Wiatr debaty publicznej wieje w nowym kierunku. W przeszłości rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób zmienia się rzeczywistość społeczną na lepsze – i nie było wątpliwości, że istnieje podstawa do takiej rozmowy. Jeśli w debacie pojawiała się frustracja, to wynikała z tego, że zmiany na lepsze idą zbyt wolno. Jednak w ostatnim czasie coraz większe znaczenie zyskuje inne pytanie, bardziej niepokojące. Dotyczy ono tego, jak możliwe jest przetrwanie podstawowych instytucji cywilizowanego życia społecznego.

Lęk przed zagładą

W tym kontekście w pierwszej kolejności przychodzi do głowy problem globalnego ocieplenia. W ostatnim czasie przeprowadzono globalne badanie na temat postaw młodych ludzi wobec zmian klimatu. Według badania, przeprowadzonego przez Bath University w dziesięciu krajach na świecie, 75 procent młodych zgadza się ze stwierdzeniem, że przyszłość jest zatrważająca. 66 procent przyznaje, że w związku z tym odczuwa smutek, strach lub niepokój. 60 procent mówi, że jest bardzo lub skrajnie zaniepokojona klimatem, a 56 procent zgadza się ze stwierdzeniem, że ludzkość jest skazana na zagładę [ang. doomed]. 45 procent młodych osób deklaruje, że emocje dotyczące zmiany klimatu wpływają na ich codzienne życie.

Tematów, które dotyczą podstawowej niepewności co do przyszłości, jest oczywiście więcej. Można zastanawiać się nad tym, jaki będzie długofalowy wpływ pandemii na życie społeczne i nasze zdrowie. Podobne pytanie dotyczy przyszłego kształtu relacji międzynarodowych, choćby w związku z rosnącą rolą Chin w porządku światowym. Zmienia się również polityka krajowa – demokracja liberalna nie istnieje już w postaci stabilnego tła, w odniesieniu do którego można planować przyszłość, lecz sama została podważona, stała się rzeczą sporną i musi obronić się w działaniu.

Zdrowie ma cenę

Również w Polsce nie brakuje problemów o wymiarze systemowym, których rozwiązanie wymaga długiego czasu. Oczywiście, wśród procesów najbardziej spektakularnych można wymienić kryzys demograficzny, który powoduje, że z czasem na każdego emeryta przypada coraz mniej osób w wieku pracującym. W kontekście zmiany klimatu można mówić o poważnym wyzwaniu transformacji energetyki – Polska jest najbardziej uzależnionym od węgla krajem UE. To fundamentalne tematy, ponieważ dotyczą podstaw naszego zbiorowego istnienia – składu społeczeństwa oraz dostępności energii, potrzebnej do podtrzymania jego działania.

Istnieją również problemy, które dotyczą nie tyle możliwości życia społecznego, lecz jego jakości, a których konsekwencje dotykają nas tu i teraz. Jeśli dorośli zawsze mówią dzieciom dwie rzeczy – że trzeba dbać o zdrowie i się uczyć – to w obu obszarach mamy obecnie do czynienia z kryzysem systemowym. Jak wiadomo, w całym kraju brakuje tysięcy nauczycieli, co powoduje, że debata o edukacji przenosi się w nowe miejsce. Nie rozmawiamy już tylko o tym, jak budować coraz lepszą szkołę w III RP, czy obecny program nauczania oraz powszechnie przyjmowane metody wychowawcze odpowiadają kulturze demokratycznej oraz wyzwaniom współczesności. Nie rozmawiamy już również o jakości kadry nauczycielskiej. Zaczynamy natomiast rozmowę o tym, czy w ogóle uda się znaleźć chętnych do tego, żeby uczyć w szkole. Dla osoby, która chce dobrego wykształcenia dla własnych dzieci, jest to nieciekawa perspektywa. Jeśli ktoś ma pieniądze – to być może wyśle dzieci do prywatnej szkoły. Inni po prostu otrzymają gorsze wykształcenie.

Do tego dochodzi kryzys w systemie ochrony zdrowia. Wystarczył krótki spacer po tak zwanym „białym miasteczku 2.0”, które założyli ostatnio protestujący medycy przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w Warszawie, żeby wyobrazić sobie problem. „Co czwarty pracujący chirurg jest emerytem” – wisi plakat na namiocie. „Średnia wieku pielęgniarki 53 lata” – transparent przyczepiony do drzewa. Jedna z liderek protestu opowiada mi, że była w oryginalnym białym miasteczku w 2007 roku i wtedy byłoby trudno znaleźć jej pielęgniarkę, która pracuje na więcej niż jednym etacie – teraz trudno jest znaleźć taką, która pracuje tylko na jednym. Polska należy do krajów o najmniejszej liczbie lekarzy oraz pielęgniarek na 1000 mieszkańców w UE. Brakuje personelu w pogotowiu ratunkowym. Wymieniać można dalej. I znów, niektórzy w razie możliwości kupią sobie potrzebne usługi – a pozostali?

