Jakub Bodziony: Czy pan jako przedsiębiorca popiera pomysł obowiązkowych szczepień?
Jacek Ptaszek: Uważam, że optymalne byłoby wprowadzenie narzędzi perswazji i przymusu wobec tych, którzy nie mają medycznych przeciwskazań. Oczywiście z zastrzeżeniem, że powinniśmy wykazywać się zrozumieniem względem osób, które mają wątpliwości co do swojego stanu zdrowia i potrzebują dodatkowej konsultacji lekarskiej. Są też grupy, które nie mogą być szczepione i one powinny być wyłączone z presji.
Wasza firma zajmuje się produkcją kwiatów, zatrudniacie kilkaset osób. Czy kwestie szczepień budzi kontrowersje wśród pracowników?
W naszym zakładzie produkcyjnym pracuje około 450 osób i większość z nich się zaszczepiła. Pozostali dzielą się na trzy kategorie. Pierwsza to osoby, które mają różne przeciwskazania medyczne. Do drugiej należy kilku antyszczepionkowców z prawdziwego zdarzenia, wierzących w teorie spiskowe i historie o czipach. Ostatnią i największą z nich są młode kobiety, które obawiają się, że szczepienie w jakiś sposób wpłynie na ich możliwości zajścia w ciążę w przyszłości.
Uważam, że wszyscy, którzy mogą, powinni się zaszczepić. To nie jest prywatna sprawa, tym bardziej, że trudno przewidzieć, kto zachoruje, jak przejdzie wirusa i kogo zarazi. Jako firma korzystamy z najnowszych zdobyczy nauki i technologii w uprawie roślin i kwiatów. W ogromnej większości przypadków jesteśmy pierwszymi w Europie Środkowej i Wschodniej, którzy je wdrażają w skali przemysłowej. Uważam, że byłoby zgrzytem, gdybyśmy byli sceptyczni wobec ogromnego tryumfu nauki, jakim jest stworzenie kilku różnych szczepionek przeciwko wirusowi w zaledwie kilkanaście miesięcy od jego wykrycia, o skuteczności potwierdzonej przez niezależne badania na całym świecie. To byłoby zaprzeczeniem naukowego obrazu świata, w który wierzymy i naszego zaufania do cywilizacyjnego postępu.
Jak pandemia wpłynęła na waszą pracę? Ten typ działalności chyba trudno przenieść na home office.
Wprowadziliśmy pracę na dwie zmiany i zarządziliśmy niezbędne odległości pomiędzy stanowiskami pracy. Tam, gdzie takie zasady trudno było wprowadzić, zainstalowaliśmy specjalne przegrody lub wymagaliśmy pracy w odzieży ochronnej. Nie zmieniło to w dużym stopniu naszych procedur, poza tym, że wzrosły koszty, bo ustaliliśmy dyżury pracowników odpowiedzialnych za utrzymanie czystości i dezynfekcji. Cała ekipa dosyć szybko się do tego przyzwyczaiła.
Największy problem stanowiła nieprzewidywalność, szczególnie że lokalny sanepid dosyć często, zwłaszcza w początkowym etapie pandemii, podejmował decyzje o kwarantannach. Dlatego, aby utrzymać produkcję na odpowiednim poziomie, musieliśmy utrzymywać większy stan osobowy, tak żeby być zabezpieczonym w razie ewentualnej izolacji pracowników. Teraz sytuacja się ustabilizowała i przygotowujemy się na czwartą falę.
W jaki sposób?
Prowadzimy szczepienia na terenie zakładu, a we wrześniu i październiku chcemy utrzymywać większe stany osobowe. Problemem jest to, że chociaż jako pracodawcy jesteśmy zobowiązani do zapewnienia BHP, nie mamy obecnie w tym zakresie wystarczających narzędzi.
To znaczy?
Brakuje dostępu do informacji na temat tego, kto przechorował koronawirusa, kto się zaszczepił, a kto ma przeciwskazania. W interesie społecznym byłoby umożliwienie pracodawcom zwiększenia presji w zakresie szczepień na pracowników w uzasadnionych przypadkach.
Czyli obecnie nie możecie zrobić nic więcej poza zachęcaniem?
Wysyłamy różne materiały informacyjne, a team liderzy przekonują do tego swoje zespoły i mówią, co może oznaczać dla nas czwarta fala w praktyce. To się będzie wiązało ze zwiększoną ilością pracy, przeszkoleniem starszych pracowników do nowych zadań lub zaangażowaniem nowych osób z mniejszym doświadczeniem. Damy sobie z tym radę, ale to dodatkowy stres i obciążenie, którego możemy uniknąć.
Mamy szczepionkę, która radykalnie zmniejsza ryzyko ciężkiego zachorowania i przenoszenia wirusa. Dostęp do niej jest swobodny i darmowy. Dlatego uważam, że zdrowi pracownicy, którzy nie chcą się szczepić, w pewien sposób naruszają normy BHP. Ich decyzja sprawia, że rośnie ryzyko i zagrożenie dla bezpieczeństwa pozostałych osób.
