Pośmiertna sława Zygmunta Baumana (1925–2017) nie przemija. Po książkach Dariusza Rosiaka i Izabeli Wagner jego nową biografię przygotował Artur Domosławski. Dziennikarz zdobył rozgłos kontrowersyjną opowieścią o życiu Ryszarda Kapuścińskiego. Tym razem jednak „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana” zasługuje na uznanie nie tyle za wydobycie na światło dzienne problematycznych aspektów biografii swojego bohatera, ile za udaną próbę wykorzystania historii jednego człowieka do opowiedzenia czegoś więcej – wielowątkowej historii Polski XX wieku.
Baumanowskie kontrowersje
Nie oznacza to, że Domosławski unika trudnych tematów. Autor nie ukrywa swojej fascynacji Baumanem, o którym pisze, używając religijnego słownika jako o współczesnym „proroku” [s. 13]. Nie można mu jednak zarzucić, że wystawia swojemu bohaterowi spiżowy pomnik. Z błyskotliwą swadą i świetnym warsztatem literackim prowadzi czytelnika przez długi życiorys uwikłany w Wielką Historię, w tym w komunistyczne zaangażowanie.
Doświadczenie antysemityzmu w przedwojennym Poznaniu, w którym dorastał, naznaczyło przyszłego filozofa na całe życie. Mimo że rodzina Baumanów była zasymilowana i głęboko zakorzeniona w polskiej kulturze, młody Zygmunt doświadczał prześladowań ze strony rówieśników i dorosłych od najwcześniejszych lat. Wojenna ucieczka na wschód dała mu szansę na zaangażowanie się w sprawy Polski – to w Armii Berlinga Bauman „zostaje potraktowany po raz pierwszy jak najprawdziwszy Polak” [s. 105–106].
Po 1945 ma miejsce najbardziej kontrowersyjny epizod w jego życiorysie – służba w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, specjalnych jednostkach komunistycznego wojska powołanych do walki z poakowskimi oddziałami partyzantów. Mimo że Bauman pracował tam jako polityczny wychowawca, to według ustaleń Domosławskiego prawdopodobnie brał jednak udział w akcjach zbrojnych [s. 148, 165]. Gorliwie angażuje się w budowanie nowego ładu, pracując na uniwersytecie, po Październiku ’56 ma nadzieję na budowanie lepszego socjalizmu. Bauman uczestniczy w tym procesie poprzez swoją pracę intelektualną. Nie został filozofem analitycznym ani historykiem idei, ale zaangażowanym socjologiem, który szczerze wierzył w swoją misję – zainspirowana marksistowską aksjologią nauka społeczna miała być sposobem na walkę z niesprawiedliwym porządkiem świata [s. 319].
Kluczową cezurą w biografii Zygmunta Baumana, jak w całej historii PRL-u, jest oczywiście rok 1968. Ale jak błyskotliwie podsumowuje Domosławski: „To nie Bauman daje partii kosza. To partia daje kosza Baumanowi” [s. 394]. W przeciwieństwie do innych intelektualistów, którzy jeszcze w drugiej połowie lat 50. uczestniczyli w rewizjonistycznych próbach transformacji stalinowskiego systemu w prawdziwie demokratyczny socjalizm, Bauman nie porzucił ideałów komunistycznych i wierzył w możliwość zmiany systemu „od wewnątrz”. Ostatecznie w wyniku narastającego antysemityzmu i czystek w systemie władzy cała rodzina Baumanów zostaje wygnana z Polski. Socjolog najpierw próbuje ułożyć sobie życie w Izraelu (jednak konflikt żydowsko-palestyński zbyt przypomina mu napięcia narodowościowe z Europy), w końcu osiada w angielskim Leeds, gdzie wykłada na miejscowym uniwersytecie. Światowa kariera przychodzi jednak późno, dopiero na emeryturze, wraz z publikacją głośnej książki „Nowoczesność i Zagłada” [1989].
