Pomimo swojej dość skromnej pięciomilionowej populacji, Norwegia stara się uchodzić za „zielone supermocarstwo” i czempiona polityki klimatycznej za granicą, jednak od czasu podpisania protokołu z Kioto wysiłki na rzecz ograniczenia krajowych emisji gazów cieplarnianych są marginalne. Jak zauważyła niedawno redakcja dziennika „Dagbladet”, w ciągu ostatnich trzech dekad Norwegia „zredukowała emisje o 3,2 procent. W ciągu następnych trzech dekad będziemy musieli ograniczyć prawie wszystko. Będzie to miało wpływ na wszystkie dziedziny życia społecznego. Mimo to przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi mówi się o tym wyjątkowo mało. Wygląda to niemal tak, jakby wielu polityków było przerażonych”.

Co ropa ma wspólnego z polityka klimatyczną?

Postrzegamy Norwegię jako ekologicznego lidera, a nie czołowego truciciela, tylko dlatego że oenzetowski system zlicza emisje tam, gdzie powstają – to znaczy emitentem jest ten, kto spala ropę, gaz czy węgiel, a nie ten, kto je wydobywa. Gdyby zamiast tego myśleć o „śladzie węglowym” różnych produktów w całym ich cyklu życia, Europa stałaby się z miejsca czołowym emitentem, a Norwegia – jednym z państw najbardziej odpowiedzialnych za zmiany klimatu.

Ponieważ tak nie jest, krajowy przemysł wydobycia ropy i gazu nie był w centrum norweskiej debaty klimatycznej, która koncentruje się przede wszystkim na dekarbonizacji wybranych sektorów (takich jak transport) oraz na działaniach na rzecz łagodzenia zmian klimatu i adaptacji do nich w krajach globalnego Południa (takich jak mechanizm ochrony lasów tropikalnych).

Przez długi czas polityka naftowa i klimatyczna były zinstytucjonalizowane jako zupełnie odrębne dziedziny: pierwsza pod jurysdykcją Ministerstwa Ropy Naftowej i Energii, druga w kompetencjach Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Doprowadziło to do coraz bardziej widocznej administracyjnej schizofrenii. Polityka klimatyczna nie mogła skupiać się na krajowym przemyśle naftowym, ponieważ leżał on poza kompetencjami ministerstwa. Ministerstwo Klimatu negocjowało coraz to bardziej ambitne umowy międzynarodowe, ale nowe cele redukcyjne nie miały najmniejszego wpływu na wizje rozwoju sektora ropy i gazu. Podział ten jest jednak coraz częściej kwestionowany zarówno przez organizacje społeczeństwa obywatelskiego, jak i partie polityczne w parlamencie.

Tabu końca ropy

W ciągu ostatniej dekady koncepcja zaprzestania wydobycia ropy i gazu w Norwegii była w zasadzie domeną political fiction. Przykładem – popularny serial telewizyjny „Okupowani” [Okkupert], przedstawiający wyborcze zwycięstwo Zielonych i natychmiastową decyzję nowego premiera o zaprzestaniu wydobycia ropy naftowej z dnia na dzień. Tyle fikcja – w politycznej debacie wizje końca wydobycia ropy i gazu w wyobrażalnej przyszłości do niedawna stanowiły temat tabu.

Podobnie jak inne kraje europejskie, Norwegia już od końca lat 90. deklarowała cele redukcji emisji. Jeśli jednak dotyczyły one sektora ropy i gazu, to tylko w obszarze tego, co jest emitowane w samym procesie wydobycia i poszukiwania ropy. A więc sztandarowym projektem ostatnich rządów stała się… elektryfikacja Norweskiego Szelfu Kontynentalnego.

Platformy wiertnicze, zamiast produkować prąd w generatorach z ropy i gazu miały zostać połączone długimi podmorskimi kablami z lądem i zasilane bezemisyjną energią z odległych elektrowni wodnych. „Wkład Norwegii w globalne wysiłki na rzecz ochrony klimatu” – mówili z dumą mainstreamowi politycy. „Głupota” – odpowiadali sceptyczni przedstawiciele prawicowej Partii Postępu. „Bezsensowny greenwashing omijający sedno problemu” – wtórowali im politycy Zielonych.

