Scena otwierająca film ukazuje Sylwię Zając, trenerkę fitnessu w trakcie spotkania z fanami w galerii handlowej. Idealna figura, świetna kondycja fizyczna i uśmiech na twarzy celebrytki przyciągają kobiety pragnące dorównać idolce, której motto brzmi: „Ćwicz ze swoim ciałem, a nie z ciałem, które chciałbyś mieć”. Po treningu dziewczyny płaczą, dziękując Sylwii za motywację do zmiany życia. Blondwłosa, wciśnięta w różowy kostium trenerka jest wszędzie: na bilbordach, okładkach kolorowych magazynów, w telewizji śniadaniowej, a w sieci śledzą ją setki tysięcy followersów. Dla lajków jest w stanie zrobić wszystko. Ogromną popularność okupuje samotnością. Gdy kamera zajrzy za kulisy jej pracy, okazuje się, że dziewczyna nie ma nikogo, w domu czekają na nią jedynie paczki od sponsorów i pies Jackson. Sylwia nie może pokazać słabości, bo w umowach kontraktów reklamowych ma zapisany nieskazitelny wizerunek.
Ciało bez dotyku
Rozdźwięk między kreacją wizerunku w mediach społecznościowych a prawdziwym życiem głównej bohaterki to jedno z głównych napięć w „Sweat”. Sylwia nie jest bezmyślnie publikującą influencerką, chce być kimś więcej niż wieszakiem na ubrania czy wypinającą pupę fit blogerką. Kiedy zdecyduje się umieścić w sieci odważne nagranie, uruchomiona w ten sposób seria wydarzeń wystawi na próbę zarówno ją, jak i nieliczne osoby, które znają ją bliżej. Opublikowany w chwili słabości filmik rozczarowuje reklamodawców. Trenerka nie ma prawa smucić się z powodu braku miłości. Liczba subskrypcji i polubień dramatycznie spada. Wizyta na urodzinowym obiedzie u mamy odsłania obojętność jej rodziny, większe emocje od rozmowy na żywo z kuzynką wzbudza w ciociach i wujkach okładka z jej wizerunkiem. Celebrytka ratuje się kolejnym nagraniem, które odsłoni inny wymiar dramatu bohaterki – to stalker wyczekujący pod jej oknem. Obleśny typ stanie się paradoksalnie jej najbliższą osobą.
Wydaje się, że rację ma Derrick de Kerckhove [1], pisząc, że dotyk jest dziś najważniejszym zmysłem. Ciało stało się wehikułem przyjemności – dominuje wyidealizowany obraz młodości, sprawności, urody, indywidualizmu, podczas gdy brakuje fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem. Pracująca nad idealnym ciałem Sylwia chce być przytulana i kochana, co nie jest możliwe za pośrednictwem ekranu telefonu. Bohaterka wyznaje skrywane emocje przypadkowo spotkanej w centrum handlowym koleżance z klasy: „Czasem chciałabym rzucić moją pracę. Chciałabym zamknąć moje konto na Instagramie, bo tak naprawdę nikt by za mną nie tęsknił. Ja to wiem. Że zrobiłabym jeden klik i to wszystko by zniknęło. Tak po prostu”.
Kamera operatora Michała Dymka jest blisko bohaterki. Towarzyszy Sylwii, pokazuje ją w zbliżeniach, obserwuje każdy jej krok, a nawet reakcję – taką jak tytułowy spływający po czole pot. „Sweat” przypomina dokument, szczególnie w momentach treningów fitnessu, gdy wydaje się, że jesteśmy na sali wraz z bohaterką. To dodaje wiarygodności dość surowo opowiadanej historii.
Bez wątpienia, nie byłoby „Sweat” bez Magdy Koleśnik, która brawurowo zagrała główną bohaterkę, a być może wręcz się nią stała. Wrażenie szczerości wypracowane zostało za pomocą oszczędnych środków, jak spojrzenia czy intonacja głosu; widz z czasem dociera pod powłokę skrywanych pragnień. Chociaż Sylwia doświadcza upadków, empatia widzów wobec jej postaci rośnie.
Influencerzy biorą nieustannie udział w przywołanej przez Olgę Tokarczuk dynamice, w której słowa i obrazy tracą znaczenie po 24 godzinach od publikacji. Ich świat potrzebuje nieustannego kontentu. Magnus von Horn zastanawia się, co się dzieje, gdy wirtualni fani znikają, gdy nagle człowiek zostaje całkiem sam ze sobą. | Marcin Radomski
Krosna internetu
„Sweat” w reżyserii nagrodzonego Paszportem „Polityki” Magnusa von Horna to jedyna polska fabuła, która znalazła się w oficjalnej selekcji ostatniego Festiwalu Filmowego w Cannes. To także zdobywca największej liczby nagród na 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, w tym Srebrnych Lwów dla Najlepszego Filmu.
Przyglądając się komunikacji z pomocą nowoczesnych narzędzi, Magnus von Horn nie rozwodzi się nad tematem hejtu w internecie, jak czyniła to na przykład „Sala samobójców. Hejter” Jana Komasy. Najbardziej interesujący jest tu złożony portret psychologiczny bohaterki. Reżyser „Sweat” zostawia widzów z interesującym pytaniem: kim jest influencer. Czy to osoba wyznaczająca trendy czy raczej produkt na sprzedaż? W przeciwieństwie do „Intruza”, debiutu von Horna, tutaj wydźwięk historii jest mniej mroczny, a spotkanie ze stalkerem dużo nauczy bohaterkę – Sylwia po raz pierwszy doświadczy realnego zagrożenia.
Kameralny dramat w niebanalny sposób dotyka tematu potężnej siły internetu, o której w mowie noblowskiej mówiła Olga Tokarczuk: „Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny – za sprawą internetu prawie każdy może brać udział w tym procesie, odpowiedzialnie i nieodpowiedzialnie, z miłością i nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla życia i dla śmierci. Kiedy zmienia się ta opowieść – zmienia się świat. W tym sensie świat jest stworzony ze słów” [2]. Influencerzy biorą nieustannie udział w przywołanej dynamice, w której słowa i obrazy tracą znaczenie po 24 godzinach od publikacji. Ich świat potrzebuje nieustannego kontentu. Magnus von Horn zastanawia się, co się dzieje, gdy wirtualni fani znikają, gdy nagle człowiek zostaje całkiem sam ze sobą? Przecież zdani tylko na siebie możemy nagle wyzwolić w sobie nieznane wcześniej właściwości. Na ile zatem jesteśmy konstruowani przez zewnętrzne oczekiwania, a na ile sami dysponujemy siłą sprawczą w określeniu, kim jesteśmy? Odpowiedź na to pytanie wymaga refleksji pozbawionej kropli potu.
Przypisy:
[1] Derrick de Kerckhove, „Powłoka kultury. Odkrywanie nowej elektronicznej rzeczywistości” [1995].
[2] Mowa noblowska Olgi Tokarczuk.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: materiały dystrybutora Gutek Film;