Władza zaproponowała społeczeństwu prosty deal. Wy odwracacie wzrok, a my – brutalnie, bez ceregieli w rodzaju poszanowania dla prawa międzynarodowego – zaprowadzamy na granicy porządek, zatrzymując migrantów. Umowa ta była wątpliwą moralnie transakcją, przehandlowującą ludzkie współczucie za wzmocnienie poczucia bezpieczeństwa. W połączeniu z kluczeniem opozycji, niosła ze sobą potencjał szybkiego odzyskania przez PiS politycznej inicjatywy. Rządzący mieli po prostu wyręczyć obywateli. Wyeliminować zagrożenie pod osłoną nocy, bez wścibskich mediów. Po to, by polscy obywatele zasypiali spokojnie, bez duszy na ramieniu i obawy, że w drzwiach staną wylęknieni i głodni obcy.

[promobox_wydarzenie link=” https://kulturaliberalna.pl/2021/09/07/stan-wyjatkowy-reportaz-z-usnarza-gornego-bodziony/” txt1=”Jakub Bodziony” txt2=”Reportaż z Usnarza Górnego: Jak wprowadzono stan wyjątkowy” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/09/bodziony-ikonka.jpg”]

Po informacje – do Łukaszenki albo Kurskiego

Kamiński z Morawieckim być może mogliby wystąpić w kurtkach moro, triumfalnie objeżdżając podlaskie lasy, gdyby cała operacja uszczelnienia granicy okazała się skuteczna. Taka jednak nie jest. PiS nie daje sobie rady i to pomimo zastosowania szeregu twardych środków zaradczych.

Oczywiście, możemy polegać na komunikatach wydawanych przez Straż Graniczną, powielanych potem przez polityków i rządowe media, o tym, ile to prób przekroczenia granicy udaremniono, czy o tym, ile to osób zatrzymano za uczestnictwo w przemycie ludzi. Innych „profesjonalnych” źródeł – oprócz łukaszenkowskich – nie mamy. Nie sposób zatem zweryfikować zapewnień rządzących. Tak jak trudno wierzyć w to, że polskie służby – o czym mówi Morawiecki – niosą pomoc tym, którzy dotarli do Polski.

Aby wyłuskać choć część prawdy o tym, co się dzieje, opinia publiczna jest zdana na dwa źródła – a każde z nich należy traktować z dużą dozą nieufności. Po pierwsze, są to niezależne media białoruskie. Ich sytuacja jest na tyle trudna, ze względu na represje reżimu, że mimo wszystko nie można ich traktować jako dziennikarzy dysponujących pełnym oglądem sytuacji. Drugim źródłem są natomiast szczątkowe relacje mieszkańców terenu przygranicznego – tutaj zaś wiadomo, że perspektywa konkretnego człowieka często jest jednostronna i nieobiektywna.

Sumując jednak te doniesienia, bez wątpienia widać, że władza wciąż pozostaje nieprzygotowana do obecnej sytuacji. Umierający na przygranicznym terytorium migranci to już nie tylko ofiary Łukaszenki, a makabryczny wynik braku gotowości na kryzys polskiego rządu. W obliczu zbliżających się spadków temperatur, polsko-białoruski pas wciąż będzie świadkiem podobnych dramatów. Jak wynika z relacji mieszkańców, w przygranicznych lasach z łatwością można natknąć się na obozowiska zziębniętych ludzi, których odsyła się z powrotem na Białoruś. Tkwiąc w prawnym limbo, ci są coraz bardziej zdesperowani, a jakakolwiek pomoc humanitarna w dużej mierze może sprowadzać się jedynie do deklaracji polskich służb mundurowych.

Migranci już tu są – a władza odwraca wzrok

Rząd ryzykuje więc tym, co mieli przecież priorytetowo zabezpieczyć – poczuciem bezpieczeństwa mieszkańców strefy przygranicznej i szerzej całego kraju. Prezentowane w prorządowym przekazie jako remedium „płot Błaszczaka” czy asysta armii okazały się niewystarczające do powstrzymania „szturmu” (słownictwo Morawieckiego) na Polskę i UE. Stan wyjątkowy nie doprowadził do polepszenia sytuacji, posłużył jedynie zamknięciu ust mediom.

Sytuacja sama nie ulegnie poprawie, bo Łukaszenka intensyfikuje działania. Wzdłuż granicy – ponoć, bo to rzeczy nieweryfikowalne – rozlokowane są obozy przejściowe, w których migranci są kwaterowani przed przekroczeniem granicy. Przybysze są instruowani, jak przeciąć zasieki, w którym miejscu nie ma polskich służb, jak najłatwiej dostać się do UE. W połowie września ułatwiono także wjazd na Białoruś mieszkańcom szeregu krajów Afryki i Bliskiego Wschodu, w tym Jordanii. Miesiąc temu pomiędzy Białorusią a tym krajem uruchomiono połączenia czarterowe – a to przecież tam znajdują się liczni uchodźcy z Syrii, których do ucieczki zmusiła wojna. W białoruskich mediach społecznościowych publikowane są zdjęcia, na których widać, jak w mińskich galeriach handlowych bliskowschodni „turyści” kupują zimową odzież i zapasy jedzenia.

Tymczasem nałożona przez polski rząd blokada informacyjna nie pozwala nawet oszacować, ilu „białoruskich” migrantów znajduje się obecnie w Polsce. Oczywiście, być może takie dane istnieją i po prostu władza decyduje się ich nie publikować. To stanowiłoby przyznanie się do tego, że granica jest dziurawa jak sito.

