Podział na lewicę i prawicę sięga czasów rewolucji francuskiej. To właśnie we francuskim Zgromadzeniu Narodowym w 1789 roku po prawej stronie sali zasiadali przedstawiciele duchowieństwa i arystokracji, po lewej – politycy domagający się przeprowadzenia zdecydowanych zmian ustrojowych i społecznych. Pomimo licznych przekształceń, które dokonały się od tamtego czasu w społeczeństwach Europy, podział ten stale odtwarzał się w nowych warunkach. Dla uporządkowania chaotycznej rzeczywistości politycznej pozostaje przydatny również dzisiaj. Prawica była i jest partią tradycji, porządku i autorytetu; lewica – partią postępu, emancypacji i równości. Dla pierwszej sprawą absolutnie fundamentalną jest zachowanie więzi z momentem założycielskim wspólnoty – żywiołem prawicy jest przeszłość. Dla drugiej najważniejsze jest przekształcenie zastanego świata w zgodzie z określoną wizją jego naprawy – żywiołem lewicy jest przyszłość.

Jak w tym podziale może odnaleźć się liberał? Czy w naturalny sposób jest sprzymierzeńcem któregoś z wymienionych stronnictw? A może jego siła bierze się właśnie stąd, że gotów jest stanąć w poprzek podziałów kreślonych przez zwolenników lewicy i prawicy?

Trudno o jednoznaczną odpowiedź na te pytania, a to dlatego, że liberalizm (podobnie zresztą jak konserwatyzm czy socjalizm) mieści w sobie wiele różnych poglądów, nie posiada jednej tylko twarzy. Dla liberała – to jasne – wartością naczelną jest wolność. Ale jaka wolność? Pozytywna czy negatywna? Realizowana w ekonomii czy w kulturze? Mająca polityczny, czy przeciwnie, apolityczny charakter? Ile wariantów odpowiedzi na te i inne pytania, tyle możliwych liberalizmów.

Świetnym tego przykładem są ci, których poglądy przez ostatnie dziesięciolecia często utożsamiano (całkowicie błędnie!) z liberalizmem jako takim – tak zwani „neoliberałowie”. Opowiadają się oni za jak największą swobodą działania wolnego rynku. Wolność to z ich perspektywy przede wszystkim pojęcie odnoszące się do sfery ekonomii, bo i w człowieku widzą przede wszystkim zwierzę ekonomiczne – homo oeconomicus. Bardzo wielu gospodarczych neoliberałów w sferze kultury wyznaje poglądy konserwatywne, opowiadając się za zachowaniem jej tradycyjnego modelu. Są zdecydowanymi przeciwnikami feminizmu, poprawności politycznej – słowem, wszystkiego, co może być utożsamiane z progresywną agendą. Z pewnością nie powiemy więc o nich, że są lewicowi. Zauważmy jednak, że (w większości przypadków bezwiednie) wyznają pewien wariant idei postępu. W myśl ich teorii, nieskrępowany niczym rynek ma być przecież siłą, która bez końca pomnażać będzie dobrobyt i szczęście ludzkiego gatunku.

Na przeciwległym biegunie sytuują się liberałowie opowiadający się za interwencjonizmem w gospodarce oraz za emancypacją w kulturze. Tych z lewicą faktycznie łączy bardzo wiele – przede wszystkim wspólny katalog wrogów. Tak jedni, jak i drudzy nie lubią kapitalizmu, wielkich korporacji, podatku liniowego, patriarchatu, nacjonalizmu, zorganizowanej religii i wielu innych strasznych rzeczy. Lewicowców i wspomnianych liberałów nieraz łączy ponadto podobne rozumienie człowieka. Widzą w nim istotę zasadniczo plastyczną, dającą się łatwo formować poprzez zmianę warunków społecznych. Jedni i drudzy są więc świadomymi modernizatorami. Wierzą w postęp i starają się go wspierać.

Trzeci wariant liberalizmu, który w uproszczeniu możemy tu wyodrębnić, byłby rezultatem wymieszania dwóch poprzednich. Zaliczaliby się do niego przede wszystkim tak zwani libertarianie – w ekonomii zwolennicy wolnego rynku, w kulturze stronnicy emancypacji jednostki. W pewnym sensie jest to najbardziej konsekwentny (co znaczy również: najbardziej prymitywny intelektualnie) rodzaj liberalizmu, jaki można spotkać. Jednostka jest tu zawsze jedyną namacalną rzeczywistością, społeczeństwo – galaretowatym widmem. Dlatego libertarianie chcą maksymalnie poszerzyć sferę wolności pojedynczego człowieka i maksymalnie ograniczyć wpływ państwa na jego życie. Wolność i władzę uznają za radykalnie ze sobą sprzeczne – ich zdaniem ludzie mogą być wolni tylko w sferach, w które władza w żaden sposób nie ingeruje. Czy taki pogląd jest bardziej lewicowy, czy prawicowy – trudno powiedzieć. Nie ma natomiast wątpliwości, że jest to najbardziej antypolityczna ze współczesnych postaci liberalizmu.

Najrzadsza, ale i najbardziej interesująca – przynajmniej dla piszącego te słowa – formuła liberalizmu to odwrotność libertarianizmu. Zarówno w ekonomii, jak i w kulturze byłby to więc liberalizm sceptyczny. W pierwszej sferze odrzuca on wizję rynku jako wehikułu nieskończonego pomnażania dobrobytu; w drugiej – uznaje, że nieograniczone niczym samostwarzanie jednostki to pomysł faustyczny zarówno co do swojej istoty, jak i konsekwencji. Sceptyczny liberał opowiada się zatem za regulowaną gospodarką rynkową oraz za wolnością osiąganą poprzez krytyczne przyswojenie rodzimej kultury. Najistotniejsze jest tu jednak ujęcie człowieka jako zwierzęcia politycznego. Wolność polityczna jest w tej odmianie liberalizmu absolutnie kluczowa – według liberałów sceptycznych, bez niej wszelkie inne wolności nie mogą długofalowo istnieć. Niezależna jednostka to w ich perspektywie oksymoron, bo człowiek bez innych nie może ani być sobą, ani dobrze żyć. Dlatego tak rozumiany sceptyczny liberalizm to filozofia polityki, a nie – filozofia wyjścia z niej.

Czy jest zatem raczej lewicowy, czy prawicowy? Znów trudno o jednoznaczną odpowiedź. Sceptyczny liberał przyswaja sobie niektóre wątki myśli politycznej z każdej ze stron. Można jednak twierdzić, że przekonanie o zasadniczej niezmienności ludzkiej natury sytuuje go nieco bliżej konserwatystów.

Liberalizm może zatem być lewicowy, ale wcale nie musi. Wydaje się wręcz, że najciekawsze w nim jest właśnie to, co wymyka się sztywnemu podziałowi na lewą i prawą stronę politycznego spektrum, na zwolenników postępu i obrońców tradycji. Być może liberalizm pozostanie żywy tak długo, jak długo nie będzie go można zaszufladkować.

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Erich Ferdinand / flickr.com