Sytuacja jest o tyle absurdalna, że przecież dbałość o bezpieczeństwo środowiska pracy jest wspólnym obowiązkiem kierujących zakładem pracy i pracowników. Jest dla nas oczywiste, że rozpoczynając zatrudnienie, przechodzimy badania lekarskie dopuszczające nas do pracy. Chodzi o bezpieczeństwo indywidualnych pracowników, ale też innych osób mających z nimi kontakt. W gastronomii osoby przygotowujące posiłki muszą mieć obowiązkowe badania na choroby zakaźne, na przykład żółtaczkę, aby upewnić się, że nie doprowadzą do zarażenia współpracowników i klientów. Prawodawca pozwala jednak obecnie, by osoby niezaszczepione mogły przychodzić do pracy, potencjalnie rozsiewając wirusy i narażając na chorobę swoich współpracowników.
Wyjściem z tej sytuacji byłoby umożliwienie stosowania przez pracodawców kar za złamanie zasad bezpieczeństwa, w tym nieskorzystanie z możliwości zaszczepienia się, czy nagradzania osób, które przestrzegają tych norm. Ale na razie oficjalnie nie mamy prawa do stosowania takich środków. Wykładnia jest taka, że nie można dyskryminować pracowników ze względu na to, czy się zaszczepili, ani w bezpośredni sposób uwzględniać tego w zmiennych częściach wynagrodzenia.
To błąd?
Tak, bo w przypadku, gdy ktoś zachoruje, to pracodawcy zostają z tymi problemami. Chociaż przyznam, że w naszej gminie Stężyca w województwie lubelskim, na początku pandemii mieliśmy sporo zachorowań. Było kilka przypadków znanych w lokalnej społeczności osób, które zmarły. To mała miejscowość, więc taka sytuacja wywołała poruszenie. Dyskusje, że ten „koronawirus nie istnieje”, albo porównania do zwykłej grypy bardzo szybko zniknęły z obiegu.
Duże znaczenie miały te niezmiernie przykre wydarzenia z początku pandemii, a z drugiej strony pozytywną rolę odegrały inne lokalne aspekty. Mam tu na myśli przede wszystkim lekarza rodzinnego i pracowników przychodni zdrowia, którzy bardzo aktywnie zachęcali swoich pacjentów do szczepień. Dla społeczności lokalnych, wiejskich czy małomiasteczkowych to są najbardziej skuteczni liderzy. Dzięki ich zaangażowaniu mamy jeden z wyższych poziomów wyszczepienia w Polsce.
Jak wyglądała ich działalność?
Postawili na szali swój autorytet i wykorzystali więzi społeczne, budowane przez wiele dekad swojej pracy. Rzeczpospolita Polska w Konstytucji ma wpisaną subsydiarność – to znaczy, że zaczynamy od dołu i staramy się rozwiązywać problemy na najniższym możliwym poziomie.
Uważam, że to członkowie lokalnych wspólnot, których znamy na co dzień i którzy cieszą się największym autorytetem w takich lokalnych społecznościach, a nie celebryci z seriali czy minister zdrowia, mają ogromny potencjał do przekonywania ludzi. Tylko trzeba dać im zasoby i możliwości, w połączeniu z intensywną akcją informacyjną, czasem niezbędną do prostowania bzdur z zakresu fantastyki.
Minister Adam Niedzielski w czwartek przyznał, że restrykcje „w pierwszej kolejności będą obejmowały regiony z najmniejszym wyszczepieniem, bo tam jest większe ryzyko rozprzestrzeniania się pandemii, będziemy starali się wyłączać osoby zaszczepione”. Czyli rozważa się ograniczenie z korzystania z hoteli, restauracji, czy kin.
To na pewno jest jakiś sygnał, potencjalnie w dobrą stronę. Ale to, co budzi mój niepokój, to fakt, że w ten sposób rząd utrudnia pracę i możliwości prowadzenia biznesu przedsiębiorcom. Bo to hotelarze, restauratorzy czy właściciele kin będą tracić na takich działaniach. To na nich zostaną przerzucone trudności związane z wdrażaniem akcji szczepionkowej. A te koszty powinniśmy przesunąć właśnie na tych, którzy nie mają przeciwwskazań i nie chcą się szczepić. To oni powinni być często testowani i to najlepiej odpłatnie.
Myślę, że jeżeli dalibyśmy przedsiębiorcom we wszystkich zakładach pracy możliwość umotywowania i nakłaniania pracowników do szczepień, byłoby to skuteczniejsze rozwiązanie. Szczepionka powinna być przedstawiana jako możliwość wyjścia z tej sytuacji – dla dobra nas wszystkich.