Do Usnarza Górnego przyjechałem w czwartek wczesnym popołudniem, na kilkanaście godzin przed stanem wyjątkowym, wprowadzonym w powiatach graniczących z Białorusią. Wioska, której nazwa od kilku tygodni widnieje w nagłówkach ogólnopolskich mediów, to zaledwie kilka chat, dlatego większość dziennikarzy i aktywistów zamieszkała w pobliskich miejscowościach. Za budynkiem lokalnej remizy znajduje się łagodne zejście w kierunku zbożowych pól. Później otwiera się polana, która sięga aż do linii drzew, gdzie przebiega granica państwa. Krajobraz jest niemal idylliczny. Tym bardziej odczuwalne jest wrażenie niepokoju, który unosi się w powietrzu.
Widok jak z pocztówki zaburza kilkanaście samochodów osobowych, głównie na warszawskich rejestracjach, które zajmują cały plac pod remizą. Idąc w stronę granicy, stopniowo tracę zasięg telefoniczny polskiego operatora. Telefon łapie sygnał z Białorusi. Mijam kilka wozów transmisyjnych największych stacji telewizyjnych. Już z oddali widzę kolorowe namioty aktywistów, szpaler policyjnych samochodów oraz funkcjonariuszy, którzy blokują dojście do granicy. Około 200 metrów dalej można dostrzec wojskową ciężarówkę, jest kilka dużych namiotów policyjnych, oddziały funkcjonariuszy Straży Granicznej (SG) i wojska.
Bezpośrednio za nimi przebywa grupka 32 Afganek i Afgańczyków – tak identyfikuje ich Fundacja Ocalenie, która jest na miejscu od kilku tygodni. Ich obozowisko, w tym postrzępione namioty, widać wyraźnie przez lornetkę, jednak od czasu do czasu polskie służby celowo zasłaniają widok. W szkłach lornetki można dostrzec również białoruskich funkcjonariuszy, którzy stoją po przeciwnej stronie, zaledwie kilka metrów od uwięzionych ludzi. Całość wygląda surrealistycznie – uwięzieni ludzie i malownicze tło przyrody.
Zakaz patrzenia
W obozowisku Fundacji Ocalenie panuje poruszenie. Zgodnie ze słowami szefa MSW Mariusza Kamińskiego, do północy mają stąd zniknąć wszystkie osoby, które nie są zameldowane w powiecie. Zakazane będzie również utrwalanie obiektów i obszarów obejmujących infrastrukturę graniczną, w tym również wizerunków funkcjonariusz Straży Granicznej, policji i żołnierzy Wojska Polskiego. W praktyce oznacza to blokadę medialną.
Przy namiotach aktywistów spotykam posła Macieja Koniecznego z Razem, który przygotowuje się do wyjazdu do Warszawy. Na dzień później zaplanowana jest konferencja przed Sejmem na temat sytuacji na granicy. „Załapałeś się na wielki finał”, rzuca mi w krótkiej rozmowie. Aktywiści z Fundacji Ocalenie i wspierające ją na miejscu osoby nie mają pewności, czy stan wyjątkowy naprawdę zacznie obowiązywać. Przygotowują się do ewakuacji, ale jednocześnie chcą kontynuować normalną pracę.
Jej elementem jest kontakt z uwięzioną grupą. Tłumacz za pomocą megafonu pyta koczujące przy granicy osoby o stan zdrowia. Próbuje dowiedzieć się, czy otrzymali w ciągu ostatniej doby leki, wodę i jedzenie. Pytania formułowane są w taki sposób, żeby można było odpowiedzieć „tak” lub „nie”. Czasem odpowiedzi docierają w postaci okrzyków, ale częściej przez podniesienie ręki („tak” – prawa, „nie” – lewa). Polskie służby zagłuszają niektóre z prób porozumiewania się poprzez włączenie syren lub silników.
Dzień wcześniej na granicy byli przedstawiciele białoruskiego Czerwonego Krzyża, którzy dostarczyli niewielką ilość żywności i koce termiczne. Robi się coraz zimniej, brakuje leków, a kolejne osoby mają objawy przeziębienia. Z pozyskanych informacji wynika, że dwie osoby mają być w stanie ciężkim, w tym pani Gul, 52-latka, która od dłuższego czasu czuje się najgorzej. Wczoraj zemdlał chłopak, był nieprzytomny przez 20 minut. Brakuje suchych ubrań, jedzenia, a wszystkie namioty są uszkodzone. Do tego dochodzą problemy z dostępem do wody. Grupa musi ją pozyskiwać z pobliskiego strumienia, do którego eskortują ich białoruscy pogranicznicy. Informacje zapisuje w dzienniku przedstawicielka Fundacji Ocalenie.
