Można sobie wyobrazić stan, w którym główna partia opozycyjna, tracąc społeczne poparcie, wystawia swoje najmocniejsze konie, przyspiesza w wyścigu, podnosi zdolność negocjacyjną wobec innych sił opozycyjnych i jednoczy je po to, by wygrać wybory z PiS-em. Jednak najsilniejsze konie w głównej partii opozycyjnej nie pociągnęły wspólnie rydwanu, tylko zaczęły się kopać, przez co powóz będzie teraz ciągnął solista. Silny, lśniący, ale budzący skrajne emocje, także negatywne. Czy właśnie tego trzeba opozycji, żeby wygrać?
Rafał nie wykorzystał emocji
Pamiętam wiec Rafała Trzaskowskiego w Gdyni, niedługo po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich. Przegranych? Owszem, nie został prezydentem, ale objawił się jako nowa nadzieja opozycji, polityk, który jest w stanie zmobilizować zniechęcony, skłócony, niewierzący w sukces elektorat różnych partii opozycyjnych. Emocje na wiecu przypominały zachwyt publiczności wobec gwiazdy rocka. Była piękna bezchmurna lipcowa pogoda, morze błyszczało w słońcu, a ludzie zamiast siedzieć na plaży stali tłumnie na skwerze Kościuszki i wiwatowali. Zauważyłam z rozbawieniem, że przechadzał się między nimi celebryta telewizyjny Kuba Wojewódzki, ale nikt nie zwracał na niego uwagi, bo emocjami zarządzano ze sceny. Na niej pojawił się też Borys Budka. Ogłosił nowe otwarcie w Platformie. Rysował świetlaną przyszłość, przyznawał się do grzechów zadufania i odklejenia społecznego, których może nie nazwał wprost właśnie w ten sposób, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Stał obok gwiazdy, w której blasku ogrzewała się nie tylko przepełniona nagle nadzieją publiczność, ale i on, szef partii, który liczył na nową energię także dla siebie.
A potem ten blask przybladł. Nadzieja opozycji nie wykorzystała poparcia, nie poradziła sobie z kłopotami wizerunkowymi, kiedy rozliczano ją za dziurę w rurze kanalizacyjnej w Warszawie, i nie potrafiła dać jasnego komunikatu, czego tak naprawdę chce – dowodzić partią, budować nowy ruch, budować silną armię samorządowców? Przeciętny potencjalny elektorat nie wiedział nawet, gdzie tego Rafała mógłby konkretnie popierać. Czym ma być jego ruch? Siła zdolna zjednoczyć opozycję w walce z wrogiem zdefiniowanym jako PiS opadła.
Tusk nie wykorzystał Trzaskowskiego
A teraz wrócił on – wyczekiwany przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi czarny koń opozycji, który wtedy nie przybył na ratunek partii. Teraz Donald Tusk przybył w wielkim stylu. Część publicystów zachwyca się jego formą, klasą, dzięki której o kilka długości wyprzedza konkurencję. Tylko kto jest jego konkurencją? PiS? Nie, PiS jest jego paliwem. A konkurencją są zawodnicy, z którymi powinien być w jednej drużynie. Wydawać by się mogło, że największą – zignorowany, rozegrany, nawet w pewnym sensie publicznie ośmieszony Rafał Trzaskowski. Ten, na którego prawie połowa wyborców oddała w ubiegłym roku swój głos. Powracający w wielkim stylu Donald Tusk rozpoczął od tego, co mu wychodzi najlepiej – od charyzmatycznych przemówień i od bezwzględnej walki z osobowościami we własnej partii.
To oczywiście też wina samego Trzaskowskiego. Zabrakło mu zdecydowania, pomysłu, konsekwencji. Jednak – czy tłamszenie osobowości, która ma szansę ciągnąć za sobą ludzi, jest tym, czego właśnie najbardziej potrzebuje Platforma? Czy bezwzględna walka w opozycji, która najwyraźniej właśnie się zaczyna, jest tym, czego on potrzebuje? Czy Donald Tusk, obawiając się potencjału Trzaskowskiego, musi traktować go jako rywala? A może mógłby wskrzesić jego moc i wykorzystać ją. To nie leży w charakterze wodza. Być może jednak wcale nie doprowadzi go do zwycięstwa.
Opozycja nie potrzebuje wojny
W październiku ubiegłego roku, przy całym gniewie i frustracji, które towarzyszyły wyrokowi podporządkowanego politykom Trybunału Konstytucyjnego, pojawiła się także nadzieja. Była nią potężna obecność młodych ludzi na ulicach podczas protestów i potężna emocja, która im towarzyszyła. Ci nastoletni ludzie czy dwudziestolatkowie nie pamiętają Polski przed PiS-em. Dla nich modernizacyjny urok rządów PO nie ma znaczenia, bo traktują to jak oczywistą część swojego życia. Podobnie jak niechęć wobec walki odklejonych od ich problemów dwóch starszych wiekiem polityków, którzy energię życiową i polityczną siłę czerpią z polaryzacji. To nie pociągnie młodych. Tusk nie wrócił do nich. Czy wrócił do starszych, tych, którzy zawsze chodzili na wybory i są elementem tej polaryzacji? Na pewno dał im właśnie wielką nadzieję. Jednak powinien też wywołać obawy.
Jasne, polityka jest bezwzględna i naiwnością byłoby oczekiwać, że przywódca będzie szlachetny. Jednak wódz, który nie jest w stanie zaprowadzić do urn tak dużych części społeczeństwa, chyba że przeciw sobie, nie jest też w stanie sprawić, że zmobilizuje pod swoim sztandarem przeciwników PiS-u z różnych opcji. Zwykłym marnotrawstwem w tej sytuacji jest rozpoczynanie od ogrania i stłamszenia polityka, który ma w sobie potencjał jednoczący. Z którym wspólnymi siłami można wygrać z PiS-em. Zamiast uczynić z Trzaskowskiego sprzymierzeńca, Tusk uczynił sobie z niego wroga. Może niezbyt groźnego, bo widać wyraźnie, że w rozgrywaniu wielki powracający jest niekwestionowanym mistrzem. Oby tylko nie popadł w to samo, co stało się udziałem jego największego publicznego wroga – zdolność wyłącznie dzielenia i podsycania konfliktu i nieumiejętność budowania. Taka opozycja i wybór między jedną niszczycielska siłą a drugą byłby dla nas wszystkich fatalny.