Ilustracja: Max Skorwider

Grupa 32 bliskowschodnich przybyszy (obecnie Fundacja Ocalenie identyfikuje ich jako Afgańczyków na podstawie deklaracji migrantów), koczująca przy granicy Białorusi i Polski zogniskowała w sobie wszystko to, czym żyje polska polityka: konflikt pomiędzy „kosmopolitami” a „patriotami”, lewicowo-liberalnym „salonem” a władzą reprezentującą „zwykłych ludzi”. Wystarczyło parę zdjęć migrantów, zatrzymanych przez polską straż graniczną i Wojsko Polskie, żeby rozgrzać opinię publiczną do czerwoności. Jedni widzą w reakcji władz odbicie jej ksenofobicznej albo wręcz faszyzującej natury, drudzy zaś właściwą odpowiedź na zagrożenie przed islamizacją Europy.

Wobec tak poważnych oskarżeń, w debacie pomija się źródło problemu, które należy uwzględnić w decyzjach i opiniach na temat kryzysu migracyjnego, z którym zmaga się teraz Polska. W dodatku niemal cała polska klasa polityczna działa w tej sprawie według partyjniackiej i antypaństwowej logiki, która pomija niuanse i kontekst sytuacji.

Tymczasem to właśnie udowodniony fakt, że wzmożenie ruchu na wschodniej granicy UE jest efektem wypracowanych działań mińskiego reżimu powinien wpływać na debatę na temat destabilizacji wschodniej granicy Polski. Z przemytu osób z Bliskiego Wschodu (głównie z Iraku, Somalii i Kurdystanu) łukaszenkowskie władze czerpią finansowe i polityczne korzyści.

Zarówno białoruskie społeczeństwo obywatelskie, jak i litewskie władze szeroko opisywały tę operację: migranci płacą od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów za lot z Bliskiego Wschodu do Mińska, gdzie są przyjmowani przez skoligacone z reżimem firmy, aby potem zostać odwiezieni na granicę. Białoruscy pogranicznicy instruują ich, jak nielegalnie dotrzeć do UE. Na Litwie, która od początku lata zmaga się z tym procederem, doszło do zamieszek w przeznaczonych dla przybyszy obozach – dość powiedzieć, że warunki w naprędce przygotowanych placówkach są bardzo złe. Jednak Republika Litewska przyjęła pierwszy cios, bez możliwości uprzedniego przygotowania się. Z kolei, władze RP, jeśli by tylko chciały, mogły przygotować się dużo wcześniej, o sprawie pisały bowiem polskie media.

Kto pomaga Łukaszence

Teraz, w obliczu koczujących na granicy migrantów, nie ma znaczenia, czy nazwiemy to „wojną hybrydową” czy zaledwie „prowokacją Łukaszenki”. W gruncie rzeczy Bogu ducha winni ludzie stali się bronią w arsenale białoruskiego dyktatora. Dla Mińska stanowią oni wyłącznie metodę wywarcia presji na całą Europę, która gremialnie odwróciła się od niego plecami po zeszłorocznych sfałszowanych wyborach i postępującej pacyfikacji społeczeństwa w Białorusi. I nie chodzi tu tylko o wspomnianą grupę przebywającą na granicy, ale również o tych, których Straż Graniczna zatrzymuje już na terenie Polski.

Zdjęcia zatrzymanych i koczujących na granicy osób siłą rzeczy budzą emocje i wątpliwości etyczne, które dotyczą tego, jak tym ludziom pomóc. Jednak wspomniany wyżej kontekst również ma znaczenie moralne. Po pierwsze, białoruski dyktator jako polityk rozumie tylko wymiar siły. Czy przepuszczenie migrantów – a więc zezwolenie Łukaszence na kontynuację nielegalnego procederu i czerpanie z tego dyplomatycznych oraz finansowych korzyści – nie pozwoli autokracie na dalsze represjonowanie Białorusinów i budowę za naszą wschodnią granicą jeszcze bardziej policyjnego państwa? Jeśli tak postawimy pytanie, to czy przyjęcie migrantów wciąż będzie wydawało się w pełni moralne, skoro pomaga trwać reżimowi?

Nie można również zapomnieć, że zmuszenie przez białoruski reżim europejskiego samolotu do lądowania w Mińsku w celu uchwycenia politycznego oponenta udowodniło, że Łukaszence nie można odmówić jednego: nieprzewidywalności. Teza o tym, że Białoruś nie jest w stanie sprowadzić jeszcze większej liczby migrantów, żeby destabilizować Polskę, nie brzmi zbyt przekonująco. Wystarczyło ponad 4 tysiące przybyszy, aby dość liberalny rząd litewski rozpoczął zawracanie ich spod granicy, a także zainicjował budowę płotu na granicy. Podobnie jak Litwa, Polska również nie ma większego doświadczenia w kontrolowaniu procesów migracyjnych – skąd więc pewność, że podobna liczba cudzoziemców nie doprowadziłaby w Polsce do destabilizacji sytuacji politycznej? Przypomnijmy, że już teraz mamy do czynienia z głębokim konfliktem, gdzie od czci i wiary odsądzana jest każda ze stron.

