Reakcje opozycji na kryzys przy granicy z Białorusią można podzielić na dwa rodzaje: oświadczenie Donalda Tuska oraz pozostałe, czyli próby przekazania jedzenia i leków osobom koczującym koło Usnarza.
Podsumujmy drugi rodzaj reakcji. Parlamentarzystki oraz parlamentarzyści Koalicji Obywatelskiej i Lewicy próbują pomóc na wszelkie sposoby osobom, które utknęły w kleszczach między dwoma państwami. Negocjują ze Strażą Graniczną, aby dała im przejść, próbują wyminąć kordon albo sforsować go, okazują immunitety, próbują uciec pogranicznikom i przerzucić jedzenie. Wszystkie te bardziej i mniej spektakularne próby są nagrywane i krążą po mediach społecznościowych i portalach informacyjnych, wywołując skrajne emocje – od zachwytu i pełnego poparcia po oskarżenia o urządzanie widowiska na krzywdzie niewinnych ludzi. A po drugiej stronie polskiego rowu – oburzenie na sprzyjanie „inwazji”.
Media właściwie nie żyją niczym innym, oprócz kilku drobnych spraw. Emocje wokół granicy z Białorusią huśtają Polską tak, że już na nic innego nie starcza energii. Jednak uwięzieni na granicy ludzie nadal pozostają głodni, chorzy i zziębnięci, a jedna z nich jest w bardzo złym stanie. Czy to się zmieni, jeśli za kordonem pograniczników nadal będzie trwało medialne widowisko? Chyba nikt nie potrafi sobie wyobrazić takiego obrotu spraw. Działania polityków opozycji są więc prawe, ale nieskuteczne. Nie zmienią losu osób więzionych w kleszczach, bo w gorączce emocji PiS nie zmieni zdania i nie postanowi wpuścić przybyszów do Polski, nie przyzna się też do błędu, w końcu dopuszczając do nich polityków opozycji. Przeciwnie, zależy mu na tych skrajnych emocjach, bo zawsze na nich wygrywa. Bieg z granatową torbą, jak ten posła Franciszka Sterczewskiego, nawet jeśli w szlachetnym celu, jest więc biegiem po nic. Chyba że po własną popularność.
Czy sytuacja potoczyłaby się inaczej, gdyby polityków opozycji na granicy nie było? Kiedy w 2016 roku na dworcu w Brześciu zaczęli koczować uchodźcy z Czeczenii, głównie kobiety z małymi dziećmi, nie było przy nich tylu polityków, kamer i spektakularnych akcji, jednak one też nie były do Polski wpuszczane (tak samo bezpodstawnie jak teraz). Pogranicznicy nie blokowali jednak pomocy, z którą przyjeżdżali do nich Polacy, głównie z NGOsów i prawnicy oraz prawniczki.
Wydaje się zatem jasne, że teraz – jeśli chodzi o możliwość wpływu na los uwięzionych osób starających się o status uchodźcy – działalność polityków opozycji taka, jaką pokazują przy granicy, jest nieskuteczna, a więc pozbawiona sensu. Może wręcz doprowadzić do eskalacji bezwzględności i bezduszności przedstawicieli władzy.
Drugie pytanie o działalność tych polityków jest takie: czy są w stanie doprowadzić do tego, by Polska zaczęła przyjmować uchodźców, którzy pojawią się na granicy polsko-białoruskiej. Bez dłuższych argumentacji można uznać, że nie. Ważniejsze jest pytanie trzecie: czy politycy powinni o to walczyć. Teraz, kiedy wiadomo, że cudzoziemców do naszych granic dostarczają w zorganizowany i celowy sposób Białorusini; że z podobnym problemem, ale na znacznie większą skalę musiała sobie poradzić Litwa, która w końcu zamknęła cudzoziemcom drzwi, odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista nawet dla człowieka, który jest w pełni przekonany, że obowiązkiem bogatych demokratycznych krajów jest przyjęcie ludzi, którzy uciekają przed śmiercią albo torturami. Bo w tym kryzysie nie chodzi właśnie o to – ofiary koszmarnego planu Łukaszenki są przez niego manipulowane, oszukiwane, narażane na cierpienie, ale nie wiadomo, czy są uchodźcami, którzy uciekają przed śmiercią albo torturami. Bez najmniejszych wątpliwości należy im pomóc, ale czy należy przyjmować wszystkich, których przywiezie pod granicę Łukaszenka, to pytanie warte poważnego namysłu, a nie tylko dyktowanych empatią decyzji. Zagrożenie kryzysem, do którego może doprowadzić przerzut kolejnych tysięcy osób, jest realne. I tu przechodzimy do pierwszego rodzaju reakcji – czyli tej, jaką zaprezentował Donald Tusk.