Taka sytuacja utrzymywała się jednak latami. Wynika to z trudnego do rozwiązania paradoksu. Sektor naftowy i gazowy jest źródłem bogactwa narodowego Norwegii i filarem jej silnego państwa opiekuńczego. Jednocześnie jednak stanowi największy wkład Norwegii w globalny kryzys klimatyczny. Jak wynika z ostatniego raportu „Production Gap Report 2020”, istnieje coraz większa rozbieżność między globalnymi celami redukcji emisji, które zostały ustalone, aby umożliwić ludzkości ustabilizowanie niebezpiecznej zmiany klimatu, a wydobyciem paliw kopalnych.

Nie da się wydobyć i spalić wszystkich już odkrytych zasobów kopalin bez ugotowania planety. W tym kontekście norweska debata polityczna i biznesowa wyraźnie się zmienia, jednak trudno odpowiedzieć, czy jej głównym celem powinno być zarządzanie powolnym upadkiem sektora czy jedynie ryzykiem gospodarczym związanym z klimatem.

Raport IEA – cios w plecy czy kubeł zimnej wody?

Przyszłość norweskiej ropy i gazu znalazła się w centrum uwagi w maju 2021 roku po opublikowaniu nowych scenariuszy Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) dotyczących możliwości osiągnięcia globalnej neutralności klimatycznej do 2050 roku. Scenariusze jasno sugerowały, że wraz z końcem roku należy zaprzestać poszukiwań nowych zasobów ropy.

Raport był polityczną bombą w Norwegii, a „Dagbladet” prorokował, że „może on zmienić wszystko w norweskiej polityce naftowej”. Publikacja raportu zbiegła się w czasie z serią innych ciosów dla przemysłu naftowego: wyrokiem holenderskiego sądu przeciwko firmie Shell oraz dwoma decyzjami amerykańskich gigantów naftowych – Exxona i Chevrona – podważającymi pozycję ich szefów oraz ich linię biznesową. Po tym, co na przykład „Guardian” nazwał „czarną środą przemysłu naftowego”, główna analityczka ekonomiczna banku Nordea Tina Saltvedt zasugerowała, że jest to „punkt zwrotny” i że w Norwegii „kryzys klimatyczny będzie musiał zostać potraktowany jako kryzys”.

Wszystkie zainteresowane strony komentowały raport, albo odrzucając jego wnioski, albo bagatelizując implikacje dla Norwegii, albo wykorzystując dane IEA jako polityczną amunicję w krajowych dyskusjach. Przedstawiciele Partii Postępu podkreślali, że raport IEA jest jedynie „hipotetycznym scenariuszem”, a ważne pytanie, które się w nim pojawia, to „gdzie ma być wydobywana reszta ropy i gazu”. Skoro norweska ropa jest „najbardziej zielona” na świecie (rzeczywiście emisje z wydobycia baryłki są najniższe), to norweski sektor wydobywczy powinien zamknąć się jako ostatni. Także dlatego, że jego zamknięcie wzmocniłoby tylko autorytarne petroreżimy w innych częściach świata, co jest geopolitycznym błędem.

Eksperci związanej ze związkami zawodowymi sektora wydobywczego Partii Pracy, zgadzając się z raportem, podkreślili, że nie zawiera on „nic nowego”, ale jest sygnałem do przyspieszenia działań na rzecz skoordynowanej zielonej transformacji. W wyraźnie polemicznym tonie utrzymana była międzynarodowa prezentacja norweskiej półpaństwowej firmy energetycznej Equinor, która opracowała własny scenariusz „Energy Perspectives 2021”.

Choć politycy prawicy i socjaldemokracja uznają, że norweska branża naftowa i gazowa ma wszystko, by utrzymać się na rynku jak najdłużej pod presją dekarbonizacji, partie proekologiczne alarmują, że to ostatni moment na zmianę kursu branży i uniknięcie utopienia kosztów w inwestycjach bez przyszłości.

Wyjście z ropy – co to właściwie znaczy?

Norweskie zasoby ropy i gazu różnią się znacząco od zasobów na przykład w Stanach Zjednoczonych czy na Bliskim Wschodzie, ponieważ na Morzu Północnym koszty inwestycyjne są bardzo wysokie, ale koszty eksploatacyjne stosunkowo niskie. Po uruchomieniu platform wydobywczych koszty operacyjne wynoszą zaledwie kilka dolarów na baryłkę ropy, co oznacza, że kontynuacja wydobycia z istniejących źródeł będzie prawie zawsze opłacalna, niezależnie od poziomu cen i dodatkowych obciążeń podatkowych (aktualne obciążenia to 78 procent, 22 normalnego podatku VAT plus 56 procent specjalnego podatku naftowego). Interwencja polityczna ograniczająca lub zakazująca wydobycia z działających platform jest prawnie możliwa, ale jest bardzo mało prawdopodobna i wywołałaby duże kontrowersje w kraju.

