„Bilińska… Bilińska, Bilińska… czekaj… Anna Bilińska, malarka, nieprawdaż? Bodaj nawet, czy gdzieś, czegoś nie widziałem? Aha, już mam: pamiętasz ten dziwny portret, co patrzy takimi dużymi oczyma? No, ten, wiesz, w Sukiennicach. Stanęliśmy nawet przed nim, gdyśmy byli w Krakowie, taki prosty, pamiętasz? – nieładny, ale ma coś w sobie… Tak, to Bilińska, pamiętam dobrze. To dziwne jednak, jak o niej nic się nie wie. A wisi tam, gdzie Matejko, gdzie Brandt, Chełmoński…”.

Tak rozpoczynał zapiski o Annie Bilińskiej jej mąż Antoni Bohdanowicz. Był rok 1924. Malarka nie żyła od ponad trzydziestu lat i pamięć o jej sukcesach odnoszonych na paryskich salonach w latach osiemdziesiątych XIX wieku rzeczywiście mocno przyblakła. Był to okres rozkwitu przeróżnych awangard, dla młodych adeptów sztuki twórczość Bilińskiej – przedstawicielki malarstwa akademickiego – była więc typowym przykładem pogardzanych „sosów monachijskich”: realistycznych, „wylizanych” płócien z poprzedniej epoki. Bardziej zachowawczym i jednocześnie patriotycznie nastawionym odbiorcom mogło w niej z kolei brakować historycznego lub politycznego sztafażu, którym tak dobrze operował Matejko. Bilińska celowała w portrecie, pejzażu lub co najwyżej scenie rodzajowej. Nie było w niej nic z malarskiego sumienia narodu.

Anna Bilińska, Studium kobiety, 1884, Muzeum Narodowe w Warszawie

Trzy portrety

Dziś ze świadomością istnienia twórczości Bilińskiej jest jeszcze gorzej. Miłośnicy sztuki lepiej orientujący się w polskim malarstwie dziewiętnastowiecznym mogą kojarzyć opisany przez Bohdanowicza i najbardziej znany „Autoportet z paletą” [1887], który nadal wisi w Sukiennicach. Artystka przedstawiła na nim siebie w pracowni, z pękiem ubrudzonych farbą pędzli, w czarnej, skromnej sukience z narzuconym na nią roboczym fartuchem. Tym, co najbardziej przyciąga wzrok, jest namalowana niezwykle realistycznie i bez żadnych upiększeń twarz Bilińskiej. Duże, ciemne oczy patrzące prosto na widza, gęste brwi, wydatne usta, odstające uszy, perkaty nos – malarka ani nie spełniała ówczesnych, ani nie spełnia dzisiejszych kanonów urody, ale jej wizerunek nie pozostawia obojętnym, intryguje, emanuje magnetyczną siłą.

Jeśli ktoś zna krakowski „Autoportret”, mógł również zwrócić uwagę na drugie płótno: „Portret młodej kobiety z różą w ręku” [1892] z Muzeum Narodowego w Warszawie z elegancką młodą kobietą w czerni. Gdy spojrzeć z daleka, na pierwszy plan znów wybija się twarz – karminowe krople ust i kolczyków i czarne paciorki oczu na tle alabastrowej cery i zawiązanej na szyi śnieżnobiałej kokardy przypominającej egzotycznego motyla. Mogłaby to być panna Izabela Łęcka z „Lalki”, albo jeszcze lepiej – któraś z bohaterek proustowskiego cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu”.

Jest w końcu trzecie bardziej znane dzieło Bilińskiej, które swój rozgłos zawdzięcza nie tylko walorom malarskim, lecz także swoim losom – olejny obraz „Murzynka”, przedstawiający czarną modelkę z paryskiej Académie Julian ([1884] niedawno z uwagi na kontrowersje związane ze słowem „Murzyn” przemianowany na „Studium kobiety”). Przed wojną znajdował się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Po jej wybuchu został zrabowany i ślad po nim zaginął. Ponownie usłyszano o nim w 2011 roku, kiedy nagle pojawił się na aukcji berlińskiego Domu Aukcyjnego Villa Grisebach. Dzięki staraniom polskiego ministerstwa kultury rok później został odzyskany i wrócił do muzealnej galerii.

Dorobek Bilińskiej – choć żyła zaledwie 39 lat – jest jednak znacznie większy. W tym roku postanowiło pokazać go warszawskie Muzeum Narodowe, które w czerwcu otworzyło monograficzną wystawę zatytułowaną po prostu „Artystka. Anna Bilińska 1857–1893”. To znakomita okazja, by bliżej przyjrzeć się jej pracom i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie o znaczenie dla polskiej sztuki dziewiętnastowiecznej tej niegdyś modnej wśród paryskiego mieszczaństwa malarki.