W reakcji na raport dotyczący stanu zdrowia Afgańczyków i Afganek aktywiści decydują się na (kolejną) próbę udzielenia im pomocy medycznej. Sonia, lekarka z Warszawy, bierze swoją torbę medyczną i udaje się w kierunku drogi prowadzącej do obozowiska. Rozmawia z przedstawicielką SG, za którą stoi kilku innych funkcjonariuszy. Szybko gęstnieje za nimi oddział policji – wszyscy bez naszywek i z zasłoniętymi twarzami. Konwersacja przebiega w bardzo uprzejmym tonie, ale z góry widać, że wyprawa jest skazana na porażkę. Sonia podkreśla, że chce jedynie udzielić im pomocy, bo to jej obowiązek jako lekarza, a stan tych ludzi się pogarsza. Przekonuje, że równie dobrze mogą to być lekarze wojskowi lub policyjni, byleby ktokolwiek z wykształceniem medycznym udzielił im pomocy. W odpowiedzi słyszy, że nie ma takiej możliwości ani potrzeby, bo „stan tych ludzi nie jest wcale tak zły”.
„Dziękujemy”
Na miejscu są również posłanki Koalicji Obywatelskiej – Monika Rosa i Klaudia Jachira. Pomagają aktywistom w organizacji transportu. Na wieczornym zebraniu grupy zapada decyzja o opuszczeniu miejsca do północy. Ludzie pakują sprzęt i rozchodzą się do samochodów. W międzyczasie na miejsce zjeżdżają kolejne oddziały wojska i policji.
Osoby przebywające na granicy zostały powiadomione o tym, że aktywiści i dziennikarze muszą opuścić Usnarz. O 22.30 ma miejsce ostatni kontakt przez megafon. Aktywiści zapewniają, że nie zostawią przybyszów samych i będą dalej walczyć o ich prawa. Na koniec słychać głośny okrzyk dobiegający z obozowiska. Jak wyjaśnia tłumacz, oznacza: „dziękujemy”.
Plac przed remizą pustoszeje, kolejne auta odjeżdżają w kierunku Warszawy, a przynajmniej poza obszar, który za kilkadziesiąt minut zostanie objęty stanem wyjątkowym. Jeszcze przed północą zatrzymał mnie patrol mundurowych rozstawiony na jednej z polnych dróg prowadzących do wsi. Miejscowość opuszczam z ostatnią grupą aktywistów, około godziny 23.45. Wyjeżdżając, mijamy tabliczkę z napisem „Obszar objęty stanem wyjątkowym”.
W czasie przejazdu do kwatery mija północ, a na jednej z leśnych dróg napotykam kolejny patrol SG, który zatrzymał do kontroli srebrne auto. Funkcjonariusz każe mi się zatrzymać. „Musi pan trochę poczekać, bo sam pan widzi, kogo złapaliśmy. Czekamy na wsparcie” – mówi, wskazując jednocześnie latarką na dwie osoby o ciemniejszej karnacji, które siedziały w zatrzymanym pojeździe. Wyjaśniam, że jestem dziennikarzem i pytam, co się stanie z tymi ludźmi. To wywołuje poruszenie wśród oddziału, a do mojego samochodu szybko podchodzi osoba prawdopodobnie dowodząca całą akcją. Prosi o legitymację prasową, świeci po wnętrzu auta. Po chwili słyszę: „Najpierw dajcie odjechać panu redaktorowi. Wszystko będzie zgodnie z procedurami. A pana już tu nie powinno być… tylko bez żadnych zdjęć!”.
Strach przed wschodem
Wśród okolicznych mieszkańców reakcje zarówno na sytuację na granicy, jak i decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego są bardzo zróżnicowane. Zdziwienia nie budzi zjawisko nielegalnej migracji, które występuje tutaj regularnie, a ewentualnie jego natężenie. Ludzie z Podlasia doskonale zdają sobie również sprawę, że ich region, a także cała Polska, niekoniecznie jest dla migrantów krajem, w którym chcieliby się osiedlić. „Uchodźcy nigdy nie byli tematem, przecież każdy szuka lepszego losu. Ci ludzie nic złego nam nie robią. Przekraczają granicę i idą dalej”, słyszę w jednej z relacji. „Źle się dzieje na świecie, to wtedy ludzi na granicy jest więcej”, dodaje rozmówca. „Teraz nas się straszy wojną, a tu są ludzie, którzy ją pamiętają i wiedzą, że to co innego”, mówi inna osoba.
