W pierwszych scenach filmu, rozgrywających się nad ranem, wracamy z Anną do jej nowoczesnego domu. Po szybkim spotkaniu z partnerem kobieta wychodzi na chwilę do sklepu – trzeba uzupełnić domową lodówkę. Przy wyjściu z bloku stoi mężczyzna. Anna zostaje porwana. W dalszej części filmu oglądamy ją zamkniętą w niewielkim pokoju z podstawowymi sprzętami potrzebnymi do życia. Porywacz rozmawia z kobietą przez głośnik. Długo nie wiadomo, kim jest i czego chce. Nazywa ją Alicją – jak się okazuje, tak na nią mówiono w dzieciństwie. Początkowo Anna podejrzewa, że porwanie jest związane z prowadzonymi przez nią przełomowymi badaniami naukowymi. W miarę rozwoju akcji na jaw wychodzą skrywane przez rodzinę Anny zaskakujące wydarzenia z przeszłości.
Horror vacui
Zaglądając przez wizjer prowadzący do celi Anny, tak naprawdę wchodzimy do jej psychiki – bogatej w doświadczenia, poddanej gonitwie myśli i emocji. W głowie bohaterki rozgrywa się na swój sposób horror vacui. Kobieta osiągnęła zawodowy sukces – dokonała odkrycia, które może przyczynić się do wynalezienia lekarstwa na raka płuc. Ale w życiu prywatnym nie jest szczęśliwa, a może nie potrafi docenić najbliższych osób. Anna tkwi w traumie, wypierając bolesne wspomnienia. Swoje lęki tłumi romansami, okaleczaniem lub adrenaliną. „Ciągle miała te cholerne sny. Bałam się jej” – mówi w pewnym momencie matka Anny. Z czasem zamknięta w czterech ścianach bohaterka traci kontrolę nad sobą i poddaje się porywaczowi. A widzowie, dzięki powracającym kilkakrotnie retrospekcjom, pogłębiają wgląd w wydarzenia, które uformowały jej osobowość.
Nie sposób nie skojarzyć „Fisheye” z „Oldboyem” [2003] Parka Chan-wooka o człowieku więzionym przez piętnaście lat przez porywacza, oraz „Pokojem” [2015] Lenny’ego Abrahamsona. W tym drugim młoda kobieta zamknięta była latami w małym pokoju ze swoim pięcioletnim synem Jackiem. Jedyny widok na zewnątrz pochodził ze świetlika w suficie. W „Fisheye” odizolowana od innych Anna ogląda świat jedynie przez wizjer umieszczony w jednej ze ścian pokoju: obserwuje swojego męża, rodziców, znajomych, z którymi daremnie próbuje się skomunikować. Zamknięta w klaustrofobicznej przestrzeni Anna przeżywa traumatyczną mękę – fizyczną, psychiczną i emocjonalną. Sytuacja, w której się znajduje, przypomina tę z mitu o Tantalu. To cierpienie, które polega na niemożności zaspokojenia pragnienia czegoś, co znajduje się blisko, ale pozostaje bezwarunkowo nieosiągalne. Elementem kary, którą bogowie zesłali na Tantala, było umieszczenie w sadzawce, z której daremnie próbował dosięgnąć zwisających nad nią owoców, cofających się przed jego dotykiem. W przypadku bohaterki „Fisheye” zamknięcie jest karą za brak empatii i niedostrzeżenie tego, co w jej życiu było tak naprawdę istotne. Teraz ma dostrzec to, czego wcześniej nie widziała.