Anna Bilińska, Autoportret niedokończony, 1892 olej, płótno, Muzeum Narodowe w Warszawie

Z Rosji do Paryża

Skąd jednak wzięła się Bilińska? Jak wyglądała twórcza droga tej „jednej z najważniejszych polskich artystek XIX wieku”, jak głosi ulotka reklamująca ekspozycję?

Po raz pierwszy ze sztuką zetknęła się w położonej w głębi Rosji Wiatce, gdzie jej ojciec prowadził praktykę lekarską. Lekcji rysunku udzielał jej tam Michał Elwiro Andriolli, wzięty grafik, którego najsłynniejszą pracą były nieśmiertelne, do dziś przedrukowywane ilustracje do „Pana Tadeusza”. W ten sposób rodzi się w Annie artystyczna pasja. Kiedy w 1875 roku młoda adeptka sztuki przeprowadzi się do Warszawy, zacznie najpierw naukę w konserwatorium muzycznym, jednak po dwóch latach zmieni plany. Zapisze się do prywatnej szkoły malarstwa założonej przez Wojciecha Gersona – artystę specjalizującego się w pejzażu i malarstwie historycznym. Bilińska pilnie pracuje i szybko zostaje zauważona. Gerson ją chwali, a jej prace pojawiają się na wystawie Zachęty Sztuk Pięknych.

Ważnym wydarzeniem w rozwoju artystycznym Bilińskiej, wieńczącym jej lata warszawskie, jest podróż na południe Europy. Wyrusza w nią w 1882 roku wraz z Klementyną Krassowską, przyjaciółką, której zdrowie wymaga pobytu w cieplejszym klimacie. Młoda malarka zatrzymuje się w Monachium, Salzburgu, Wiedniu, a następnie objeżdża Włochy. Dużo szkicuje, zwiedza muzea i galerie, zagląda do pracowni polskich artystów (między innymi Józefa Brandta). To wtedy rodzi się w niej myśl o wyjeździe do Paryża, który jest wówczas niekwestionowaną stolicą europejskiego malarstwa.

Marzenie to spełnia się jeszcze w tym samym roku. Bilińska dostaje się do paryskiej Académie Julian, gdzie pod okiem Rodolphe’a Juliana mogą kształcić się kobiety. Program nauczania nie zakłada taryfy ulgowej. Panie muszą przejść przez te same etapy nauki co panowie. Bilińska szkicuje więc pilnie męskie i kobiece akty, ćwiczy się w scenach mitologicznych i historycznych, maluje portrety i studia anatomiczne. Powoli zaczyna odnosić sukcesy. Najpierw przychodzą wewnętrze nagrody w samej Académie Julian. W końcu – złoty medal na Salonie Paryskim 1887 za opisywany już tutaj „Autoportret z paletą”, który dwa lata później zgarnia jeszcze drugą nagrodę na Wystawie Światowej w Paryżu.

Obraz ten staje się dla Bilińskiej przepustką do międzynarodowej kariery – głównie jako portrecistki. Dostaje zaproszenia na kolejne wystawy w Paryżu, Londynie, Berlinie i Stanach Zjednoczonych, a wraz z nimi – kolejne zamówienia. Odwiedza też Polskę, snuje plany otwarcia tam szkoły malarstwa dla kobiet. Niestety, ambitne zamiary przerywa nagła śmierć. Bilińska umiera na serce w 1893 roku w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Jej ostatnią pracą jest niedokończony „Portret własny” [1892], gdzie tak jak na wcześniejszym płótnie, które zebrało tyle laurów, znów jest ukazana z paletą i pędzlami.

fot. Bartosz Bajerski, Muzeum Narodowe w Warszawie

Malarstwo bez wzlotów geniuszu

Główną osią ekspozycji jest chronologicznie przedstawiona biografia twórcza Bilińskiej i jest to najlepszy z możliwych wyborów. Powiedzmy sobie bowiem otwarcie – Bilińska była i pozostanie bardzo przyzwoitą malarką akademicką, próżno jednak szukać w jej obrazach wzlotów geniuszu lub odkrywczych rozwiązań formalnych. Widać w nich za to niestrudzoną dążność do udoskonalania malarskiego warsztatu, po to, by opanować wszystkie umiejętności wymagane przez ówczesne pedagogiczne autorytety – sztukę światłocienia, kompozycji, realistycznego oddania proporcji i perspektywy. Na wystawię łatwo więc pokazać kolejne etapy twórczości Bilińskiej, trudniej zogniskować ją wokół ewidentnych arcydzieł.

Jeśli się uprzeć, do tych ostatnich można by zaliczyć cztery płótna – trzy wymienione na początku tego tekstu i ostatni „Autoportret”, choć ten bardziej jako pewną emocjonalną klamrę jej twórczości niż skończone dzieło. Jest w nich jakiś nerw, coś, co wzbudza w widzu poruszenie, każe współodczuwać wraz z portretowaną osobą. Nie przez sam fakt przedstawiania jakiejś dramatycznej sytuacji, lecz przez sugestywnie pokazane napięcie mięśni twarzy, błysk niepokoju lub melancholii w kąciku oka.