Myśliciel nie jest osłem
Poważniejsze potraktowanie dorobku intelektualnego pozytywnie odróżnia książkę Domosławskiego od wcześniejszych biografii socjologa. Zygmunt Bauman to przede wszystkim tłumacz współczesnego świata i procesów nowoczesnego społeczeństwa masowego. Głównym tematem, który stanowi tak naprawdę oś wszystkich jego prac, jest krytyka kapitalizmu jako systemu społeczno-gospodarczego [s. 695]. Poza Marksem i Gramscim oraz pisarzami takimi, jak Camus, Borges czy Saramago, najważniejszą inspiracją dla myśli Baumana jest bez wątpienia szkoła frankfurcka, której różni przedstawiciele stworzyli w połowie XX wieku teoretyczne fundamenty pod całą współczesną tradycję lewicowej krytyki nowoczesności.
Domosławski dokładnie streszcza główne książki swojego bohatera, wspierając swoje analizy rozmowami z akademickimi socjologami i filozofami. Broni przy tym Baumana przed zarzutami „nienaukowości”, korzystania z dorobku wielu dyscyplin czy pisania skierowanego do szerokiej publiczności. Tak ma właśnie być, twierdzi Domosławski, tylko w ten sposób nauki społeczne wypełniają swoje powołanie zaangażowanego uczestnictwa w zmienianiu świata na lepsze. Ojciec nowoczesnej socjologii, wielki niemiecki myśliciel Max Weber powiedział kiedyś o sobie, że „nie jest osłem, żeby mieć jakieś wyznaczone pole” (w domyśle – badań). Podobnej argumentacji używa Domosławski. Fenomen popkulturowego wręcz uznania Baumana na całym świecie tłumaczy zaś „społecznym głodem mądrości” [s. 759]. Korzystając z terminu spopularyzowanego ostatnio przez Olgę Tokarczuk, Domosławski przedstawia Baumana przede wszystkim jako „«czułego narratora» naszych niepokojów, lęków i nadziei…” [s. 840].
W ten sposób dochodzimy do trzech wielkich tematów, które Artur Domosławski podejmuje w swojej książce, opowiadając życie Zygmunta Baumana – polskości, lewicowości i roli filozofii (czy też szerzej, humanistyki) w ogóle. Swoistym alter ego bohatera „Wygnańca” jest w tym kontekście inny wielki polski intelektualista z tej samej epoki – Leszek Kołakowski (1927–2009), który dla Domosławskiego stanowi kluczowy punkt odniesienia.
Komunizm – najlepszy program dla Polski
Wątkiem, który przewija się przez większość fragmentów „Wygnańca”, w których biograf zajmuje własne stanowisko, jest apologia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, rozumianej nie jako reżim polityczny, ale epoka w historii Polski. PRL – pisze Domosławski – była Polską; nie „nową okupacją”, ale przyśpieszonym projektem modernizacyjnym, charakterystycznym w XX wieku dla wielu obszarów peryferyjnych [s. 269–278]. W 1945 roku wybór komunizmu oznaczał przede wszystkim dwie rzeczy: pokonanie Hitlera i nazizmu, który chciał Polskę zniszczyć w sensie fizycznym, oraz projekt wielkiego awansu ludzi z nizin społecznych oraz grup systemowo prześladowanych, jak na przykład Żydów, dla których jakakolwiek zmiana życia na lepsze była przez stulecia po prostu niemożliwa [s. 134].
Dla całego pokolenia dwudziestolatków komunizm był więc po prostu szlachetną misją Wielkiej Zmiany [s. 196]. Jednocześnie, jak argumentuje Domosławski, polscy komuniści, szczególnie ci, którzy doświadczyli stalinowskiej czystki z lat 30., wierzyli, że mogą przeprowadzić tę Zmianę lepiej, niż stało się to w Związku Radzieckim – bez terroru i ofiar [s. 116]. Odwołując się do głośnej książki Andrzeja Ledera „Prześniona rewolucja”, Domosławski argumentuje, że przynajmniej do pewnego stopnia PRL była projektem udanym i rzeczywiście mnóstwo ludzi otrzymało szansę poprawy swojego losu dzięki nowemu porządkowi społeczno-politycznemu [s. 672–675]. Zresztą nawet po latach Bauman oceniał ten okres jednoznacznie: w 1945 roku komuniści mieli po prostu najlepszy program do Polski, a gdyby miał dokonywać ponownie wyboru w sprawie swojego zaangażowania politycznego, to wybrałby tak samo [s. 130].
