Pierwsza część wydanej przez wydawnictwo Kropka powieści Emilii Kiereś ukazuje życie zapracowanego architekta Tobiasza oraz jego dobrej i mądrej żony o niezwykłych fiołkowo-brązowych oczach – z pozoru płynące dość prozaicznie. Zbudowane z jasnego kamienia imponujące miasto Lapis, nieopodal którego małżeństwo mieszka w skromnej, przytulnej chatce, szykuje się jednak do wojny i to właśnie Tobiasz jest jedną z osób odpowiedzialnych za odpowiednie zaprojektowanie murów obronnych. Kiedy mężczyzna odkrywa, że dowodzący całym przedsięwzięciem hrabia wraz z burmistrzem swoimi decyzjami narazili na niebezpieczeństwo całą społeczność, niemal natychmiast zostaje aresztowany. Elżbieta próbuje za wszelką cenę odzyskać męża, w akcie desperacji prosi o pomoc nawet wykluczaną i pogardzaną przez wszystkich wiedźmę Rutę. Mimo tego, w wyniku nieszczęśliwego splotu wypadków, parze nie udaje się spotkać, nawet gdy Tobiasz wreszcie wychodzi na wolność. Spisek polityczny i walkę z wrogiem przypuszczającym szturm na miasto przerywa bowiem potężna i przerażająca siła, a pamięć o tych niepokojących, pozornie niepołączonych ze sobą wydarzeniach przepada na kolejne pięćdziesiąt lat.
Latarnia na wzgórzu
Gdy w drugiej części powieści do Lapis wraz z ojcem, konserwatorem i malarzem fresków, przybywa dwunastoletnia Irena, na pobliskim wzgórzu stoi tajemnicza latarnia. Choć miasto nie ma dostępu do morza, budowla co noc rozświetla niebo wysyłanymi w świat sygnałami świetlnymi. Bystra i dociekliwa dziewczynka nie może zrozumieć, dlaczego nikt nie chce opowiedzieć jej historii tego miejsca – niektórzy są tym zupełnie niezainteresowani, inni natomiast zdają się ukrywać mroczną tajemnicę. Kiedy Irena odkrywa w starej bibliotece szczelinę między murami, z której wydobywają się upiorne szepty, postanawia przeżyć prawdziwą przygodę i rozpoczyna śledztwo, od czasu do czasu korzystając z pomocy miejscowego chłopca, nieśmiałego Cyryla. Dzięki protagonistce po raz pierwszy od wieków miasto zyskuje szansę na wybudzenie się z letargu i przełamanie pradawnej klątwy, a stary Tobiasz – na odnalezienie swojej ukochanej żony po wielu dekadach samotnego życia.
Moc słowa
Zawzięta bohaterka krąży między jednym niesamowitym miejscem a drugim, wspina się na szczyt latarni, odwiedza porośniętą mchem chatkę pośrodku lasu, odkrywa studnię, która zdaje się nie mieć dna – osią wydarzeń jest jednak wspomniana biblioteka. To tam Irena poznaje Benedykta, który przed laty w dziwnych okolicznościach utracił ukochaną siostrę, tam wsłuchuje się w wołanie głodującego stwora i, wreszcie, tam odnajduje zbiór legend miejskich, dzięki czemu dowiaduje się o istnieniu Poczwary. Nic dziwnego, że axis mundi to tutaj instytucja poświęcona literaturze – o mocy słowa jest bowiem tak naprawdę książka Kiereś.
„Lapis” to powieść dość schematyczna, częściowo na poziomie fabuły (trudna relacja Ireny z zamkniętym w sobie ojcem, który samotnie wychowuje córkę i nie chce rozmawiać o zmarłej przy porodzie żonie), ale przede wszystkim – języka (na przykład, kiedy „[…] zwyczajny, bezpieczny, dobry świat [bohaterów] runął w gruzach”, a „[…] [k]ażdy kolejny dzień przynosił więcej cierpienia”). Kiereś wplata jednak w te schematy nowe elementy, ostatecznie tworząc wciągającą, szczególnie w drugiej połowie, historię. Pod baśniową pierzynką autorka skrywa także uniwersalne tematy samotności, zazdrości oraz niegasnącej potrzeby międzyludzkiej komunikacji i choć prezentuje je w sposób dosadny czy dość jednoznaczny, to zarazem bardzo naturalny.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że powieść zdecydowanie zyskałyby dzięki zmodyfikowaniu nieco jej konstrukcji. Gdyby historia architekta i jego żony przeplatała się z tą Ireny, polifonia narracji – niewątpliwie wartościowy aspekt „Lapisu” – mogłaby wybrzmieć z całą mocą. Taka niechronologiczna struktura nie utrudniłaby raczej lektury młodemu czytelnikowi, na pewno zmieniłaby natomiast dynamikę opowieści, zwiększyła suspens i zaoferowała więcej niespodzianek – a co za tym idzie emocji – w chwili rozwiązania akcji.
Emocjonujące zagadki
Konstrukcji powieści nie pomaga też fakt, że jej promocja, a także teksty towarzyszące właściwej partii utworu – czyli jednostronicowe wprowadzenie do właściwej narracji i blurb z tylnej strony okładki – skupiają się na historii Ireny. Z tego powodu pierwszą część, poświęconą Elżbiecie i Tomaszowi, od początku traktowałam raczej jak prolog – wyczekując pojawienia się zapowiedzianej głównej bohaterki – podczas gdy to „wprowadzenie” objętością niemal dorównuje opisowi wydarzeń rozgrywających się pięćdziesiąt lat później, w których centrum znajduje się dwunastoletnia córka konserwatora. Kiedy wreszcie docieramy do części drugiej, obserwowanie przygód Ireny próbującej rozwikłać zagadki związane z miastem jest emocjonujące, ale byłoby ciekawsze, gdyby czytelnik przynajmniej do pewnego momentu nie znał albo nie mógł domyślić się na podstawie dotychczasowej lektury źródła wszystkich tajemnic. Znacznie przyjemniej zresztą śledzi się losy nastolatki, szkoda więc, że na scenę wkracza ona dopiero po niemal dwustu stronach. Zarówno dziewczynka, jak i jej przyjaciel Cyryl wnoszą do książki powiew świeżości, różnią się bowiem od Tobiasza, Elżbiety i jej brata Benedykta – baśniowo naiwnych i o nieposzlakowanym charakterze, a przez to trochę nudnych.
Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł, na którym zasadza się cała fabuła „Lapisu”, jest piękny w swoim magicznym skupieniu na performatywnej sile słowa i wadze kobiecego poświęcenia, a finał – filmowo widowiskowy. Powieść powinna spodobać się czytelnikowi pochłaniającemu klimatyczne baśniowe opowieści o wiedźmach, potworach, tajemniczych murowanych miastach i przedsiębiorczych dziewczynkach.
Książka:
Emilia Kiereś, „Lapis”, Wydawnictwo Kropka, Warszawa 2021.
Proponowany wiek odbiorcy: 9+
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.