Pewien zagraniczny dyplomata zauważył w czasie kolacji: „W naszym kraju świetnie działa trójpodział władzy, jest partia rządząca, wojsko i związki zawodowe (które odgrywają kluczową rolę polityczną)”.

Historia jest zasłyszana, niemniej w ostatnich latach polscy oficjele mogliby pochwalić się podobnie niestandardowym opisem podziału władz w naszym kraju. Chociaż w Konstytucji władza dzielona jest między ustawodawcę, wykonawcę i sądy, w rzeczywistości jest ona sprawowana przez pozasejmowy ośrodek decyzyjny i posłusznych mu Sejm, prezydenta, a także ważną część instytucji sądowych.

Znana profesor prawa, prowadząca na Facebooku konto pod nazwiskiem Anna Karnicka, ujęła to inaczej: „«Nie palmy komitetów, zakładajmy własne» – to hasło Jacka Kuronia zostało twórczo przejęte i rozwinięte. Własny TK. Własna prokuratura. Własne sądy (in statu nascendi, wymaga czasu). Własne gazety. Własne uczelnie. Własna akademia nauk. Własny RPO (w trakcie załatwiania). Własna zagraniczna opozycja u sąsiadów (na razie w śmiałych projektach wicemarszałka Sejmu)”.

Podsumowywała sytuację w Polsce, zwracając uwagę na głośnego tweeta marszałka Ryszarda Terleckiego, który liderce białoruskiej opozycji Swiatłanie Cichanouskiej po spotkaniu z Rafałem Trzaskowskim polecił szukać oparcia w Moskwie, a nie w Polsce. Pani profesor opisała jednak też ogólny trend w podziale władzy, który rozwija się w Polsce po 2015 roku.

Konstytucja swoje, władza swoje. Ostatnio jednak coś w sterowanym z Nowogrodzkiej mechanizmie zgrzyta.

Zadziałało prawo, władza jest zaskoczona

Niesubordynowany czynnik ludzki sprawił, że nieoczekiwanie do głosu znowu doszła Konstytucja. Nie w całej okazałości, zaledwie w pewnym zakresie, ale jednak. W zrujnowanym, wydawałoby się, konstytucyjnym podziale władz, zadziałało prawo i władza jest nagle wobec niego bezsilna. Stało się tak dlatego, że wyłamał się człowiek, który miał pilnować ustalonego przez władzę porządku. Mowa o prezesie Najwyższej Izby Kontroli Marianie Banasiu (czynnik ludzki) i sprawowanym przez niego urzędzie prezesa Najwyższej Izby Kontroli (organ konstytucyjny). Ten obsadzony tam w zupełnie innym zamiarze urzędnik stał się nagle beneficjentem ustalonego w Konstytucji porządku. I teraz władza jest wobec niego bezsilna bardziej niż dotychczas obrońcy Konstytucji wobec władzy.

Po pierwsze, Konstytucja tak chroni niezależności prezesa NIK-u, że tym razem kreatywni prawnicy pracujący dla koalicji rządzącej nie wymyślili, jak ją ominąć. Kiedy chcieli wymienić przed upływem kadencji pierwszą prezes Sądu Najwyższego, wymyślili, że ustalą nowe kryteria wiekowe dla osoby sprawującej stanowisko, żeby ówczesna prezes Małgorzata Gersdorf ich nie spełniała i musiała przejść na emeryturę. Po wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w końcu się z tego wycofali. Tym razem nie próbują podobnych sztuczek. A na inne nie wpadli.

Sprawdzone metody

Po drugie, Marian Banaś jest dobrym naśladowcą metody prawników Zjednoczonej Prawicy i posługuje się nią, by koalicję straszyć. Przypomnijmy, na czym polega metoda – chodzi o to, by dotychczas nieistotnym z decyzyjnego punktu widzenia czynnościom nadać charakter sprawczy. Na przykład zaprzysiężenie przez prezydenta sędziów Trybunału Konstytucyjnego przed 2015 roku miało jedynie charakter ceremonialny, wieńczyło wcześniejszy istotny proces wyboru. Od czasu, kiedy prezydentem jest Andrzej Duda, zaprzysiężenie okazało się aktem decydującym, to ono wprowadza rzekomo w życie wybór dokonany przez Sejm – albo go nie wprowadza, jeśli prezydent odmówi zaprzysiężenia. Podobnie było z publikowaniem wyroków TK – wcześniej to była formalność wykonywana niezwłocznie przez premierów, jednak po przejęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę stało się w praktyce warunkiem koniecznym do nadania biegu postanowieniom jednego z najwyższych sądów w Polsce.

Metoda nie jest wyrafinowana, ale działa. I teraz wykorzystuje ją niechciany (już po wyborze na to stanowisko) przez władzę prezes NIK-u.

Marian Banaś organizuje kontrole w urzędach swoich politycznych wrogów. Chociaż sprawy, które postanowił prześwietlić, rzeczywiście domagają się wyjaśnienia (na przykładw sprawie przygotowania wyborów kopertowych), to jednak prezes Najwyższej Izby Kontroli nie może samodzielnie podejmować decyzji o kontrolach. Decyduje o tym wspólnie z kolegium NIK-u, które zatwierdza roczny plan pracy i prezes nie może tego planu zmienić. Może jednak w nieprzewidzianych nagłych okolicznościach organizować kontrole doraźne. Mają one charakter cząstkowy, nie są pełnowymiarowymi kontrolami, jednak kiedy zbierze się kilka takich akcji cząstkowych, może się okazać, że właśnie zostało skontrolowane całe ministerstwo. I to jest właśnie metoda prawników pracujących dla władzy, zaadaptowana przez Mariana Banasia.

Błąd systemu czy Kaczyńskiego?

Mariana Banasia na stanowisko prezesa Najwyższej Izby Kontroli wybrano głosami 234 posłów. Wszyscy oni uznali, że będzie to dobry prezes. Ponieważ wcześniej pełnił funkcję wiceministra finansów, w debacie poprzedzającej wybór opozycja zgłaszała wątpliwości co do jego bezstronności. Marian Banaś zapewnił jednak, że pod jego kierownictwem NIK będzie działać w sposób niezależny i stanowczy, a kontrole będą wnikliwe. I trudno teraz zarzucić mu niekonsekwencję. Robi nawet więcej, ostatnio złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Jarosława Kaczyńskiego z artykułu 212 kodeksu karnego. Artykuł mówi, że ten, kto pomawiając instytucję, może ją poniżyć w oczach opinii publicznej, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności. A Kaczyński powiedział publicznie, że wielkim błędem naszego systemu prawnego jest to, że człowiek taki jak Banaś, wobec którego toczą się śledztwa, może być prezesem NIK-u.

Chyba celniej byłoby powiedzieć, że Banaś jest wielkim błędem Kaczyńskiego, a nie systemu prawnego. W cynicznej grze, która dotychczas udawała się prezesowi PiS-u, nawalił czynnik ludzki – osoba, która miała posłusznie realizować politykę ośrodka decyzyjnego stała się od niego niezależna. Po swojemu, wykorzystując kruczki, sprawiając wrażenie, że załatwia w ten sposób swoje sprawy, jednak wykorzystuje nietykalność, jaką prezesowi NIK-u niewygodnemu dla władzy daje Konstytucja. Zachowuje się tak, jak od niego oczekiwano, bez skrupułów i bez lęku, tylko idzie nie w tę stronę, w którą go ustawiono.