?
Polski głos nieobecny w europejskiej debacie
Polacy sami siebie wypisali z prawniczych dyskusji o Unii. Na naszej uczelni nie ma żadnego polskiego profesora (jedynie jeszcze kilka lat temu wykładał tam profesor Wojciech Sadurski), a międzynarodowe topowe prawnicze journale z rzadka akceptują artykuły polskich prawników.
W pięciu akademickich journalach z największym impact factor w zakresie prawa UE z pięciu ostatnich lat (2020–2015) nazwiska Polaków pojawiały się rzadko, a jeżeli już, to zazwyczaj te same. Bardzo często tematy omawiane przez polskich naukowców dotyczą też kryzysu konstytucyjnego i kryzysu rule of law. Można więc paradoksalnie powiedzieć, że problemy z praworządnością stały się okazją do włączenia polskich prawników naukowców w szerszą międzynarodową debatę. Niestety, trzeba zaznaczyć, że głównymi komentatorami kryzysu rule of law na arenie międzynarodowej wcale nie są jednak Polacy (dominują tu akademicy tacy jak Laurent Pech, Daniel Kelemen, Kim Lane Scheppele czy Dimitry Kochenov).
W innych dziedzinach, bardziej technicznych, takich jak na przykład ochrona danych osobowych, jest jeszcze gorzej – polskie nazwiska pojawiają się głównie w artykułach odwołujących się na przykład do krajowej implementacji RODO; ewentualnie autorzy mają afiliacje na zagranicznych uczelniach i w ten sposób włączają się do dyskusji na europejskim poziomie.
Nauka prawa w Polsce jak recykling literatury
Z badań przeprowadzonych w 2017 roku przez Centrum Edukacji Prawniczej i Teorii Społecznej (CLEST) na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego wynika, że większość (58,27 procent) studentów uważa, że egzaminy na prawie nie sprawdzają wiedzy i umiejętności. Do tego 73,73 procent ankietowanych studentów uważa, że studia są zbyt teoretyczne, a 72,13 procent – że zbyt dużo uczy się na pamięć. Studenci wskazywali też na to, że na zajęciach nie uczą kreatywnego myślenia (choć w większości wykorzystują pozyskaną wiedzę w życiu codziennym).
Statystyki z wrocławskiego wydziału można równie dobrze odnieść do naszych doświadczeń z Warszawy. Egzaminy faktycznie w większości polegają na sprawdzaniu zapamiętanych konstrukcji prawniczych, a nie służą praktycznemu rozwiązywaniu kazusów. Bardzo często pierwszą pracą na studiach prawniczych, jaką student ma do napisania, jest praca magisterska. Do tego najczęściej późniejsze prace naukowe są analizą orzeczeń sądowych, a w najgorszym razie kolejną kompilacją poglądów doktryny na ściśle określony praktyczny temat. Podczas naszych studiów nie uczyłyśmy się też żadnych teorii konstytucjonalizmu ani też pojęć używanych we współczesnej nauce prawa europejskiego (dawniej mówiło się o UE w kategoriach governance, obecnie właśnie przez odwołanie do pojęć z konstytucjonalizmu).
Nie ma miejsca na refleksję o swoich założeniach badawczych, krytyczne spojrzenie na całą analizowaną instytucję, zastanowienie się, w którym momencie autor odchodzi od głównego nurtu naukowego. On idzie dawno już wytyczoną ścieżką dogmatyki często inspirowaną potrzebami prawodawcy. Chyba jedynym wydziałem prawa w Polsce, w którym odchodzi się od zasady dogmatycznej analizy prawa, jest wydział we Wrocławiu, promujący – w kontrze do mainstreamu – krytyczną analizę prawa.
To wszystko sprawia, że nie da się wyćwiczyć umiejętności krytycznego myślenia, a jedynie konserwuje się postawę podległości autorytetowi przepisów, bez zadania sobie pytań o cel norm, kontekst historyczny i społeczny, w jakim były uchwalone. Słowem, w polskiej prawniczej akademii zazwyczaj nie ma miejsca na oryginalność badawczą (choć są oczywiście chlubne wyjątki).
Gdyby nie drugie kierunki w ramach MISH i umiejętności zdobyte podczas studiów filozoficznych czy socjologicznych, bardzo trudno byłoby w ogóle zauważyć problemy prawne, które staramy się rozwiązać w naszych doktoratach. Jak ujął swoje doświadczenie jeden z doktorantów EUI, w Polsce naukę prawa uprawia się w ten sposób: „po zdobyciu grantu wyjazd na kwerendę biblioteczną za granicę, skanowanie niedostępnej w kraju literatury, «recykling» z własnym komentarzem i… osiągnięcie gotowe.”
