Marianne Dubuc, kanadyjska pisarka i fantastyczna ilustratorka, powraca z kolejną historią o ludzkich emocjach, ukrytych w literackich „zwierzęcych” kostiumach. Po Pani Borsukowej z „Drogi na górę” [Wytwórnia, 2019] i przyjaciołach z „Lwa i ptaka” [Łajka, 2015], przyszedł czas na opowiedzenie historii nietuzinkowej rodziny, której członkowie (pozornie) nigdy nie mieli prawa się spotkać. Dubuc zaprasza nas do śledzenia losów pewnego małego mieszkańca wielkiego drzewa – „większego od innych drzew” – w koronach którego wszystko może się wydarzyć. Wbrew swojej niezwykłości, nie jest to historia odosobniona. I wbrew swojemu „zwierzęcemu” charakterowi – jest nad wyraz ludzka.
„Nie jestem twoją mamą” opowiada historię Franciszka – kochającego spokój i porządek wiewiórka – który pewnego dnia znajduje przed swoim domem kolczastą kulkę przypominającą owoc kasztanowca. Z początku stara się ignorować tajemniczy obiekt, jednak ten nie daje o sobie zapomnieć. Szybko okazuje się, że kolczasta kulka to tak naprawdę „jajko”, z którego wykluwa się „okrąglutki futrzasty stworek ze śmiesznym małym noskiem”. Pierwszym słowem, które wypowiada w kierunku swojego gospodarza, jest „mama”. Mimo to zszokowany Franciszek nie dopuszcza do siebie nawet takiej myśli, by jego uporządkowane życie miało się zmienić przez nieproszonego gościa. Zostawia stworka u progu swoich drzwi, licząc, że niewygodny problem sam wkrótce się rozwiąże. Maluch jednak nie znika, a poczucie obowiązku skłania wiewiórka do gościnnego gestu. Zaprasza stworka do siebie i obiecuje, że odnajdzie jego mamę. Obaj zasypiają nieco szczęśliwsi.
Franciszek stara się pomóc stworkowi z zielonej kulki tak dobrze, jak tylko potrafi. Zapewnia mu miejsce do spania i jedzenie, przestrzega przed groźnym orłem, dopytuje sąsiadów o wskazówki dotyczące wychowania malucha. Przede wszystkim jednak rozkleja plakaty w celu odnalezienia jego prawdziwej mamy. Na próżno: malec wydaje się być tak samotny, jak sam wiewiórek. Co więcej, rośnie w zatrważającym tempie i dla Franciszka zaczyna brakować miejsca w jego własnym domu! Mimo że stworek stara się rekompensować chaos doskonałą zupą, nie jest to wystarczające dla kochającego samotność rudzielca. W końcu futrzak jest już tak duży, że dosłownie wypycha wiewiórka z domu. Franciszek ma absolutnie dość „matkowania” potworkowi i w złości wybiega z dziupli. Po chwili jednak zastanawia się, czy przypadkiem nie popełnił błędu i czy ostatecznie wychowanie stworka nie było czymś dobrym również dla niego samego. Szargany emocjami nie zauważa nadciągającego orła, przed którym przestrzegał swojego podopiecznego. Na szczęście stworek, teraz już słusznych rozmiarów, przybywa „swojej mamie” na ratunek, odstrasza drapieżnika i tym sposobem ostatecznie przekonuje do siebie Franciszka. Udają się razem do dziupli, by zaplanować mały remont.
Książka Marianne Dubuc w uroczy i prosty sposób opowiada o procesie poszerzania swojej przestrzeni, by móc przyjąć do niej inną istotę. Choć życie w pojedynkę może być wygodne i uporządkowane, często jest wypełnione samotnością. Na pewno są wiewiórki, którym ta samotność odpowiada. Jak się jednak okazuje, Franciszek nie jest jedną z nich. Pojawienie się stworka przerwało jego komfortową rutynę, było nieplanowane i z pewnością kłopotliwe. Wiewiórek nie chciał być „mamą”, a jego niezwykłe rodzicielstwo można interpretować na różne sposoby. Istotne wydaje się to, że stworek, zaraz po „wykluciu się” z owocu kasztanowca, krzyczy w kierunku wiewiórka właśnie „Mama!”, nie „Tata!” automatycznie zakładając, że ma do czynienia z samicą. Oczywiście, można ten fakt interpretować predyspozycjami biologicznymi malca, jednak jest to również wybór samej autorki. Wiewiórek Franciszek nie tylko musi się zmierzyć z przypisaną mu przez los rolą rodzica. Musi też odnaleźć się w funkcji matki, której znaczenie i zadania są utrwalone w społecznych stereotypach. Również, co najważniejsze, musi wyjść naprzeciw potrzebom samego potworka, który szuka matczynego wsparcia. Napięcie, które wytwarza się między bohaterami, pokazuje, jak dużo jest emocji w relacjach rodzic–dziecko, jednocześnie wskazując, jak sobie z tymi emocjami radzić.
Z jednej strony jest to historia o otwartości na Innego i przyjęciu obcego do swojego kręgu, bez uprzedzeń i wrogości. „Nie jestem twoją mamą” z całą pewnością można rozpatrywać w kontekście kryzysu migracyjnego i okrutnego pytania, co jest „nasze”, a za co nie jesteśmy zobowiązani ponosić odpowiedzialności – zupełnie jak Franciszek, początkowo odrzucający swojego gościa.
Z drugiej strony, to opowieść o narzuconym rodzicielstwie, wokół którego, szczególnie w Polsce, toczy się wciąż gorąca debata. Bliżej mi chyba do pierwszej interpretacji: stworek nie przypomina żadnego prawdziwie istniejącego zwierzęcia, jest szczególnie futrzasty, ma „inny nos”, rośnie bardzo szybko. Jest figurą klasycznego „potwora”: zaburza porządek biologiczny i przestrzenny, wkracza do świata „normalnych” istot, a jednocześnie, dzięki swojej Inności, odmienia życie wiewiórka na lepsze. Jak większość potworów, nie może być też przyjęty bezwarunkowo. Musi udowodnić swoją „przydatność” poprzez odstraszenie orła, co dopełnia fabularny „potworny” schemat Obcego.
Dubuc odnalazła piękny język do opowiedzenia historii o odpowiedzialności, obcości i otwartości na inne istoty – niezależnie, czy są to ludzie, wiewiórki czy potwory. Nawet jeśli przyjęcie do siebie Innego oznacza również pewne drobne niedogodności, nie mogą one stać na drodze empatii i podstawowego szacunku dla drugiego stworzenia. Futrzasty potworek odnalazł swoją rodzinę, można jednak zadać sobie pytanie, ile jest innych takich stworzeń, które nie miały tyle szczęścia. Książka Dubuc to zatem również swoista „instrukcja”, uwrażliwiająca dzieci i rodziców na drugiego człowieka. Może on wyglądać i zachowywać się inaczej niż my, ale nie oznacza to, że nie zasługuje na odrobinę ciepła.
Książka:
Marianne Dubuc, „Nie jestem twoją mamą”, przeł. Justyna Bednarek, wyd. Wytwórnia, Warszawa 2021.
Proponowany wiek odbiorcy: 5+
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.