Nakarmić, ale strzec granic
Wystąpienie, które przewodniczący Platformy Obywatelskiej opublikował w mediach społecznościowych, opiera się na trzech tezach. Po pierwsze, bezzwłocznie pomóc osobom koczującym na granicy. Po drugie, strzec granic Polski. Po trzecie, zbudować porozumienie narodowe w sprawie kryzysu, który wywołał Łukaszenka.
Pierwszy postulat Tuska nie powinien budzić żadnych wątpliwości. Podczas gdy Kaczyński i Łukaszenka urządzają próbę sił, patrząc sobie w przekrwione oczy, między nimi siedzą ludzie, którzy przeżywają już taki dramat, że nie ma znaczenia, czy byli faktycznie uchodźcami, bo teraz też ich życie jest zagrożone i są torturowani. Dwaj przywódcy używają ich jak pocisków, nie bacząc, że to nie ołów, tylko ludzie i że nimi nie można rzucać. Bez wątpienia należy dopuścić do nich pomoc, która pozwoli im przeżyć. Nakazał to nawet Polsce Europejski Trybunał Praw Człowieka.
Drugi postulat Tuska również ma swoje mocne uzasadnienie. Znaleźliśmy się pod naciskiem, sytuacja się rozwija i kryzys na pewno będzie silniejszy, a to wywołuje w Polsce chaos i destabilizację. Łukaszenka z pewnością jest zadowolony, będzie więc chciał się cieszyć dłużej. Trzeba to przerwać i pilnować szczelności granic. Niestety, to nie ten sam kryzys co w 2015 roku, kiedy ratunku w Europie szukali uchodźcy z Syrii czy Erytrei, nawet jeśli i im jakieś inne kraje pomogły tu dotrzeć. Kryzys wewnętrzny wywołany w Polsce przez Łukaszenkę, połączony ze zniszczeniem relacji międzynarodowych przez PiS, sprawia, że możemy zostać sami z siłą, z którą sobie nie poradzimy.
I trzeci postulat Tuska, ten o budowaniu narodowego porozumienia, choć brzmi nierealnie, jest również konieczny. Kiedy pojawia się wróg na zewnątrz, trzeba zawiesić broń wewnątrz. Niestety, są takie okoliczności, w których trzeba rozmawiać z PiS-em – to właśnie jedna z nich. Zawieszenie broni i rozmowa wszystkich liderów politycznych o tym, jak zażegnać zagrożenie, to najbardziej odpowiedzialne zachowanie, na jakie mogą się zdobyć politycy. Warunkiem jest jednak dobra wola wszystkich stron. To, jak odpowiedzą na apel Tuska, będzie testem ich dojrzałości.
Tusk pokazał tę dojrzałość i odpowiedzialność. Jego wystąpienie było głosem polityka, który nie godzi się na bestialstwo wobec słabych, ale i sam nie okazuje słabości, a przede wszystkim jest zdolny do zawieszenia wewnętrznej wojny w stanie wyższej konieczności. Okazał się też odpowiedzialniejszy od innych polityków opozycji, bo to, czego nam teraz potrzeba, to wyciszenie wewnętrznych napięć, a on pokazał, że jako jedyny jest do tego zdolny. Niech na granicę jeżdżą organizacje pomocowe, praw człowieka, dobrze, że byli tam przedstawiciele Rzecznika Praw Obywatelskich. Jednak politycy tam nie pomogą nikomu – ani koczującym cudzoziemcom, ani bezpieczeństwu Polski.