Tomasz Sawczuk: Czy Polska ma nowego sąsiada na wschodzie?

Wojciech Konończuk: Nie, zupełnie nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy. Nie graniczymy z Rosją za Bugiem. Białoruś to nadal państwo niepodległe, chociaż jego suwerenność już jest ograniczona, a w przyszłości może być ograniczona jeszcze mocniej.

Aleksander Łukaszenka ogłosił święto narodowe 17 września, w rocznicę najazdu Związku Radzieckiego na Polskę. Brzmi jak ukłon w stronę Rosji. 

Wpisuje się to bardzo dobrze w antypolską narrację białoruskiego reżimu. Sygnały w tej sprawie płynęły do nas od kilku miesięcy. Warto pamiętać, że w niemal każdym białoruskim mieście jest ulica 17 września, są różnego rodzaju tablice pamiątkowe. Z kolei od sierpnia 2020 roku staliśmy się jednym z głównych chłopców do bicia dla propagandy Łukaszenki.

W ostatnim czasie zatrzymano także polskich działaczy na Białorusi, a niektórzy z nich zostali właśnie wypuszczeni, rzekomo za wstawiennictwem Kazachstanu… 

Nie wiemy, czy prezydent Kazachstanu Nazarbajew miał w tym udział. Sekretarz prasowa Łukaszenki nie jest znana z tego, że mówi prawdę, więc odnosiłbym się do tej informacji z ostrożnością.

A co wiemy w tej sprawie?

W końcu maja trzy Polki zostały przewiezione do granicy i tam przekazane polskim służbom konsularnym. Prawdopodobnie podobną ofertę wywiezienia za granicę otrzymali także Andrzej Poczobut i Andżelika Borys, czyli kierownictwo Związku Polaków na Białorusi, przetrzymywani w białoruskim więzieniu. Znając pryncypialność obojga, możemy podejrzewać, że po prostu odmówili.

Mamy do czynienia z kampanią wymierzoną w mniejszość polską. Trzeba też pamiętać, że problemy trwają od wielu lat. Bardzo systematycznie zmniejsza się jej pole do działania. To jest nie tylko kwestia zatrzymania kierownictwa największej, niezarejestrowanej zresztą, polskiej organizacji. Mamy również kontrole w polskich szkołach. Nowością jest natomiast uderzenie w szkolnictwo społeczne. Ma to znaczenie, ponieważ języka polskiego uczy się nie tylko mniejszość polska, lecz także wielu Białorusinów. Polski jest jednym z najczęściej uczonych języków obcych. Od marca trwają kontrole w wielu szkołach, które uczą języka polskiego. Prawdopodobnie służy to temu, żeby część z nich zamknąć, ale też wysłać sygnał do społeczeństwa, że wszystko, co jest związane z Polską, jest podejrzane.

Jak wyglądają relacje między białoruską władzą a opozycją blisko rok po sfałszowanych wyborach? 

Po masowych demonstracjach latem i jesienią ubiegłego roku reżim przeszedł do kontrofensywy. Od późnej jesieni trwają masowe represje wymierzone w społeczeństwo. W efekcie – demonstracji na ulicach prawie nie ma. Jest za to terror, masowe wsadzanie ludzi do więzienia, skazywanie na bardzo wysokie kary grzywny, relegowanie wszystkich nieposłusznych studentów z uczelni, pracowników z zakładów pracy, zmuszanie do emigracji, szczególnie tych grup zawodowych, które temu reżimowi rzuciły wyzwanie – na przykład białoruskich programistów.

Na masową skalę łamane są prawa człowieka, zamykane są niezależne media. Najlepszy przykład to niezależny portal Tut.by, z którego dwie trzecie użytkowników białoruskiego internetu korzystało przynajmniej raz w tygodniu – został po prostu wyłączony. A to było medium, które i tak nakładało na siebie pewną autocenzurę. Widać nie wystarczyło. Wielu dziennikarzy niezależnych białoruskich mediów trafiło do więzienia. Reżim utrzymał władzę za cenę działań wymierzonych w społeczeństwo obywatelskie, które są nieporównywalne z niczym, co obserwowaliśmy w tej części Europy po 1989 roku.