We Florencji metodologia jest kluczowa, w Polsce problemem jest napisanie pracy magisterskiej
Zupełnie inaczej wygląda robienie badań na EUI. Przede wszystkim, już w aplikacji należy przedstawić zwięźle projekt badawczy, który musi mieć jasno sformułowanie pytanie, uwzględniające też odpowiedź na pytanie: so what. Autor musi wiedzieć, co chce analizować, dlaczego to, jak jego praca wpisuje się w szerszy kontekst badań i co nowego dołoży do pola naukowego przez swoją pracę. Tym samym konieczne jest zapoznanie się z aktualnym stanem wiedzy naukowej.
Zachęcani jesteśmy do wychodzenia poza dogmatykę czy teorię i do korzystania z metod z innych dziedzin. W dużej mierze zagraniczna nauka prawa, zwłaszcza europejskiego, coraz częściej sięga po metody innych dyscyplin naukowych, do których duża część polskich studentów nie ma dostępu przez brak wyćwiczonych narzędzi. Współcześnie dominacja podejścia socjoprawnego zmusza prawników do wychodzenia poza swoją strefę naukowego komfortu. Zmusza też do konfrontacji z pytaniami metodologicznymi. Nie pamiętamy żadnych zajęć na polskim wydziale, które by poruszały kwestię metod analizowania prawa: zakłada się, że każdy „wie”, jak „badać” prawo. W rzeczywistości studenci nie wiedzą często nawet, jak napisać pracę magisterską.
Oczywiście, nie jest tak, że na EUI wszyscy spoza Polski od razu piszą swój rozdział metodologiczny – wręcz przeciwnie, ta kwestia przysparza wielu kłopotów, ale pytanie o metodę jest poddawane refleksji i dyskusji, funkcjonuje samopomoc studencka w zakresie uczenia się metod, istnieją grupy robocze oferujące interdyscyplinarne warsztaty o metodzie. Ponieważ każdy pracuje nad innym tematem, nacisk na dyskusję o strukturze pracy czy sposobie prowadzenia badań jest wyjątkowo duży i ma większe znaczenie niż rozmowa o kwestiach merytorycznych.
Ktoś, nawet słusznie, może spytać – dlaczego w ogóle metodologia jest istotna? To dzięki niej dociera się do odpowiedzi na główne pytanie badawcze. Badacz szczerze odpowiada sobie, z jakich źródeł będzie korzystać, w jakim zakresie, dlaczego z nich i jakie to ma konsekwencje dla pracy (na przykład nie da się odpowiedzieć na wszystkie pytania prawne metodami empirycznymi). Metody ograniczają też rezultaty badania i oferują czasem nowe spojrzenie na stary temat: tego wszystkiego badacz prawa powinien być świadomy.
Te same narzędzia, różne zastosowanie
Na EUI spotkałyśmy się również z innym podejściem do pracy na doktoracie. Nie ma tu nacisku na publikację artykułów naukowych i udział w konferencjach, inaczej niż w świecie polskiej punktozy ostatecznie obniżającej jakość doktoratu. W niedawno opublikowanym polskim ogłoszeniu o pracę dla doktoranta przy projekcie badawczym wymaga się przedstawienia trzech publikacji naukowych – ten aspekt osiągnięć nie jest najważniejszy w przypadku aplikacji na doktorat na EUI. Warto pokazać może jedną publikację po ukończeniu doktoratu, ale najczęściej to doktorat jest wizytówką doktoranta.
Tym, co nas zaskoczyło na EUI, była także rola konferencji naukowych, które w polskim środowisku były często jedną z aktywności punktowanych do stypendiów. Na EUI konferencje to okazja do pokazania stanu swoich badań w procesie, zebrania krytycznego feedbacku od badaczy z innych uczelni i nawiązania kontaktów. Konferencje są ważne, ale głównie z tych powodów – jako spotkania pomocne w rozwoju pracy doktorskiej, a nie jako okazja do zdobycia punktów. Oczywiście, trzeba dodać, że nasze stypendium gwarantuje nam finansowy czteroletni spokój na napisanie pracy, co często nie jest rzeczywistością doktorantów na polskich uniwersytetach.
Podejście do studiowania prawa w Polsce można zmienić. Pokazuje to przykład Holandii, gdzie nauka prawa pod wpływem europeizacji przeszła znaczne reformy. Ktoś może przecież powiedzieć, że prawo jest dziedziną wybitnie narodową. Niemniej, wydziały prawa w Holandii stają się coraz bardziej zorientowane europejsko i międzynarodowo, nie skupiają się tylko na jednej metodzie, ale oferują wielo- i multidyscyplinarność i w coraz większym stopniu kładą nacisk na metodologię. Częściej też sięgają po tematykę europejską w swoich badaniach.
Nie wynika to z tego, że jest to kraj „starej Unii” – państwa takie jak Słowenia i Czechy mają świetnych europejskich konstytucjonalistów i specjalistów od prawa europejskiego, którzy zabierają ważny głos w debatach europejskich badaczy. Miejmy nadzieję, że polscy prawnicy również będą angażować się w dyskusje o przyszłości Unii, bo to zbyt ważny temat, by zostawić go reszcie Europy.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Thijs ter Haar, źródło: flick;