Lubimy czytać niesamowite historie o wielkich sukcesach, choć często wydają się nam nierzeczywiste. Ta, mimo że nieprawdopodobna, jest całkowicie prawdziwa. Mowa bowiem o człowieku, który nie tylko osiągnął sukces, ale dokonywał tego w skrajnie odmiennych warunkach – zarówno przed II wojną światową, jak i po niej. Bohdan Pniewski zaliczany jest dziś to tytanów architektury. Jego budowle są jednymi z najbardziej charakterystycznych w Warszawie. Spacerując po śródmieściu Warszawy, zawsze zahaczymy o przynajmniej jeden z zaprojektowanych przez niego budynków – a to o gmach sądów, a to o Teatr Wielki, a to o Sejm, czy też o Narodowy Bank Polski. Do jego dorobku dochodzi wiele budowli, które pozostały na papierze. Jego życie to historia na tyle niezwykła, że w końcu musiała zostać opowiedziana. Zajął się tym Grzegorz Piątek.
Władza się zmienia, architekt pozostaje
Swoją książkę Piątek skonstruował w bardzo przemyślny sposób. Podzielił ją na dwie części – przedwojenną oraz powojenną – nadając im osobne tytuły („Pierwsze życie” oraz „Drugie życie”). Jest to zabieg zrozumiały, choć nieco mylący. Sugeruje bowiem, jakoby Pniewski miał dwa życia. Przedwojenne, w którym piął się po szczeblach świata architektonicznego, po to, żeby na koniec zostać głównym architektem obozu sanacyjnego. I powojenne, spędzone w Polsce Ludowej, w której, paradoksalnie, dość szybko zyskał bardzo duże uznanie władz ludowych. Oba życia Pniewskiego łączy jednak wspólny rys – praca dla władzy, tak jakby ona sama, bez względu na swoją barwę, nigdy o nim nie zapominała i zawsze zostawiała mu miejsce. Ale nie tylko to świadczy o jedności życia Pniewskiego. Piątek zatytułował swoją książkę „Niezniszczalny”, chcąc pokazać, jakim tytanem był ten architekt. Każdy z kolejnych rozdziałów – o charakterystycznych tytułach „Niepokorny”, „Nieprzeciętny”, „Niezastąpiony”, „Nieusuwalny” – jest jak kolejny odcinek w serialu, w którym Pniewski za każdym razem na inny sposób odnosi sukces.
Spróbujmy prześledzić jego zawodową drogę. Doszedł na szczyt za sanacji, którą popierał i która pozwoliła mu wygrywać wielkie konkursy (na przykład na projekty gmachu sądów na Lesznie czy Świątyni Opatrzności). Wojna była dla niego ledwie przerwą w pracy. Albo inaczej – chwilą odpoczynku od wielkich zleceń. Nie projektował już gmachów użyteczności publicznej, tylko ogródki kawiarniane (oczywiście dla zamożnych), jak ogród „Latona” na tyłach cukierni Bliklego przy Nowym Świecie, który stworzył wespół z Maciejem Nowickim, późniejszym współtwórcą koncepcji powojennej odbudowy Warszawy oraz współpracownikiem Le Corbusiera. Po wojnie nie tylko nie doświadczył represji ze strony nowych władz – choć za związki z obozem piłsudczykowskim inni trafiali do więzień, a nawet otrzymywali wyroki śmierci – ale odzyskał swoją willę w centrum miasta oraz dostał intratne zlecenia od państwa. Nie tylko utrzymał dawny status architekta salonu, ale udało mu się zachować pozory dawnego życia. Swoją pracownię urządził tak, jak przed wojną – w swojej willi, mimo że formalnie musiała ulec upaństwowieniu. Gdy funkcjonariusze władzy przychodzili do niego z pretensjami, potrafił użyć swoich kontaktów do tego, żeby już nigdy więcej go nie nachodzili. Otaczał się wciąż tymi samymi ludźmi, co przed wojną – zaufanymi znajomymi (jak Tadeusz Gronowski), z którymi realizował kolejne inwestycje – z wielkim rozmachem, mimo zmian doktryn w architekturze.
Towarzyskie zależności
Biografia Pniewskiego to fascynująca lektura o społecznym kształtowaniu się statusu wirtuoza architektury, który potrafił wykorzystać do tego zarówno umiejętności, jak i kontakty. Pniewski jeszcze przed wojną był czynnym harcerzem, co dało mu możliwość spotkania osób, z którymi później będzie dalej utrzymywał stosunki. Innym ważnym dla niego miejscem jest liceum. Licealne znajomości również przydadzą mu się w późniejszym życiu. Nie do przecenienia są wreszcie studia, a także inicjatywy okołostudenckie – jak współtworzone przez Pniewskiego Stowarzyszenie Architektów Polskich, które poszerzyło znacząco jego krąg towarzyski.