Nie chodzi o brak powagi, a brak skuteczności

Debata zamieniła się w farsę nie tylko w wyniku reakcji polskich władz, lecz również za sprawą tych, którzy przekonują o swoich szczytnych celach. Czy białostocki happening, podczas którego uczestnicy zdjęli buty – „aby przez chwilę poczuć, jak to jest” – zmienia cokolwiek? Ponadto, o ile gestowi Franka Sterczewskiego – posła KO, który zamierzał wręczyć przybyszom jedzenie i leki na własną rękę – nie można odmówić empatii, to czy naprawdę był przejawem bohaterstwa? Na pewno było to działanie lekkomyślne. Łatwo można sobie wyobrazić sytuację, w której przedarcie się polskiego posła na stronę białoruską (a według polskich władz to właśnie tam znajdują się migranci) zostałoby wykorzystane przez miński reżim i potraktowane jako naruszenie granicy. O skandal międzynarodowy w tej sytuacji nietrudno, a immunitet nie chroni polskiego posła za granicą.

Tymczasem PiS będzie eskalowało emocje. W obliczu dołujących od miesięcy sondaży prawica wykorzystuje temat migracji, żeby odwrócić niekorzystny dla siebie trend. Pierwsze sygnały odbicia poparcia możemy obserwować już teraz. Nie powinno to dziwić, w końcu ksenofobiczna i skrajna retoryka była jednym z filarów kampanii wyborczej w 2015 roku. Działania części opozycji i mediów w tym pomagają. I chociaż część z nich jest potrzebna, szczególnie w kontekście doniesień o wulgarnym i brutalnym stosunku funkcjonariuszy SG wobec osób próbujących przekroczyć granicę, to wiele z nich jest skandalicznych i w praktyce wzmacnia narrację władzy.

Jeśli Straż Graniczna łamie prawo i wypycha migrantów czy potencjalnych uchodźców z terytorium Polski, to koniecznie jest wyciągnięcie konsekwencji wobec funkcjonariuszy. Natomiast sugerowanie, że „białoruscy pogranicznicy okazali się bardziej humanitarni od polskich”, to dowód na głębokie niezrozumienie sytuacji. Jak można mówić o humanitarnych działaniach osób, które od początku były odpowiedzialne za proceder przemytu ludzi, przetrzymywanie ich w skandalicznych warunkach na granicy oraz blokowanie konwoju z pomocą humanitarną? Czemu mają służyć te słowa poza eskalowaniem wewnętrznego konfliktu?

Jeden z dziennikarzy TOK FM porównywał nawet polskich pograniczników do gestapowców (wpis został szybko usunięty), a posłanka Klaudia Jachira sytuację migrantów do Żydów w czasie drugiej wojny światowej. To absurd, który w żaden sposób nie pomaga w rozwiązaniu konfliktu. Podobnie jest z nawoływaniem do obalenia zasieków na granicy, który opublikowała największa gazeta w Polsce. Kilka dni później autor apelu Bartosz Kramek, wraz z grupą Obywateli RP, zostali przyłapani na sabotażu ogrodzenia postawionego tam kilka dni temu przez wojsko. Aktywistom zostaną postawione zarzuty, grożą im wysokie grzywny. I słusznie.

Ewolucja Tuska

Na tle opozycji pozytywnie wyróżnił się Donald Tusk. Po początkowym milczeniu, lider Platformy Obywatelskiej odniósł się do sprawy na Twitterze, gdzie zaapelował o sprawną i humanitarną ochronę polskich granic, chociaż posłużył się jednocześnie niepoprawnym stwierdzeniem „nielegalni imigranci” – zamiast migranci „nielegalnie przekraczający granicę”.

Później w wideo opublikowanym w mediach społecznościowych zaapelował o „elementarną zgodę narodową” i podkreślił aspekt humanitarny całej sytuacji. Wreszcie 27 sierpnia podczas Campusu Polska w Olsztynie zadeklarował, że osoby koczujące na granicy powinny zostać przepuszczone przez granicę, a ich wnioski azylowe rozpatrzone zgodnie z prawem. Ta stopniowa zmiana zdania pokazuje, że odpowiednie stanowisko opozycji w tej kwestii jest kluczowe.