Co dzieje się z przywódcami opozycji, którzy pozostali na Białorusi? 

Najważniejsi pozostają w aresztach, ewentualnie zostali już skazani na karę więzienia. Na przykład Paweł Siewiaryniec, jeden z długoletnich przywódców białoruskiej opozycji, został w końcu maja skazany na karę siedmiu lat więzienia. Inni na proces czekają, choćby Maryja Kalesnikawa czy Wiktar Babaryka. Na wolności pozostali ludzie, których reżim uznaje za niegroźnych.

W maju Białoruś porwała samolot linii Ryanair, aby aresztować współtwórcę internetowego kanału Nexta Ramana Pratasiewicza. W jaki sposób wpisuje się to w politykę reżimu? 

Wpisuje się świetnie. Reżim porwał samolot pasażerski, zakładając, że Zachód przymknie oczy również na wymyśloną historię o rzekomej bombie na pokładzie – ponieważ poza kolejnymi komunikatami de facto akceptował masowe represje i niemal nic nie zrobił przez te dziesięć miesięcy, które minęły od wyborów. Doszło zatem do bandyckiego wymuszenia lądowania samolotu, z którego został wyciągnięty znany białoruski opozycyjny dziennikarz i jego partnerka, prawdopodobnie wzięta jako zakładniczka, głównie po to, żeby na niego wpłynąć. Pratasiewicz prawdopodobnie jest szantażowany, że jeśli nie zrobi tego, co mu się każe, to stanie się jej krzywda. Trzeba pamiętać, jaka jest logika reżimu. Kluczowym celem Łukaszenki – a potem długo nic – jest utrzymanie władzy. Sankcje, wstrzymanie lotów nad białoruskim terytorium – cena nie gra roli. Represje z całą pewnością będą trwały aż do skutku.

Ilustracja: Max Skorwider

Pratasiewicz udzielił pod przymusem wywiadu w białoruskiej telewizji. Czy to jest skuteczna propaganda? A może ludzie wiedzą, że to jest wymuszone? 

Białoruskie społeczeństwo składa się dzisiaj z dwóch części. Ponad połowa to jest ta aktywna część, nie wierzy Łukaszence i już nigdy mu nie uwierzy. Jest także mniej więcej 20–25 procent Białorusinów, którzy kupują wersję reżimową. Reżim uznał, że „wywiad” Pratasiewicza to jest dobry instrument, żeby uderzyć w opozycję, pokazać: zobaczcie, oni są zdegenerowani, chodzą na pasku obcych służb. A po drugie, żeby spróbować odzyskać część utraconego poparcia. To nie jest przypadek, że ten wywiad był i jest pokazywany na przykład na wielkich telebimach w centrum Mińska.

Jeśli spojrzeć na reakcje w białoruskich sieciach społecznościowych – bo to jest jeden z ważnych instrumentów mierzenia tego, co się w tym społeczeństwie dzieje, w związku z tym, że nie mamy badań opinii publicznej – widać, że ogromna większość Białorusi tej narracji propagandowej nie wierzy.

A dlaczego to akurat Pratasiewicza potraktowano w ten sposób? Czy jest w tym jakaś głębsza logika?

Zdecydowanie jest w tym logika. Reżim uważa, że nie byłoby masowych protestów bez kanału Nexta, a także kilku współpracujących z nim kanałów telegramowych. Narracja reżimu jest taka, że to oni de facto sterowali tymi protestami, wyprowadzili ludzi na ulice, wszystko było wyreżyserowane, oczywiście za wszystko odpowiadały zachodnie, w tym polskie służby specjalne.