Wątek zależności sukcesów zawodowych od powiązań towarzyskich został w książce Piątka odmalowany w sposób genialny i mógłby w zasadzie być tematem osobnego artykułu. Wiąże się też z ciekawie naszkicowanymi portretami ludzi, którzy mimo niesprzyjających wiatrów historii starali się po wojnie utrzymać zręby swojego dawnego świata. Rewelacyjny jest choćby opis zależności towarzyskich w warszawskiej kawiarni Lajkonik przy placu Trzech Krzyży (tam gdzie nie tak dawno funkcjonował Starbucks i gdzie odkryto pochodzące z tamtej epoki, charakterystyczne malunki na ścianach), do której zaglądali i Tyrmand, i Pniewski, i Hryniewiecki, a Olga Kułakowska twierdziła, że w „Lajkoniku nauczyła się o architekturze więcej niż na studiach”.
Nieprzenikniony Bohdan Pniewski
Jedynym elementem, który pozostaje w tej książce nieodkryty w pełni, jest sam Pniewski. Skrywa się za swoimi realizacjami, za ludźmi, którzy go otaczali, za władzą, która go doceniała, za miastem, które i w którym tworzył. Zdaję sobie sprawę, że nakreślenie sylwetki osoby tak skrytej, tak silnie troszczącej się o swój wizerunek, może być trudne. Pod piórem Piątka Pniewski przypomina Allenowskiego Zeliga, który umiejętnie dostosowywał się do okoliczności i w zależności od układu sił wypełniał sam siebie treścią. Gdy trzeba było być blisko Kościoła, architekt okazywał się gorliwym katolikiem, kiedy później nadeszła władza ludowa – wychwalał Stalina jako wielkiego nauczyciela pokoju. Dzięki swoim proteuszowym umiejętnościom Pniewski wydaje się postacią nierzeczywistą, nieprzeniknioną, wręcz nierealną…
Czyżby to chciał nam zasugerować Piątek wszystkimi tytułami, którymi obdarza swojego bohatera? Gdy pisał przed laty „Sanatora”, udało mu się w doskonały sposób odmalować wielopłaszczyznową psychologicznie postać prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, mimo że miał mało materiałów źródłowych. W przypadku Pniewskiego jest odwrotnie. Piątek dysponował wspomnieniami o architekcie, mógł też rozmawiać z członkami jego rodziny oraz osobami, które go pamiętały i bywały w Alei Na Skarpie za jego życia. Ba, miał nawet dostęp do osobistych notatek architekta! A jednak biograf najprawdopodobniej świadomie kreuje Pniewskiego jako osobę, o której nie do końca wiemy, co tak naprawdę sądziła, co lubiła, w co wierzyła oraz jaka była. Wiemy o niej tylko jedno, zdaje się mówić Piątek – wszystko, co robiła, stanowiło środek do osiągnięcia jej głównego celu, a więc zdobycia i realizacji jak najbardziej intratnych zleceń. W tym Pniewski był doskonały i to powinniśmy zapamiętać.
Wspólny mianownik
Z punktu widzenia współczesnych narracji o przedwojennej i powojennej Polsce postać Pniewskiego wymyka się więc zupełnie wszelkim kategoryzacjom. Jak to możliwe, że człowiek hołubiony przez poprzedni aparat władzy, tak miękko wylądował w Polsce Ludowej? Istnieje jednak przekonująca odpowiedź. Analiza jego dzieł, którą Piątek bardzo dokładnie przedstawia w kolejnych rozdziałach książki, pokazuje, jak niewiele różniło estetykę władzy sanacyjnej oraz ludowej. Pompatyczność, monumentalizm, skierowanie ku klasycyzmowi (najlepiej włoskiemu), a także swoisty eklektyzm architektury Pniewskiego tworzyły idealną mieszankę, która doskonale pasowała do każdej władzy z autorytarnym zacięciem i dla której ukuto nawet nazwę – „pniewszczyzna”.
Na koniec jako wierny czytelnik książek Piątka nie mógłbym nie wskazać różnic i podobieństw pomiędzy „Niezniszczalnym” a jego dwiema ostatnimi pracami: „Sanatorem” i „Najlepszym miastem świata”. W odróżnieniu od poprzednich dwu pozycji, tu wizerunek głównego bohatera jest jednoznacznie przerysowany. To, co się powtarza i co jest znakiem rozpoznawczym Piątka, to wątek kobiecy. W „Najlepszym mieście świata” był to fragment o kobietach Biura Odbudowy Stolicy, w „Niezniszczalnym” jest to rozdział o Barbarze Pniewskiej, córce architekta. Różni się on jaskrawo od pozostałych fragmentów książki. Oto, gdy w poprzednich rozdziałach czytaliśmy historię o tym, jak to Pniewski bywał „nieskrępowany”, „niezatrzymany”, „nieusuwalny”, tak tutaj o Pniewskiej mamy krótki komunikat: „niebyła”. Coś próbowała, coś projektowała, pomagała ojcu w projektowaniu różnych detali do wnętrz budowli. Ale niewiele z tego zostało. Dużo podróżowała po Europie w trudnych czasach gomułkowskich, ale nigdzie nie zagrzała miejsca, nie nawiązała kontaktów. Ten symboliczny hołd oddany kobiecie, która przez całe życie pozostała w cieniu ojca, niewątpliwie zasługuje na uznanie.
Książka:
Grzegorz Piątek, „Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy”, wyd. Filtry, Warszawa 2021.