Polskiej inteligencji kłopoty z Baumanem
Tak właśnie rozumiał polskość Bauman; do takiej polskości zawsze się przyznawał i o taką chciał walczyć. Choć po 1989 roku filozof nie zdecyduje się na powrót na stałe do kraju, to „jego prawdziwe życie toczy się w Polsce, nawet jeśli więcej czasu spędza w Leeds. To w Polsce czuje się u siebie, na miejscu – w Leeds […] w sensie duchowym jest turystą, nie swojakiem” [s. 662].
Niestety, największa tragedia życia Zygmunta Baumana polegała na tym, że – jak każdego prawdziwego proroka – „swoi go nie przyjęli”. Dotyczy to nie tylko strasznych chuligańskich incydentów, jak ten z 2013, kiedy narodowcy zakłócili jego wykład na Uniwersytecie Wrocławskim. Nie tylko oni mają kłopot z Baumanem. Ma go również Polska inteligencja. W 2006 roku, kiedy mijało pięćdziesiąt lat od obrony jego doktoratu na Uniwersytecie Warszawskim i zgodnie z tradycją alma mater mogłaby wyróżnić swojego wybitnego absolwenta odświętnym odnowieniem doktoratu, Baumanowi odmówiono tej uroczystości, zasłaniając się różnymi względami formalnymi. Jak jednoznacznie sugeruje Domosławski, głównym problemem miało być zaangażowanie polityczne filozofa w czasach stalinizmu:
„Myślę, że Bauman oberwał za wszystkich i za wszystko. Za stalinizm. Za Polskę Ludową. Za cały realny socjalizm. Za to, co robił, i za to, czego nie robił. Za to, co pisał, i za to, czego nie napisał. Za tych, którym osobiście zalazł za skórę, i za tych, których zalewa żółć z powodu sukcesów, jakie odniósł na świecie” [s. 787].
Kołakowski i Bauman: żywoty równoległe
To zupełnie inaczej niż Leszek Kołakowski. On też przecież był mocno zaangażowany w stalinizm, popełnił sporo propagandowych tekstów, ma na sumieniu hańbiącą sprawę listu w sprawie Władysława Tatarkiewicza. A jednak, znalazł zrozumienie u swoich. Skąd ta różnica?
Domosławski sugeruje jeden zasadniczy powód: w przeciwieństwie do Kołakowskiego, Bauman nigdy „się nie nawrócił”, nie porzucił ideałów lewicy nawet wtedy, kiedy Zeitgeist całego świata zdawał się udowadniać, że sprawa socjalizmu została pogrzebana na zawsze. Kołakowski, pomimo że w okolicach 1956 roku był bez wątpienia intelektualnym liderem polskiego rewizjonizmu, zaczął stopniowo rezygnować z tradycji lewicowej, a po przymusowej emigracji w 1968 roku zaczął przechodzić coraz bardziej na pozycje antykomunistyczne. Co więcej, Kołakowski od końca lat 70. zajmował się głównie problematyką religijną i metafizyczną. Jeżeli najważniejszym wydarzeniem najnowszej historii Polski była transformacja roku 1989, to z punktu widzenia intelektualnej genezy tych wydarzeń, najważniejszym procesem było stopniowe pojednanie środowisk inteligencji lewicowej i katolickiej. Przykład politycznej ewolucji Kołakowskiego w latach 70. i 80. idealnie to ilustruje.
Jego biografia była zatem w pewnym sensie zwierciadłem, w którym odbija się to, jak polska inteligencja jako zbiorowość chciała siebie widzieć – jako wywodzącą się z lewicowej tradycji walki o lepszy świat, ale jednocześnie będącą w komitywie z Kościołem i tradycją, zakorzenioną w polskości, ale przy tym uznaną na światowych salonach.