Trzeba pamiętać, że do późnej jesieni Pratasiewicz był redaktorem naczelnym Nexty, więc jest postrzegany jako jeden z głównych wrogów reżimu. A ten się mści. Ale złapano go także dlatego, żeby wymusić na nim zeznania, także co do osób, które z nim współpracowały – choćby anonimowych informatorów kanału w różnych białoruskich instytucjach państwowych. KGB ma nadzieję, że okaże się on ważnym źródłem informacji o sytuacji w środowiskach emigracyjnych i niezależnych mediach.

Niedługo po porwaniu Pratasiewicza doszło do spotkania Łukaszenki z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Jakie jest znaczenie tego spotkania? 

Putin wspiera reżim Łukaszenki, chociaż oficjalna narracja kremlowska jest inna. Kilka dni temu w czasie forum ekonomicznego w Petersburgu Putin powiedział, że Rosja zajmuje postawę neutralną wobec konfliktu na Białorusi. W rzeczywistości Rosja jest głównym gwarantem trwania tego reżimu. Co więcej, pokusiłbym się o tezę, że bez wsparcia rosyjskiego, w Mińsku rządziłby dzisiaj ktoś inny. Trwanie Łukaszenki jest w znacznym stopniu uzależnione od wsparcia ze strony Kremla.

Jeśli Putin teoretycznie ogłasza neutralność, to czemu służyło jego spotkanie z Łukaszenką? Moment był gorący, Europa była oburzona porwaniem unijnego samolotu.

Putin ogłasza neutralność wobec audytorium międzynarodowego, które niekoniecznie zna niuanse sytuacji. Natomiast spotkanie obu panów w Soczi było demonstracyjnie serdeczne i było kolejnym etapem wywierania rosyjskiej presji na Białoruś, aby powiedzieć: nasze poparcie ma swoją cenę.

Jaką?

Dokończenie integracji. Oczywiście nie takiej integracji jak w Unii Europejskiej, tylko integracji Białorusi z Rosją. Moskwie zależy na tym, żeby Łukaszenka zgodził się na podpisanie 28 programów, określających mapy drogowe integracji. Nie znamy ich treści, jednak według oficjalnych informacji 27 jest już wynegocjowanych. Została ostatnia, dotycząca współpracy energetycznej. Jeśli uda się podpisać cały pakiet, będzie to oznaczało daleko idącą integrację, w tym zapewne unifikację podatkową i celną.

Łukaszenka do tej pory się temu sprzeciwiał, prawdopodobnie wciąż będzie się sprzeciwiał, bo zawsze umiał negocjować z Putinem. Jednak jego możliwości działania są ograniczone bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Rosjanie prawdopodobnie będą stosowali wobec niego taktykę małych kroków, aby coraz bardziej zmniejszać białoruską suwerenność. Efektem końcowym nie będzie aneksja, nie będzie Krymu 2.0. Chodzi raczej o stworzenie instrumentów, które miałyby instytucjonalnie zakotwiczyć Białoruś w ramach Federacji Rosyjskiej.

Czyli byłoby to trudne do odwrócenia, jeśli zostanie wprowadzone w życie.

Tak, celem jest utrzymanie długookresowej kontroli Rosji nad Białorusią, przy zachowaniu formalnych znamion niepodległości.

Jaka jest rola Polski w obecnej sytuacji? Z jednej strony wiemy, że Polska udziela wsparcia białoruskiej opozycji. Z drugiej strony – w mediach można było przeczytać o tym, że działacze opozycji białoruskiej, którzy przebywają w Polsce, mają kłopot z uzyskaniem azylu politycznego. 

Zacznijmy od tego, że Polska jest najważniejszym krajem wspierającym białoruskie społeczeństwo obywatelskie i białoruską opozycję. I jeśli pewnym kryterium mierzenia tej pomocy są środki finansowe, to pierwszą na liście wspierających jest Polska. Jeśli weźmiemy dane OECD, które pokazują pomoc rozwojową, w czym mieszczą się choćby programy dla niezależnych mediów czy stypendia, to w ciągu ostatniej dekady Polska udzieliła wsparcia w wysokości 230 milionów dolarów. Na drugim miejscu są Niemcy – 140 milionów, a potem Stany Zjednoczone. Jest to wsparcie, które – co warto podkreślić – jest ponadpartyjne i trwa od wielu lat. Jest to jedna z tych spraw, które łączą dzisiaj dwie strony polskiego sporu politycznego, pomimo niefortunnej wypowiedzi marszałka Terleckiego w ostatnich dniach.

