Kiedy w ubiegłym tygodniu wydarzenia na linii Polska i sądy unijne ustawiły nasz kraj w drzwiach do prawnego polexitu, zbiorowe emocje rozpalał doradca ministra Czarnka i jego absurdalne wizje. W Polsce nastąpił przełom, nasze sądownictwo wypowiedziało współpracę sądownictwu europejskiemu i odgrodziło się murem od Unii, a najważniejsze pasma publicystyczne, komentatorzy i gwiazdy mediów społecznościowych przeżywały „ugruntowanie cnót niewieścich”. Posypały się komentarze, szydercze albo pełne oburzenia oświadczenia, manifesty, wywiady. Temat w mediach tradycyjnych i społecznościowych żył ponad tydzień na tyle intensywnie, że branżowy portal Wirtualne Media poświęcił temu fenomenowi tekst.

Przypomnijmy, co zaszło: doradca ministra edukacji dr Paweł Skrzydlewski, związany dawniej z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, częsty gość Radia Maryja, w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” powiedział, że za zachowaniem młodych kobiet stoi zepsucie duchowe i egoizm i dlatego szkoła powinna wychowywać je do cnót niewieścich. Minister Przemysław Czarnek poparł doradcę, oświadczając: „my dżenderowcami nie jesteśmy”, z charakterystyczną dla siebie swadą normalnego Polaka, który z kobiet respektem darzy Matkę Boską i żonę.

Działo się to dokładnie wtedy, kiedy Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że system odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów w Polsce nie jest zgodny z prawem Unii, Izba Dyscyplinarna w Sądzie Najwyższym działa nielegalnie, a Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej orzekł, że obowiązywanie takich postanowień w Polsce jest niezgodne z Konstytucją. Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska w tych dniach oświadczyła natomiast, że Izba Dyscyplinarna jest w pełni niezależna, a jej sędziowie niezawiśli. Czyli mówiąc w skrócie – tu jest Polska, nie Unia i tu będziemy się rządzić po naszemu. A mówiąc również w skrócie, ale inaczej – znikąd ratunku.

Oczywiście wyroki unijne i polskie oraz reakcje na nie były relacjonowane w mediach, dlaczego jednak to Skrzydlewski rozpalił największe emocje? Z dwóch powodów.

Lęk przed konserwatywną rewolucją

Po pierwsze – z powodu lęku. Gdyby anachroniczna, wypowiedź Skrzydlewskiego była jakimś pojedynczym incydentem, być może zostałaby tylko wyśmiana. Jej treść jest absurdalna, odklejona od rzeczywistości, prowokuje raczej do szyderstw niż dreszczu grozy. Jeśli jednak Skrzydlewski występuje w chórze z ministrem Czarnkiem, można poczuć, że robi się niebezpiecznie. Minister snuje taką wizję szkoły, że bez trudu można sobie wyobrazić w niej konserwatywno-religijną rewolucję. Zapowiada zmiany w kanonie lektur i chce więcej Jana Pawła II, mówi o obowiązku wyboru między lekcjami religii albo etyki, a jednocześnie zapowiada walkę ze wszelkimi organizacjami mogącymi szerzyć w szkole ideologie.

Oburzeni wypowiedziami i zapowiedziami Czarnka polscy naukowcy we wspólnie podpisanym liście w sprawie jego odwołania określają go jako mizogina, który dehumanizuje osoby nieheteronormatywne i pochwala kary cielesne. W tym kontekście wypowiedź Skrzydlewskiego już nie śmieszy, tylko wywołuje lęk. Szybko przychodzą na myśl uproszczone, ale łatwe skojarzenia. Pierwsze to Iran i migawki z tego kraju z lat 70., sprzed rewolucji ajatollahów, kiedy po ulicach chodziły kobiety ubrane w mini. Niewiele czasu trzeba było, żeby reżim religijny pozbawił je praw i podmiotowości.

Drugie proste i często przywoływane skojarzenie to Gilead, totalitarne państwo wyznaniowe z powieści Margaret Atwood, gdzie rolę kobiet ograniczono do rodzenia, opieki nad dziećmi i służby mężczyznom. Rzeczywiście, „ugruntowanie do cnót niewieścich” stoi blisko tej wizji.

Jednak Czarnek i Skrzydlewski nie są w stanie zaprowadzić w Polsce religijno-konserwatywnego porządku. Chcą dotrzeć do celu poprzez kształtowanie nowego człowieka, ugruntowanie do pożądanych przez nich cnót w młodzieży. Mam dla nich złą wiadomość – to się nie uda.

Nastolatek, któremu nauczyciel zada do przeczytania pisma Jana Pawła czy jakąkolwiek inną lekturę, która go nie zainteresuje, do niczego się nie ugruntuje oprócz tego, żeby potraktować tę lekturę jak nudnego grzmota, którego trzeba jakoś zaliczyć. Tak samo jak szkoła PRL-owska nie ugruntowała młodzieży do przyjaźni z bratnim Związkiem Radzieckim. Nudne lekcje się przeczekiwało, a nudnych lektur się nie czytało. I teraz będzie to samo. Minister może poczuć rozczarowanie, widząc, jak nastolatki prawem wahadła zaczynają poszukiwać czegoś, co je zaciekawi, i same sięgną po lektury pełne dżenderu i „zepsucia duchowego”. Minister i jego doradca sposobami, których chcą użyć, nie wychowają przyszłej armii Gileadu.