Co więcej, przerzuceni przez Białoruś cudzoziemcy przemieszczają się i po samym kraju za pośrednictwem przemytników, a władza jest daleka od chociażby monitorowania tego procederu. Niemiecki „Bild” poinformował, że pod Berlinem zgromadziło się ponad tysiąc przybyszy – od początku sierpnia, tylko do tej części Niemiec, dotarło blisko 900 migrantów, którzy do UE dostali się przez Białoruś. Liczby może nie są porażające, ale przecież w „tranzycie” na Zachód – czyli na terytorium Polski – najprawdopodobniej jest tych ludzi znacznie więcej. To prawdziwy dysonans poznawczy, biorąc pod uwagę, że dla ministra Kamińskiego granica państwa polskiego „jest święta”, a jego ugrupowanie od lat forsuje narrację, według której każdy bliskowschodni imigrant to domyślne zagrożenie.

PiS nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa

Skoro rządzący nie potrafią zatrzymać cywilów, rodzi to kolejne, bardziej niepokojące obawy. Nieszczelność granicy może być przecież wykorzystana do przerzutu narkotyków albo infiltracji przez wrogie służby czy terrorystów. O tym, że Łukaszenka ma takie plany, informował Paweł Łatuszka, białoruski opozycjonista i były dyplomata, który z Warszawy kieruje opozycyjnym Centrum Zarządzania Antykryzysowego.

Według Łatuszki, reżim w Mińsku przygotowuje „kilkudziesięciu obywateli Afganistanu” do przeprowadzenia zamachów terrorystycznych na terenie UE, po uprzednim przerzucie ich przez granicę. Mając na uwadze dotychczasowy styl prowadzenia polityki przez Łukaszenkę, czyli państwowy terroryzm, nie można tej opcji wykluczyć.

Opieszałość polskiego rządu, szemrzącego nieustannie o suwerenności i bezpieczeństwie polskiej wspólnoty, jest zatrważająca. Zatrzymani latem na przygranicznym pasie migranci w Usnarzu Górnym pociągnęli za sobą reakcję w postaci budowania zasieków, sprowadzenia wojskowej pomocy i pierwszego w historii III RP stanu wyjątkowego. Można więc zapytać – czy to właśnie medialny rozgłos był konieczny, aby potraktować sytuację poważnie? Obserwacja sytuacji na pograniczu litewsko-białoruskim od wiosny mogła przecież dać do myślenia rządzącym, którzy już wtedy mogli uszczelnić granicę, o czym pisaliśmy wspólnie z Jakubem Bodzionym.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2021/08/31/kto-gra-w-makabrycznym-cyrku-lukaszenki/

” txt1=”Jakub Bodziony i Filip Rudnik” txt2=”Kto gra w makabrycznym cyrku Łukaszenki” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/08/image2-2.png”]

Śmierć migrantów to konsekwencja działań polskiego rządu

Podjęte obecnie działania są dalece niewystarczające i spóźnione. Kierowani przez białoruski reżim migranci już są w Polsce – i śmierć każdego z nich będzie nie tylko tragedią, a także potworną konsekwencją nieudolności polskiego rządu. Zawracanie tych osób w trudnym terenie i w niesprzyjających warunkach pogodowych jest po prostu nieludzkie.

Skoro nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć granicy sami, to powinniśmy dać sobie pomóc. Sankcje nakładane na Białoruś są koordynowane przez całą Wspólnotę Europejską. Dlaczego więc nie zaangażować unijnej agencji Frontex do przeciwstawiania się nielegalnej migracji? Dlaczego nie zwrócić się o asystę czy ekspertyzę do Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie? Problemy wschodniej granicy Polski są przecież tożsame z problemami zewnętrznych granic UE. Co więcej, Bruksela zaproponowała wysłanie właśnie funkcjonariuszy Frontexu na polsko-białoruskie pogranicze. Polska strona wciąż nie odpowiedziała – obecność przedstawicieli unijnej instytucji doprowadziłaby przecież do zwiększenia transparentności działań także polskich służb, co oczywiście nie w smak rządzącym.

Buńczuczne twierdzenia o suwerenności nie zapewnią jednak bezpieczeństwa – tym bardziej, że z każdym dniem partactwo władzy staje się coraz bardziej oczywiste. Konferencja ministrów Błaszczaka i Kamińskiego, na której opinii publicznej pokazano „zatrważające” zdjęcia, podobno przechwycone z telefonów migrantów, miała udowodnić, że rządzący panują nad sytuacją i bronią Polski przed terrorystami. Wiemy, że to nieprawda.

Przyjmijmy nawet, że część z nich to przyszli zamachowcy – ilu ich tu zatem jest? Czy odpowiednim środkiem zapobiegawczym jest urządzanie publicznego medialnego linczu i straszenie obywateli, zamiast uszczelnienia granicy wespół z unijnymi służbami? Czy na upublicznianiu zdjęcia zoofilskiego stosunku polega praca służb specjalnych, na czele których stoi Mariusz Kamiński? Ta ostatnia kwestia jest zresztą jeszcze bardziej przygnębiająca, skoro okazało się, że wyobrażona tam krowa wcale nie jest krową, a klaczą, w dodatku jest to kadr z filmu, który od dawna był dostępny w internecie. Rządzący nie potrafią zatem nawet kłamać – więc co tu dużo mówić o zapewnieniu Polakom bezpieczeństwa.

Umowa, którą PiS jednostronnie zawarł z polskim społeczeństwem, nie została dotrzymana przez władzę. Zastosowane brutalnie środki zaradcze nie zabezpieczyły granicy. Sytuacja na wschodnim krańcu Polski wskazuje nie tylko na niezwykłą krótkowzroczność ugrupowania rządzącego, ale także na to, że obecna ekipa to po prostu zawodowi partacze. I to nawet w kwestiach, na których żywotnie powinno im zależeć.

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: portal gov.pl