Marszałek Terlecki wysyłał liderkę białoruskiej opozycji do Moskwy, ponieważ wzięła udział w uroczystościach z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim. Pana zdaniem to nie ma znaczenia z punktu widzenia relacji dyplomatycznych między białoruską opozycją a Polską?

Moim zdaniem nie ma to większego znaczenia, ponieważ białoruska opozycja widzi rolę Polski. Ona nie jest niczym warunkowana, to jest bardzo daleko idące poparcie. Mam wrażenie, że wystąpienie marszałka Terleckiego zostało potraktowane jako głos odosobniony – tak to przynajmniej czytam z reakcji białoruskiej opozycji. A wypowiedź prezydenta Dudy, który stwierdził, że poważni politycy są po stronie wolnej Białorusi, brzmi w tym kontekście jak kropka nad „i”.

Marszałek Terlecki jest jednym z najważniejszych polskich polityków, więc jego wypowiedzi brzmią poważnie. Swiatłana Cichanouska powiedziała w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że jest jej przykro, ponieważ o Białorusi szybko zapomniano. Czy w perspektywie międzynarodowej komukolwiek zależy na poważnie na tym – i czy ma do tego środki – żeby zatrzymać proces połykania Białorusi przez Rosję? 

Cichanouska nie mówiła o Polsce, ale o tym, że świat zapomniał o Białorusi. Jest ledwie kilka krajów, w których kwestia białoruska ma tak duże znaczenie jak u nas. Spójrzmy prawdzie w oczy, Białoruś nie istnieje na mentalnej mapie większości elit zachodnich. Dla nich jest to swoista autonomiczna część Rosji. Duża część reakcji świata zachodniego na kryzys białoruski jest warunkowana strachem przed reakcją rosyjską. Oni czytają to następująco: jest to sfera wpływów rosyjskich, nie drażnijmy „rosyjskiego niedźwiedzia”, bo powtórzy się sytuacja jak w Donbasie – przyjadą rosyjskie czołgi i będą chciały zrobić porządek.

Zaś reakcja Polski, bardzo wspierająca, jest raczej wyjątkiem od reguły niż regułą. Zobaczmy, że po dziesięciu miesiącach obecnego kryzysu de facto nie ma większych sankcji zachodnich. Mamy listę 88 nazwisk i 7 przedsiębiorstw objętych sankcjami, zwykle niewielkich firm związanych z reżimem, z których część nie prowadzi działalności na terenie Unii Europejskiej…

I zakaz lotów białoruskich linii lotniczych nad UE.

On jest dość kontrowersyjny. Na przykład część opozycji uważa, że to jest niekoniecznie dobre rozwiązanie. Trzeba pamiętać, że granica lądowa Białorusi, z wyjątkiem granicy z Rosją, jest zamknięta od grudnia, więc w tym momencie z kraju nie można wyjechać w inny sposób niż przez Rosję i do niedawna przez port lotniczy w Mińsku.

To nie zmienia faktu, że Unia Europejska nie zareagowała w adekwatny sposób na to, co ma miejsce tuż za naszą miedzą. Mówię o kraju, który ma długą granicę – ponad 1000 kilometrów – z trzema państwami unijnymi. Jako UE narażamy na szwank nasz wizerunek, bo nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na łamanie praw człowieka, mimo że opozycja białoruska jednoznacznie wzywa do tego, aby Unia Europejska nałożyła poważne sankcje gospodarcze na reżim. Zobaczymy, jaka będzie decyzja Komisji Europejskiej, która ma pojawić się około 21 czerwca.

Jakie kroki należałoby podjąć?