Co innego polska odpowiedź na wyrok TSUE. Pozostający w izolacji kraj bez sojuszy, z własnym porządkiem prawnym niezwiązanym z otaczającymi go porządkami i negujący wspólne wartości – to jest realne, to gotują nam realizujące polityczną wizję sędzie i sędziowie i tak działał Gilead. Tego powinniśmy się bać, a jednak boimy się mniej. Oprócz lęku, którym odciągają naszą uwagę Czarnek i Skrzydlewski, jest drugi powód, poważniejszy – łatwiej sobie wyobrazić konsekwencje barwnych wypowiedzi niż skomplikowanych wyroków.

Toporne, ale trudne

Na tym właśnie polega realizowana od 2015 roku metoda – przeorać system, ale tak, żeby to było trudno ogarnąć wzrokiem. Jest to osiągalne, kiedy proces, który się rozgrywa, jest trudny. A cały sposób na przejęcie niezależnych instytucji, który zaszedł w Polsce za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy, jest trudny. To system sztuczek prawnych, nadawania nowej rangi dotychczas formalnym aktom, na przykład publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego przez premiera, obchodzenia fundamentalnych zasad drobnymi przepisami, obsadzania wbrew wszelkim regułom niezależnych instytucji osobami związanymi w władzą, topornych ustaw, które łatwo przejrzeć, ale trzeba znać prawo.

Dzięki tym sposobom politycy próbują podporządkować sobie sędziów, rozbudowując system dyscyplinowania ich. Teoretycznie sędziowie nadal są nieusuwalni, a więc odporni na naciski, jednak w praktyce, dzięki wymianie kadr w Krajowej Radzie Sądownictwa, powołaniu Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym i zmianom w ustawach o sądach, na sędziów można naciskać, wymyślając im potwierdzone albo niepotwierdzone zarzuty dyscyplinarne. Całość zalegalizował Trybunał Julii Przyłębskiej, który po to właśnie został przejęty, żeby legalizować nielegalny system.

Ten domek z kart wywrócił właśnie TSUE, ale Trybunał Julii Przyłębskiej i teraz przyszedł z odsieczą, wsparty przez prezes SN Małgorzatę Manowską. To, co się stało, to przełom i sprawy najważniejsze, jednak tak skomplikowane, wymagające rozumienia trudnego prawa i znajomości instytucji polskich i unijnych, że o wiele łatwiej zaangażować się emocjonalnie w nieziszczalne wizje Czarnka i Skrzydlewskiego niż w to.

Jednak to, co się stało w TK, TSUE i SN, będzie miało poważne konsekwencje. Oprócz tego, że izoluje nas od UE i zewnętrznego ratunku przed bezprawną przemocą, rujnuje też polskie sądownictwo. Dualizm prawny, który powstał wraz z kryzysem wokół Trybunału Konstytucyjnego, teraz rozetnie do końca sądy powszechne. Bo którego prawa należy słuchać – tego wydanego przez TSUE czy tego przez nielegalny Trybunał Julii Przyłębskiej? Nielegalny, ale jednak Trybunał. Czy zawieszeni przez Izbę Dyscyplinarną sędziowie wrócą do pracy? Gdyby stosować się do wyroku TSUE, prezesi sądów powinni przywrócić ich do orzekania, jednak TK i prezes Sądu Najwyższego mówią, że ten wyrok nie wpływa na działalność Izby.

Część sędziów już wie, co będzie robić. Stowarzyszenie Sędziów Polskich IUSTITIA ogłosiło, że jego członkowie będą stosować postanowienia TSUE, wyroki Izby Dyscyplinarnej będą uznawać za nieistniejące. Uważają, że Izba Dyscyplinarna powinna zaprzestać jakichkolwiek działań, jej decyzje przeszłe i przyszłe powinny stać się niewidzialne dla sądów, prezesi sądów, w których pracują odsunięci przed ID od orzekania sędziowie Igor Tuleya i Paweł Juszczyszyn, mają dopuścić ich do pracy.

Legalnie wybrani sędziowie SN oświadczyli z kolei, że Izba Dyscyplinarna powinna niezwłocznie zostać zawieszona, a wyrok TSUE w tej sprawie powinna wykonać prezes Manowska. Z kolei rzecznik prezes Manowskiej oświadczył, że to nie leży w kompetencjach pani prezes.

Dzień wcześniej swoją cegiełkę w całości ułożyła sama Izba Dyscyplinarna, organizując posiedzenie w sprawie uchylenia immunitetu sędziemu Piotrowi Raczkowskiemu, wiceszefowi poprzedniej, legalnej KRS, któremu Prokuratura Krajowa chce postawić zarzuty dyscyplinarne.

W Polsce toczą się równoległe rzeczywistości. To rujnujące, ale i pocieszające, bo oznacza, że wymyślony przez polityków system nie jest skuteczny, że można mu się przeciwstawiać. Z pewnością jednak można mówić o głębokim kryzysie, który jednak jest zbyt trudny, by mógł stać się atrakcyjny emocjonalnie.

 

Felieton jest publikowany w ramach projektu „Kultury Liberalnej” „PraworządźMY”, w którym analizujemy kryzys praworządności w Polsce, a także w Czechach, Bułgarii i na Węgrzech. Projekt jest realizowany dzięki wsparciu National Endowment for Democracy.