Jednak pojawia się również zwykły strach, który podsyca rządowa propaganda. „Ja się po prostu boję. Dlatego cieszę się, że będzie ten stan wyjątkowy”, mówi kobieta, która wynajmuje pokoje turystom, kilkaset metrów od białoruskiej granicy. „Co by pan powiedział, jakby ktoś panu w środku nocy pukał w okno, a potem uciekał?”. Opowiada dalej: „Ta sytuacja nie trwa od dwóch tygodni, kiedy zjechały się tu wszystkie media i aktywiści, tylko od miesięcy. Ta grupka, która jest w Usnarzu Górnym, to nie problem, ale tutaj przez kilka tygodni codziennie przedzierały się nowe osoby, po które przyjeżdżały samochody na niemieckich rejestracjach. Prawie wszyscy, którzy tu mieszkają, ich widzieli. Ci ludzie z Warszawy chcą nas pouczać, mówić, jak mamy żyć i się zachowywać. Oni stąd za chwilę wyjadą, a ja tu żyję od urodzenia i będę żyć dalej. Ja bym każdą taką osobę, która skądś ucieka, nakarmiła, wykąpała i dała się wyspać. Ale potem bym zadzwoniła na Straż Graniczną. My też znamy tych chłopaków, którzy pracują na granicy, większość z nich to nasi sąsiedzi. Wiemy, że to dobrzy ludzie i oni po prostu dbają o nasze bezpieczeństwo, chronią nas przed Łukaszenką i całą resztą. Proszę mnie zrozumieć, my chcemy po prostu żyć spokojnie. A skoro to on ich sprowadził, to niech on się nimi zajmie”.
Patrząc szerzej, strach przed wschodem – czyli pośrednio przed białoruskim reżimem, a w rzeczywistości przed Kremlem – wydaje się istotnym czynnikiem, który kształtuje postawy części mieszkańców terenów przygranicznych. Potwierdza to Marcin Duma, szef IBRIS-u, który mówi mi, że „dla ludzi z Podlasia problemem jest to, że w Białoruś, a w domyśle Rosja, rozpoczęła działania przeciw Polsce, a to oni są na pierwszej linii. Z tego punktu widzenia wysyłanie wojska na granicę i wprowadzanie stanu wyjątkowego nie obsługuje tylko lęku przed migracją, ale wzmacnia poczucie bezpieczeństwa przed zagrożeniem ze wschodu. Militaryzacja regionu, który stanowi istotne zaplecze obozu władzy, jest manifestacją tego, że państwo będzie ich bronić. Narracja, w której wykorzystywany jest lęk przed muzułmanami i nielegalną migracją, jest skierowana w większym stopniu do pozostałej części kraju”.
To sugeruje, że PiS będzie wzmagało atmosferę strachu, dzięki czemu społeczeństwo będzie chętniej gromadzić się wokół władzy. W sondażu IBRIS-u dla Onetu ponad połowa respondentów pozytywnie oceniła działania rządu na granicy, a prawie 65 procent negatywnie odniosło się do postawy opozycji – o której pisaliśmy ostatnio wspólnie z Filipem Rudnikiem.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2021/08/31/kto-gra-w-makabrycznym-cyrku-lukaszenki/” txt1=”Jakub Bodziony i Filip Rudnik ” txt2=”Kto gra w makabrycznym cyrku Łukaszenki” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/08/vvv-1-550×365.png”]
Z kolei podjętą przez niektórych aktywistów próbę zniszczenia ogrodzenia na granicy, którą sami zainteresowani przedstawiali jako „akt nieposłuszeństwa obywatelskiego”, negatywnie oceniło ponad 83 procent respondentów.
Stan wyjątkowy – Duda na meczu, Kaczyński na urlopie
Wprowadzenie pierwszego w historii III RP stanu wyjątkowego jest logiczne z perspektywy partyjnego interesu władzy. Jednak jego uzasadnienie budzi szereg zastrzeżeń. Zgodnie z prawem stan wyjątkowy powinno się wprowadzić tylko w przypadku zagrożenia wewnętrznego (którego w praktyce nie ma), kiedy wszystkie inne środki zostały już wykorzystane (a nie zostały), zaś rząd dalej nie radzi sobie z sytuacją (a radzi sobie). Decyzja kontrastuje z zapewnieniami władzy o tym, że sytuacja na granicy jest pod kontrolą i w żadnym wypadku nie wymyka się władzy z rąk. Co więcej, premier wysłał pograniczników na Łotwę i Litwę, aby wspomóc te państwa w kryzysie.