Nowa elita i cała reszta

Egzystencjalna niepewność – której wyraz dali w przywołanym badaniu młodzi ludzie – jest jedną z konsekwencji tego rodzaju problemów. Prowadzą one do sytuacji, w której pod znakiem zapytania staje nie tyle postęp, lecz nawet zdolność do reprodukcji dotychczasowej struktury społecznej.

Do tego dochodzi kontekst polityczny. Otóż wszystkie tego rodzaju procesy podważają podstawy demokracji liberalnej – ustroju, w którym przyjmuje się, że każda osoba ma znaczenie. Każda osoba może mieć znaczenie jedynie wtedy, gdy istnieją wystarczające materialne środki do tego, by poświęcić jej uwagę. Jeśli to nie jest możliwe, pojawia się grupa ludzi, którzy mogą liczyć na lepsze warunki życia – w przeszłości ze względu na urodzenie w odpowiedniej warstwie społecznej, a współcześnie ze względu na pieniądze – oraz grupa ludzi, którzy nie mają do kogo odwołać się po pomoc, jak uchodźcy na granicy.

Źródło niepokoju

Jak zawsze, warto dodać do tego obrazu kilka uwag oraz zastrzeżeń. Przede wszystkim, jest to obraz, który ujawnia coś ze spojrzenia młodego pokolenia na świat – jeśli dla kogoś nie jest intuicyjny, to warto poświęcić chwilę, że wyobrazić sobie, dlaczego można myśleć w ten sposób.

Do tego można wspomnieć, że w ludzkim świecie to stabilność jest sztuczna, zaś zmiana domyślna. Życie w wieku niepewności jest zatem w pewnej mierze życiem podobnym do znanego z przeszłości. Jak na razie wydaje się znacznie lepsze. W przeszłości system społeczny zmieniał się powoli, jednak codzienna niepewność była większa – ludzie nie mogli wiedzieć, czy uda się przeżyć zimę albo czy dziecko urodzi się żywe. W ostatnich dekadach system społeczny zmieniał się szybciej – i często na lepsze, jak w przypadku poszerzenia praw kobiet – natomiast codzienna niepewność utrzymywała się na relatywnie niskim poziomie. Współczesny niepokój wiąże się z niewypowiedzianym przypuszczeniem, że możliwe jest jakieś pęknięcie, jakieś załamanie, które naruszy owo podstawowe bezpieczeństwo: może w sferze ekologii, może relacji międzynarodowych, migracji, systemie ochrony zdrowia, a może jeszcze gdzieś indziej.

Demokratyczna odpowiedź

Wreszcie, alarmizm bywa fałszywym przyjacielem – jest nieraz znakiem, że mamy serce we właściwym miejscu, ale niekoniecznie ułatwia rozumienie i działanie. Warto zatem odróżnić źródła uzasadnionego niepokoju od normalnych zadań, które stawia się przed nami w demokracji. Zwróćmy uwagę na wspomniany protest medyków. Warto rozumieć go jako składnik szerszych procesów społecznych – związanych z pytaniami, które w demokratycznym społeczeństwie są zupełnie normalne, a na które nie udzieliliśmy dotąd jako zbiorowość świadomej odpowiedzi.

Po pierwsze, protest medyków jest przejawem debaty na temat cywilizowanych warunków pracy w XXI wieku. Po okresie spontanicznego kształtowania się reguł obowiązujących na rynku pracy, doszliśmy do momentu, w którym w otwarty sposób zadajemy sobie pytanie, w jakim celu oraz w jakich warunkach chcemy pracować? Nie jest to pytanie, które można stłumić albo zignorować. Jakie normy chcemy przyjąć w tej mierze jako społeczeństwo? Po drugie, wiąże się z tym jeszcze szersza debata, która dotyczy idei solidarności społecznej – tego, w jaki sposób powinniśmy w demokracji odnosić się do siebie nawzajem, czego wolno nam oczekiwać od innych? Dotyczy to na równi tego, jakich płac wolno oczekiwać medykom i jakiego traktowania wolno oczekiwać pacjentom, jak i tego, czy wolno nam oczekiwać od siebie nawzajem noszenia maseczki w publicznej przestrzeni zamkniętej. Słowem, chodzi o pytanie, jakie normy obowiązują? W Polsce w wielu kontekstach odpowiedź na to pytanie nie jest jasna – i nie jest powiedziane, że z czasem stanie się jaśniejsza. Niemniej, wyobrażenie sobie możliwych odpowiedzi, przybliża nas do wyobrażenia sobie stabilnej demokracji w Polsce.