Z tego samego powodu mało prawdopodobne jest, aby interwencja polityczna powstrzymała prace przygotowawcze na rozdzielonych już koncesjach. Przedsiębiorstwa mogły poświęcić tysiące godzin pracy na realizację projektu, a także miliony na przygotowanie do zagospodarowania pól naftowych. Względy komercyjne mogą oczywiście powstrzymać nawet taki projekt, jeśli długoterminowa perspektywa ceny ropy będzie bardzo niska, tj. 40 USD za baryłkę ograniczy, ale nie wykluczy rozwoju nowych złóż.

Trzecią kategorią są obszary, na których koncesje zostały przyznane, ale nie rozpoczęto jeszcze działalności. W takich przypadkach interwencja polityczna jest możliwa. Prawdopodobnie wywoła ona konflikty prawne z firmami, które otrzymały prawo do eksploracji danego obszaru, ale takie sytuacje można rozwiązać za pomocą rekompensaty.

Najczęściej obecnie dyskutowanym rozwiązaniem jest decyzja rządu o wstrzymaniu wydawania nowych koncesji. Albo, co jeszcze bardziej prawdopodobne, postanowienie określające datę z takim skutkiem. Ani Partia Konserwatywna, ani Partia Pracy nie wyraziły poparcia dla takiej decyzji, chociaż w Partii Pracy rośnie wewnętrzna opozycja popierająca określoną datę zakończenia wydawania licencji.

Polityczna bitwa o nowe licencje wydobywcze

Wszystko wskazuje na to, że w pierwszej kolejności zatrzymane zostanie wydawanie nowych licencji w regionach na północy kraju. Choć prawica chciała rozpocząć eksplorację Morza Norweskiego w okolicy archipelagu Lofotów, ten obszar był wyłączony z aktywności przemysłowej z powodów ekologicznych od lat 60. i zapewne tak pozostanie – bo na rozwój przemysłu tam nie zgadzają się ani partie proekologiczne, ani socjaldemokraci. Podobnie będzie z Daleką Północą – choć konserwatyści rzutem na taśmę mogą rozdać jeszcze licencje na działki na Morzu Barentsa poza ustaloną wcześniej z obrońcami przyrody tak zwaną „granicą lodu”.

Od wyniku wyborów parlamentarnych zależeć będzie jednak o wiele trudniejsza politycznie sprawa nowych koncesji i przedłużania licencji na zagospodarowanych już obszarach Morza Północnego i Norweskiego. Największe partie – konserwatyści i socjaldemokraci – chcą dalszego wydawania licencji, bo z poszukiwaniami i przygotowaniem nowych odwiertów związana jest ogromna gałąź usług specjalistycznych i tysiące miejsc pracy.

W dodatku, jak podkreśla Partia Pracy, zielona transformacja branży jest możliwa tylko jeśli się ona „rozwija, a nie zwija, a nowy sektor powstaje na barkach starego”. A skala inwestycji będzie ogromna, bo niemal wszystkie partie widzą przyszłość energetyki podobnie – na szelfie kontynentalnym mają rozwijać się morskie farmy wiatrowe (idealne rozwiązanie dla istniejącego przemysłu stoczniowego i offshore oraz świetne warunki pogodowe), wychwytywanie dwutlenku węgla (CCS – Norwegia chce być europejskim hubem odbierającym CO2 z całego regionu) oraz produkcja „niebieskiego” i „zielonego” wodoru.

Jednak opozycja wobec dalszych licencji jest coraz silniejsza. To już nie tylko tradycyjnie pro-klimatyczne partie radykalne: Zieloni (którzy chcą zatrzymania całego wydobycia do 2035 roku), ultralewicowi Czerwoni (proponujący wygaszenie 90 procent wydobycia już w 2030) czy mogąca liczyć na solidne 8–9 procent Socjalistyczna Lewica. Jednoznacznie przeciwko nowym licencjom opowiadają się też Liberałowie (aktualnie w rządzie odpowiedzialni za resort klimatu), a konieczność rewizji systemu licencyjnego uznają też Centryści i Chrześcijańska Demokracja.

Jeśli tym partiom da się zdobyć parlamentarną większość i stworzyć koalicję (co nie będzie łatwe), początek końca norweskiej ropy może stać się faktem.