Rząd nie poprosił również Unii Europejskiej o pomoc, tak jak zrobiły to Litwa i Łotwa. PiS nie chce tego robić, bo funkcjonariusze unijnej agencji ochrony granic Frontex oprócz wsparcia sporządziliby raport o rzeczywistej sytuacji na granicy – a to mogłoby podważyć narrację prawicy o Polsce jako oblężonej twierdzy. Co więcej, rząd manipuluje twierdzeniem, że „odpowiedniki stanu wyjątkowego obowiązują już na Litwie i Łotwie”. Jest to część prawdy, bo w Polsce ograniczenia są najbardziej restrykcyjne, a w żadnym z tych krajów obecność mediów na terenach przygranicznych nie została odgórnie zakazana, chociaż na Litwie również dochodzi do protestów dziennikarzy.
Powagi nie dodaje fakt, że Jarosław Kaczyński, wicepremier do spraw bezpieczeństwa, był w ostatnim czasie nieobecny publicznie, zaś prezydent, od którego zależało wprowadzenie stanu wyjątkowego, nie pojawił się nawet na konferencji prasowej, na której ogłoszono publicznie rozporządzenie. Nie zabrakło go natomiast na meczu piłki nożnej Polski z Albanią. Powoduje to wrażenie, że działania władzy wymierzone są w pierwszej kolejności nie w Putina i Łukaszenkę, lecz we „wrogów” wewnętrznych PiS-u – niekorzystne sondaże, opozycję i niezależne media.
Zakaz relacjonowania sytuacji przy granicy uniemożliwia dokumentację naruszeń prawa przez polskie służby – które wielokrotnie bezprawnie wypychały migrantów z terenów RP, mimo że zwracali się o ochronę prawną w Polsce. Jak powiedziała mi Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, która przebywa obecnie niedaleko granicy, „stan wyjątkowy jest przede wszystkim wymierzony w nasze działania. „Widziałam jak Straż Graniczna nielegalnie wywozi osoby, który były już na terytorium Polski i chciały się ubiegać o ochronę międzynarodową, z powrotem na białoruską granicę. Skoro rząd zdecydował się na tak drastyczne środki, to mam jedynie nadzieję, że wykorzysta ten czas na realną pomoc tym ludziom i rozwiązanie kryzysu. To znaczy, bez blasku fleszy i ewentualnej negatywnej reakcji własnego elektoratu, który mógłby to uznać za słabość, wpuści tych ludzi, a następnie przyjmie i rozpatrzy ich wnioski. Trudno sobie wyobrazić, w jakim stanie będą ci ludzie za trzydzieści dni. Jak długo ta sytuacja jeszcze może trwać?”.
Nie grajmy w cyrku Łukaszenki
Jasne jest, że do zaistniałej sytuacji trzeba podejść poważnie. Białoruś organizuje transporty migrantów, a następnie wypycha ich na teren UE. Niepokój budzą rosyjsko-białoruskie manewry wojskowe Zapad 2021, które rozpoczynają się 10 września, a udział w nich weźmie 200 tysięcy żołnierzy. Według informacji „Dziennika Gazety Prawnej” nie można wykluczyć akcji, w której wrogie wojska będą przenikać na teren Litwy. Bagatelizowanie tego zagrożenia byłoby nieodpowiedzialne.
Jeśli jednak takie zagrożenie istnieje, rząd w żaden sposób nie wyjaśnił tego sytuacji opinii publicznej ani nie porozumiał się z opozycją. Władza powinna to zrobić, ponieważ w innym razie powstaje wrażenie, że motywacją do wprowadzenia stanu wyjątkowego są przede wszystkim doraźne korzyści polityczne, a nie bezpieczeństwo państwa. A to oznaczałoby, że polską polityką można łatwo manipulować – każda zewnętrzna interwencja zostanie natychmiast wpisana w ramy rządowej propagandy i wykorzystana w wewnętrznym konflikcie. Łukaszenka mógł zorganizować ten cyrk, ale odpowiedzialność za granie w nim – podjęcie decyzji o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w miejsce zwykłych mechanizmów działania państwa, wprowadzeniu zakazów medialnych oraz zaniechaniu konsultacji z opozycją – spada na PiS.