Dla Domosławskiego biografia Zygmunta Baumana jest z kolei zwierciadłem tego, co w Polsce najgorsze i czego socjolog stał się ofiarą. Był prześladowany jeszcze przed wojną z powodu pochodzenia. Z tych samych przyczyn został wygnany w 1968 roku. W latach dwutysięcznych został zaś odrzucony za uparte trwanie przy ideałach socjalistycznych i brak skruchy za decyzje młodości. Domosławski podsumowuje: „Zygmunt Bauman padł ofiarą konstruowania antykomunistycznej tożsamości Polski po komunizmie, zarządzania pamięcią zbiorową i narracją o przeszłości” [s. 129].
Paraliżujący konserwatyzm Kołakowskiego
Nietrudno zgadnąć, kto z tej dwójki jest dla Domosławskiego pozytywnym bohaterem. Autor „Wygnańca” ma Kołakowskiemu za złe przede wszystkim porzucenie ideałów lewicy i w tym sensie przedstawia go jako negatywne odbicie Baumana. Konserwatyzm Kołakowskiego po 1989 miał być paraliżujący, rozważania Baumana o wyzwaniach współczesnego świata –inspirujące. Proroctwa Kołakowskiego o potrzebie religii i beznadziejnym kryzysie kulturowym naszej cywilizacji są przeciwstawione niezachwianej wierze Baumana w solidarność wszystkich ludzi i troskę o najsłabszych. Cytując Corneliusa Castoriadisa, Bauman podsumował swoje credo: „Nie daj Boże, nigdy mi to do głowy nie wpadło [zmieniać świat – HC]. To, czego ja chcę, to tylko, by ludzkość się zmieniła, jak to już zrobiła kilka razy w swojej historii” [s. 721].
Z tej perspektywy lewicowość Kołakowskiego jest po prostu niemądra, niedojrzała – to młodzieńcze zauroczenie, które z biegiem czasu staje się nie miłym sentymentem, ale coraz bardziej gorzkim rozżaleniem. Kołakowski koło czterdziestki jest po prostu stary – albo inaczej – ma stare serce. Bauman, mimo rozczarowania praktyką polityczną PRL i stalinizmem, nigdy nie porzucił marksizmu rozumianego jako wezwanie do moralnej odnowy człowieka, do zaangażowania w walkę o sprawiedliwy świat. Kiedy umiera po dziewięćdziesiątce, ma wciąż młode serce. To dlatego wedle słów Cezarego Wodzińskiego Bauman w latach 90. przejął po Kołakowskim „rząd dusz” [s. 609–610].
Szkoła frankfurcka raz jeszcze
Tak dochodzimy do trzeciego wielkiego problemu, który podejmuje Domosławski poprzez opowieść o życiu Zygmunta Baumana – społecznej roli intelektualistów i filozofii w ogóle. Skoro Bauman jest „przewodnikiem dla młodych”, a Kołakowski co najwyżej „wybitną postacią z muzeum walki z komuną”, który „nie komunikuje się z wyzwaniami, jakie przynosi czas wolności”, podczas gdy Bauman „chwyta je w lot” [s. 642–643], to teza Domosławskiego – której ten nie wyraża jednak wprost – jest taka, że Bauman był wybitniejszym, ważniejszym filozofem niż Kołakowski, bo lepiej tłumaczył nam problemy nowoczesnego świata.
To oczywiście bardzo ważne zadanie intelektualistów. Interpretują oni złożone procesy, dzięki czemu jesteśmy w stanie lepiej rozwiązywać nasze codzienne problemy, a nawet pewniej stawiać czoła wielkim wyzwaniom współczesności. Ale jest i inny wymiar myślenia humanistycznego – taki, który stara się wykroczyć poza ten horyzont i zmierzyć się z problemami ponadczasowymi, na które nie ma ostatecznych odpowiedzi.
Można łatwo argumentować, że publicystyka Kołakowskiego z lat 80. i 90. jest dziś mało inspirująca. Należałoby zresztą dodać – dzięki Bogu, bo mamy już lata 20. następnego stulecia i aktualność społecznych diagnoz z tamtych czasów świadczyłaby nie tyle dobrze o ich autorze, co marnie o naszych dzisiejszych publicystach. Ale Kołakowski przynajmniej podjął próbę zmierzenia się z pytaniami ostatecznymi, co czyni jego filozofię oryginalną. Nie w sensie całościowego systemu tłumaczącego świat, ale wypracowywania specyficznej postawy i wrażliwości na różne elementy rzeczywistości – nie tylko te, o których informują nas w kółko paski telewizyjne, ale te, z którymi człowiek mierzy się w najważniejszych momentach swojego życia.