„Fisheye” pozostaje opowieścią o przeszłości, z którą warto się zmierzyć. W innym wypadku ona sama zapuka do naszych drzwi w najmniej przewidywalnym momencie, a my, widząc ją przez wizjer, już nie uciekniemy. | Marcin Radomski
Fincher w szczelinach istnienia
Taka konstrukcja bohaterki może przywodzić skojarzenia z filozofią codzienności Jolanty Brach-Czainy, która bierze się z zadumy nad tym, co pozostaje blisko, dookoła nas, czego doświadcza każdy człowiek. „Drobnych zmian nie zauważamy, aż do dnia, gdy znajoma, łagodna rzeczywistość rozsypuje się pod dotknięciem ręki. Do szpar erozja nie ma tak łatwego dostępu” [1]. Brach-Czaina zachęca do szukania „szczeliny życia”, czyli szpar kryjących coś niewidocznego, niepokojącego i mrocznego, co może nas jednak otworzyć na przemianę naszego bycia w świecie. I właśnie to dotyczy zamkniętej Anny, w której tkwią intymne doświadczenia z dzieciństwa. Świat pękł nagle, jednego dnia. Anna zdana jest na bolesną pamięć – wracają zapachy, dotyk, smak. Odtwarza w wyobraźni zachowania z dalekiej i bliskiej przeszłości. Czuje obcość względem własnego ciała, które nie jest zwartym obszarem. Widząc przez wizjer bliskich, zaczyna rozumieć, co straciła. Jolanta Brach-Czaina nazywa ten stan wniknięciem: „Pewne stany można poznać, gdy się ich doświadcza, i na tym trzeba poprzestać. Oto, dlaczego nie warto uchylać się od doświadczeń” [2].
W filmie Szcześniaka dostrzec można również nawiązania do stylu Davida Finchera – to chociażby rozbudowana ekspozycja postaci, posiadających nie tylko wyrazistą przeszłość, ale na dodatek naznaczonych nawet własnym kolorem – co stanowi poniekąd rodzaj „stempla” reżysera „Zaginionej dziewczyny”. W finale „Siedem” czerwony kombinezon Johna Doe (Kevin Spacey) mienił się niczym płachta na byka. W „Fisheye” Szcześniak również przemawia językiem barw. Kolejne stroje Anny oddają jej stan psychiczny, uświadamiając jej kruchość i zagubienie – początkowo jest władcza w czerwonej sukience, na końcu zostaje w samej białej bieliźnie – niewinna i niewidoczna.
Krzyk bez echa
„Fisheye” jest wnikliwie zrealizowanym dramatem psychologicznym, w którym Michał Szcześniak próbuje wykreować na ekranie atmosferę bezsilności. Większy nacisk położony jest tu jednak na krzyk bohaterki niż dokładną analizę jej stanów psychicznych. Film świadomie odchodzi od linearnej, realistycznej opowieści o porwaniu. Drastyczna forma izolacji pokazuje kobietę w sytuacji skrajnej. I rzeczywiście ekranowe metamorfozy Kijowskiej, jej bunt przeciw zniewoleniu, wypadają wiarygodnie (Julia Kijowska, wyróżniona Jantarem 2020 za główną rolę kobiecą na festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie). To charyzmatyczna, niezależna kobieta, która mimo wszelakich traum staje się przewodniczką mężczyzny, a nawet zaczyna nad nim dominować; może dzięki temu przemienić tantalowe męczarnie w pozycję władzy – dosięgnąć możliwości zemsty na swoim oprawcy.
Może jednak rozczarowywać końcówka filmu, pozostawiająca niedosyt w kwestii najważniejszej zagadki fabularnej. Jej rozwiązanie okazuje się bardzo proste, przewidywalne już w połowie filmu. Bo o ile Szcześniakowi udało się stworzyć spektakl rozgrywający się w większości w dwóch wnętrzach, to zbyt dosłownie określił symboliczny wymiar filmu, uznając, że wszystkie traumy wynikają z trudnego dzieciństwa bohaterki. Być może pułapką okazała się wyrafinowana forma wizualna, zdająca się chwilami dominować nad treścią. Niemniej jednak „Fisheye” pozostaje opowieścią o przeszłości, z którą warto się zmierzyć. W innym wypadku ona sama zapuka do naszych drzwi w najmniej przewidywalnym momencie, a my, widząc ją przez wizjer, już nie uciekniemy.
Przypisy:
[1] Joanna Brach-Czaina, „Szczeliny istnienia”, Warszawa 2018, Dowody na istnienie, s. 152.
[2] Tamże, s. 156.