Przede wszystkim należałoby – wprawdzie jako krok symboliczny – rozszerzyć tę listę 88 nazwisk. Obecnie jest ona mało poważna, biorąc pod uwagę, że tam niemal każdego dnia sędziowie wydają wyroki skazujące w sprawach politycznych, mamy prokuratorów reżimowych, funkcjonariuszy służb specjalnych, którzy są odpowiedzialni za masowe represje. Po drugie, warto wszcząć międzynarodowe postępowanie karne wobec przestępstw tego reżimu. To zresztą chyba powoli zaczyna się w niektórych państwach unijnych – tego rodzaju sprawy uruchomiono w Wilnie i Berlinie.

Ale najbardziej reżim boi się sankcji gospodarczych. Kilka dni temu premier Hałouczenka mówił, że Europa może sobie nakładać na Białoruś sankcje, ale to ich mocno nie dotknie. Jest to próba zachowania pokerowej miny. Restrykcje gospodarcze prowadziłyby do pogorszenia sytuacji finansowej wielu białoruskich przedsiębiorstw, co mogłoby skutkować zdestabilizowaniem sytuacji wewnętrznej.

Jaki byłby cel takiego działania? Czy wtedy nie okaże się, że Putin jest ostatnim ratunkiem dla Łukaszenki, który teraz musi zgodzić się na pełną integrację, bo jeśli Rosja mu nie pomoże, to wszystko padnie?

To jest argument, który często słyszymy od naszych zachodnich partnerów. Trzeba pamiętać, że Białoruś już od dawna tkwi w tych rosyjskich ramionach w niemal każdej ważniejszej sferze. A jednak Łukaszenka boi się napływu kapitału rosyjskiego. Moim zdaniem gdybyśmy mieli sankcje gospodarcze, to mimo wszystko nie chciałby oddawać swoich głównych przedsiębiorstw w ręce rosyjskie.

Trzeba także pamiętać, że sankcje można dobrze wymierzyć. Istnieje wianuszek oligarchów białoruskich działających na licencji reżimu, którzy kontrolują istotną część gospodarki. Uderzmy w te oligarchiczne przedsiębiorstwa. Jednym z ważnych źródeł dochodu dla części oligarchów jest na przykład eksport papierosów, głównie nielegalny. Mamy instrumenty, żeby podkopać fundamenty ekonomiczne reżimu i jego zaplecza finansowego.

Według analizy Ośrodka Studiów Wschodnich Rosja rozbudowuje armię na swojej flance zachodniej, a jej posunięcia wyglądają w taki sposób, jak gdyby szykowała się do konfliktu zbrojnego. Jakie jest tego znaczenie? Czy w kontekście sytuacji na Białorusi istnieje realne zagrożenie interwencją zbrojną przez Rosję? 

Myślę, że to ma dwojakie znaczenie. W ostatnich latach, szczególnie po aneksji Krymu, Rosjanie bardzo mocno rozbudowali swój potencjał militarny w Zachodnim Okręgu Wojskowym, który graniczy z Białorusią i Ukrainą. Oznacza to, że Rosja nie wyklucza konfliktu zbrojnego. Z drugiej strony, to ma być straszak. Rosjanie mówią nam: bójcie się, jesteśmy krajem, który w razie potrzeby nie zawaha się użyć siły jako środka prowadzenia polityki, w odróżnieniu od wielu innych w Europie.

Obecnie nie ma potrzeby użycia wojsk rosyjskich w kierunku białoruskim. Pamiętajmy, że w sferze wojskowej Białoruś jest bardzo ściśle zintegrowana z Rosją. Jestem jednak w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której w jakimś momencie dochodzi do wznowienia protestów na masową skalę, reżim Łukaszenki jest bliski upadku, a Rosjanie w obronie swoich interesów wysyłają „bratnią pomoc” – w takiej czy innej formie. W propagandowym komunikacie rosyjskim będzie to uzasadnianie „koniecznością stabilizacji sytuacji”. A Rosjanie rozumieją, że nikt na Zachodzie za Białoruś umierać nie będzie.