Pozostałe ze stu dwudziestu pokazanych prac są raczej albo świadectwem postępów Bilińskiej na kolejnych etapach artystycznej edukacji, albo przykładem sprawności warsztatowej, która odpowiada gustom epoki. Do pierwszej grupy należą choćby szybkie, szkicowe olejne studia do tematów biblijnych i historycznych oraz studia postaci z Académie Julian, do drugich – pastele lub wielkie płótna wystawiane na kolejnych paryskich salonach, takie jak portret rzeźbiarza George’a Greya Barnarda w jego atelier [1890] czy portret młodego pianisty Józefa Hofmanna [1890].

Ten ostatni, gigantyczny obraz dobrze pokazuje zresztą, na czym polega kłopot z malarstwem Bilińskiej – zwłaszcza tym wielkoformatowym. Gdy artystka zabiera się za dużą kompozycję, wymagającą czasu i dokładnego wykończenia, wkrada się w nią nieznośna hieratyczność i sztywność. Podobnie dzieje się też z innymi „wylizywanymi” lub nadmiernie dopracowywanymi dziełami. Paradoksem jest, że najwięcej życia (poza wymienionymi już czterema najlepszymi pracami malarki, z których – co nie jest prawdopodobnie przypadkiem – dwa to autoportrety, a kolejne dwa to portrety kobiet, z którymi malarka musiała czuć się bardzo swobodnie) znajdziemy w szybkich szkicach Bilińskiej, roboczych pracach „na zaliczenie” w akademii lub niewielkich pejzażach malowanych głównie z myślą o sobie, między innymi w odwiedzanej przez siebie Bretanii.

W pozostałych Anna Bilińska jest po prostu dobrą, świetnie wykształconą i warsztatowo sprawną malarką. I nie zmienią tego zapewnienia kuratorek wystawy, które w tekście towarzyszącym wystawie piszą o wybitnych pastelach artystki lub doniosłych osiągnięciach Bilińskiej jako malarki.

Dziewiętnastowieczne szklane sufity

Czy zatem w ogóle warto wybrać się na wystawę prac Anny Bilińskiej do Muzeum Narodowego?

Jak najbardziej. Z innych jednak powodów niż samo jej malarstwo. Warszawska wystawa świetnie bowiem oddaje trud, jaki musiały ponieść kobiety, które w drugiej połowie XIX wieku zamierzały rozpocząć oficjalnie karierę artystyczną.

Znamienny jest zresztą przykład samej Bilińskiej. Kiedy w 1882 roku zaczyna edukację w Académie Julian, lekcje rysunku i malarstwa, w tym studium aktu męskiego i kobiecego, dawane są osobno mężczyznom i kobietom. Choć sam Rodolphe Julian, idąc z duchem postępu, kilka lat wcześniej próbuje uruchomić warsztaty dla wszystkich, niezależnie od płci, pomysł taki w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX stulecia jest nie do przyjęcia dla opinii publicznej. Dzieje się tak pomimo tego, że w sztuce już od dobrych dwóch dekad trwa rewolucja impresjonistyczna, a za nieco ponad dekadę rozszaleją się przeróżne awangardy (od kubizmu po fowizm), które na dobre zmienią pejzaż nie tylko artystyczny, ale i społeczny.

Przeszkody, jakie stały przed Bilińską – skądinąd docenianą i szanowaną malarką – widać jeszcze gdzie indziej. W tematyce jej prac. Choć w paryskiej szkole artystka musiała uczyć się kompozycji scen mitologicznych i historycznych, motywy te pozostawały w domenie mężczyzn. Kobietom pozostawały pejzaże, portrety, martwe natury lub co najwyżej malarstwo rodzajowe. Bilińska czuła się w nich wszystkich dobrze, ale fakt, że miała takie, a nie inne zlecenia, jest rysem epoki.

Wystawa dobrze pokazuje owe przeróżne, nie tylko szklane sufity, które ograniczały ówczesne kobiety, i opowiada o tym w sposób przemyślany i zwarty. Na tyle, na ile pozwalają zbiory, dobrze wprowadza również w twórczość Anny Bilińskiej. Nie spodziewajmy się jednak zderzenia z malarską indywidualnością, która odcisnęła trwały ślad na polskim malarstwie. Raczej z artystyczną piątkową uczennicą.

 

Wystawa:

„Artystka. Anna Bilińska 1854–1893”
26 czerwca – 10 października 2021 roku

Muzeum Narodowe w Warszawie
Kuratorki: dr Agnieszka Bagińska, Renata Higersberger