Czy da się to samo powiedzieć o Baumanie? Raczej nie. Większość jego dorobku intelektualnego to tematyczne rozwinięcia czy też uaktualnienia wątków przedstawionych przez ojców szkoły frankfurckiej, przede wszystkim Theodora W. Adorno. Jego późne książki z serii „płynnej nowoczesności” to raczej szereg szkatułkowych metafor i złotych myśli, które mają lapidarnie „chwytać w lot” złożone problemy. Czy takie aforyzmy mogą zupełnie zastąpić argumentację i pogłębione rozważania? Tak, mogą, ale warunek jest jeden – trzeba przedstawić ten aforyzm jako pierwszy. A że „wszystko płynie”, to ktoś powiedział jeszcze przed Sokratesem.
Zawodnik A klasy
Co ciekawe, można chyba zgadywać, że sam Bauman podobnie rozumiał ten problem. Domosławski w „Wygnańcu” obficie cytuje prywatną korespondencję między swoim bohaterem a Cezarym Wodzińskim, który w latach 90. jako przedstawiciel „młodego pokolenia” ogłaszał detronizację Kołakowskiego. Ale biograf nie przywołuje jednego kluczowego fragmentu, który przytoczył z kolei Dariusz Rosiak w swojej książce sprzed dwóch lat. Pod koniec 1995 roku Bauman pisze:
„Uważam się z resztą za ucznia [oryginalne podkreślenie – przyp. HC] Leszka. A nadto, jeśli on jest w pierwszej lidze, to ja co najwyżej w A klasie!” [D. Rosiak, „Bauman”, s. 168].
Ktoś może oczywiście powiedzieć, że to tylko kokieteria albo fałszywa skromność. Ale nie wydaje się, żeby tak było (no, może ta „A klasa” to kokieteria, w tej przenośni Bauman uważał się pewnie po prostu za „drugoligowca”). Jeżeli Bauman był rzeczywiście dużo lepszym „czułym narratorem naszych lęków i nadziei”, to Kołakowski był kimś w rodzaju kartografa kreślącego mapę Ducha. A to z Ducha rodzą się nadzieje i z Ducha przychodzi siła do przezwyciężania lęków.
Polska – nieodwzajemniona miłość
Najważniejszym jednak z tych wszystkich wielkich problemów, o których Domosławski starał się opowiedzieć poprzez życiorys wielkiego socjologa pozostaje problem polskości i relacji z polskością. Bauman kochał Polskę miłością nieodwzajemnioną, niezasłużoną: „«Wygnaniec» jest o miłości nieuleczalnej i o małostkowym, okrutnym odrzuceniu” [s. 839]. Odrzuceniu z powodu żydowskiego pochodzenia, wierności młodzieńczym ideałom, konsekwentnego niepodporządkowywania się grupie. Ale wciąż kochał, jak każdy zakorzeniony w polskiej kulturze. „Zakorzeniony” jest tu słowem-kluczem. Przyznam, że natrafiłem w książce Artura Domosławskiego na cytat z Baumana, który wyjątkowo do mnie przemówił. Trudno mi sobie wyobrazić lepszą definicję tego, czym miałoby być „moje miejsce na Ziemi”:
„Ja nigdy nie miałem innej… – użyję jednak słowa, którego chciałem uniknąć, bo tak dużo się z nim wiąże – ojczyzny. Ojczyzna to jest ta przestrzeń, gdzie człowiek, inaczej niż w innych miejscach, jest rośliną, nie zwierzęciem. Ma korzenie, czerpie z gleby soki – zwierzęta biegają dookoła” [s. 598].
Wniosek z lektury „Wygnańca” jest taki, że Polska na Zygmunta Baumana nie zasłużyła.
Książka:
Artur Domosławski, „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana”, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2021.