PiS wykorzystało sytuację w celach propagandowych, tymczasem niektórzy zwolennicy i członkowie opozycji również pomogli sprowadzić kwestie granic i bezpieczeństwa państwa (a także całej Unii Europejskiej) do partyjnej gry. To błąd. Po pierwsze, jest to korzystne dla Łukaszenki i napędza zbrodniczy proceder przemytu ludzi, który przynosi mu setki tysięcy dolarów zysku. Po drugie, są to działania nieskuteczne, prawdopodobnie zyska na nich głównie PiS i wzmoże popularność poszczególnych posłów i aktywistów. Główny grzech rządu polega na zaniechaniu i podgrzewaniu nacjonalistycznych nastrojów. Kryzys migracyjny na Litwie, wywołany przez Łukaszenkę, trwa już od kilku miesięcy. Dopóki temat nie stał się medialny za sprawą grupy koczującej pod Usnarzem, polska władza nie zrobiła zupełnie nic, aby się na niego przygotować. Zwłaszcza że sytuacja pogarsza się nie tylko tam. W tym miesiącu doszło do 3200 nielegalnych prób przekroczenia granicy, a prawdopodobnie prawdziwa liczba jest jeszcze wyższa.

Potrzebna jest presja Europy na Białoruś, a nie wyzywanie się od nazistów

Dlatego opozycja powinna jak najszybciej wypracować wspólne stanowisko, które nie będzie sprowadzać się do popierania nielegalnego przekraczania granicy ani postrzegania stawianego przez obecną ekipę płotu w myśl partyjniackiej logiki. Dobrą oznaką ponadpartyjnej współpracy jest złożenie interpelacji w sprawie natychmiastowego wykonania zarządzenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka przez 61 posłów i posłanek. ETPCz nakazał Polsce oraz Łotwie zapewnić opiekę medyczną, żywność, wodę i ubrania dla osób koczujących na granicy. Polski MSZ utrzymuje jednak, że to postanowienie jest zgodne z postępowaniem rządu, a pomocy nie dopuszcza Białoruś. Politycy powinni naciskać na rząd, aby ten jak najszybciej umiędzynarodowił debatę polityczną na temat kryzysu i lobbował za wywarciem presji na Białoruś za pomocą instytucji europejskich. Litwa oficjalnie poprosiła o pomoc UE w tej kwestii, a funkcjonariusze Frontexu przyjechali na granicę litewsko-białoruską.

Trzeba jednocześnie zauważyć, że kraje oraz instytucje europejskie patrzą na działania Polski, Litwy czy Estonii znacznie przychylniej, niż miało to miejsce podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku. Komisarz UE do spraw wewnętrznych przyznała w wywiadzie dla „New York Timesa”, że „ten obszar pomiędzy granicami Polski i Białorusi nie jest kwestią migracji, ale częścią agresji Łukaszenki w kierunku Polski, Litwy i Łotwy, w celu destabilizacji UE”. Opozycja nie może więc oczekiwać, że Unia skarci państwa naszego regionu, chociaż ta podkreśla poszanowanie praw podstawowych migrantów oraz ich prawa do azylu. Na zmianę polityki UE mają wpływ nie tylko doświadczenia poprzedniego kryzysu, ale również fakt zbliżających się wyborów w Niemczech i we Francji. Powtórka z 2015 roku mogłaby istotnie wpłynąć na ich wynik. Dlatego działanie w koordynacji z unijnymi partnerami – chociażby rozpatrując wnioski o przyznanie statusu uchodźcy w sytuacji, w której wiadome będzie, dokąd ci ludzie trafią w dłuższej perspektywie – może stanowić wyjście z tej patowej sytuacji. Szkoda, że obecnie polskiej ekipie z pewnością nie można zarzucić myślenia długoterminowego. Z drugiej strony opozycja zdaje się nie suflować dobrych rozwiązań – rozsądniejsze propozycje przykrywane są niepotrzebnymi happeningami i ostrą retoryką.

Zarówno politycy, jak i społeczeństwo powinni się domagać silnego głosu Europy wobec białoruskiego dyktatora – najlepiej płynącego również ze strony polskiej klasy politycznej. Szybka zapowiedź kolejnych finansowych sankcji wobec reżimu Łukaszenki jest najlepszą możliwą szansą na udzielenie pomocy humanitarnej osobom będącym na granicy, jak i zatrzymaniu całego procederu przemytu ludzi przez władze Białorusi. Ewentualne ustępstwa czy zniesienie sankcji będą świadczyć o słabości całej UE, pozwalając Łukaszence na kontynuację przestępczych działań – czy to za granicą, czy w kraju.

To nie usprawiedliwia informacji o pogardliwym i pozbawionym godności traktowaniu osób przebywających w pobliżu granicy. Potępiając zachowanie polskich funkcjonariuszy i władz, nie możemy zapominać, że to białoruskie KGB jest odpowiedzialne za ten kryzys i to ono będzie za wszelką cenę go eskalować. Ani władza, ani opozycja nie powinny odgrywać roli pożytecznych idiotów w tym makabrycznym cyrku Łukaszenki.