28 września do jednego z mińskich mieszkań wdarli się oficerowie KGB, podejrzewając przebywającego tam mężczyznę o działalność ekstremistyczną. Andriej Zelcer, pracownik sektora IT, w odpowiedzi na wyważenie drzwi otworzył ogień ze strzelby, zabijając jednego z kagiebistów. Wywiązała się strzelanina, w której zginął również i Zelcer.

Całe zdarzenie, przedstawiane przez reżim jako dowód na istnienie terrorystycznego podziemia opozycji, mogło być częściowo ukartowane – co sugeruje część opozycjonistów. Z pewnością jednak posłużyło białoruskim rządzącym jako wymówka do zwiększenia presji na społeczeństwo.

W przeciągu dwóch tygodni od strzelaniny, około dwustu osób zostało zatrzymanych – białoruscy siłowicy rozpoczęli obławę na wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób komentowali strzelaninę w mediach społecznościowych. Niektóre z tych komentarzy dawały rzeczywistą podstawę do zatrzymania – sugerując, że Zelcer winien był zastrzelić wszystkich kagiebistów bez żalu. Zatrzymano jednak również tych, którzy po prostu wyrazili współczucie wobec krewnych obu zastrzelonych bądź po prostu podkreślili tragiczność sytuacji.

Dla władzy nie miało to znaczenia – według białoruskiego Centrum Praw Człowieka Wiasna, zatrzymanym postawiono zarzuty „podżegania do nienawiści społecznej” bądź „obrazę urzędników państwowych”. Aresztowani mogą pójść siedzieć nawet na dwanaście lat. Za, przypomnijmy, komentarz w internecie.

Bezprawna nowinka

Fakt zatrzymania autorów komentarzy w mediach społecznościowych stanowi nowość w białoruskim „porządku prawnym”. Wcześniej, w porównaniu z Rosją, taka praktyka występowała dość rzadko – a na pewno nie masowo. Jest ona obliczona na konkretny cel – poprzez ukrócenie wolności słowa władze starają się jeszcze bardziej zastraszyć społeczeństwo. Aby każdy mieszkaniec Białorusi wiedział, że każda wypowiedź o nawet śladowym charakterze politycznym, może doprowadzić do poniesienia karnych konsekwencji. Słowem – myślcie, co chcecie, ale zachowajcie to dla siebie.

Jest jednak i drugi aspekt, niemniej istotny dla przetrwania reżimu. W obliczu bezprecedensowego wtłoczenia resortów siłowych (za wyjątkiem armii) w machinę represji, rządzący muszą ustawicznie przekonywać siłowików do tego, że są po ich stronie. Zapewniają o dozgonnej wdzięczności wobec tego, że żadnemu z milicjantów nie drgnęła powieka, kiedy trzeba było stawić czoła protestującym. Stawiają zarzuty tym, którzy ośmielają się w jakikolwiek sposób komentować działania funkcjonariuszy, władza śle ukłony serdeczności wobec machiny siłowej: milicjantów, śledczych czy kagiebistów.

Te zapewnienia o bezpieczeństwie są o tyle ważne, że w resortach siłowych, za sprawą działalności opozycji, istnieje poczucie zagrożenia. „Cyberpartyzanci”, systematycznie hakujący bazy danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, w zeszłych miesiącach upublicznili szereg nagrań telefonicznych pomiędzy siłowikami – od szeregowych milicjantów do samej wierchuszki, w tym oficerów kierujących tłumieniem protestów. Oprócz szokujących detali w postaci tego, do jakiego stopnia w rozmowach „odczłowieczano” protestujących, niektóre z nagrań oddają również wewnętrzną krytykę zwierzchników.

Dość powiedzieć, że upublicznienie nagrań wprowadziło popłoch w samym ministerstwie – krótko po ich wycieku, minister spraw wewnętrznych Jurij Karajew przez trzy dni nie odbierał wewnętrznych telefonów, a resortowa korespondencja przeniosła się na formę papierową.

Do internetu trafiła również lista milicyjnych donosicieli. Przyczyniła się do swoistego rewanżu, kiedy to na klatkach zamieszkałych przez „obywatelskich informatorów” tak zwane „podziemie” umieszczało naklejki informujące sąsiadów, że dzielą dach z „kolaborantem”.

Bezkarność pod znakiem zapytania

Co ciekawe, konieczność pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy przekroczyli swoje uprawnienia, deklarują nawet zwolennicy Łukaszenki. W niedawno opublikowanym badaniu społecznym, przeprowadzonym przez brytyjski Chatham House, 32 procent respondentów deklarujących się jako zwolennicy dyktatora odniosło się pozytywnie do koncepcji przeprowadzenia wnikliwego śledztwa dotyczącego wszelkich przypadków łamania prawa przez pracowników resortów siłowych.

Sondaż może być nie do końca miarodajny – przeprowadzono go przez internet. Trzeba jednak zaznaczyć, że każde badanie opinii publicznej w obecnej sytuacji – kiedy to od lat działalność socjologiczna bez przyzwolenia władz jest po prostu zakazana – jest na wagę złota. Dodatkowo, badania wskazują na dużą dozę braku zaufania wobec wszelkich organów władzy z wyjątkiem armii, która nie została zaangażowana do tłumienia sierpniowych protestów, jawiąc się jako apolityczna ostoja w kraju.

Zostało to zresztą dostrzeżone przez emigracyjną opozycję, kiedy to po śmierci Ramana Bandarenki – skatowanego przez milicjantów po jego zatrzymaniu w listopadzie – Swiatłana Cichanouska powołała inicjatywę „Narodowego Trybunału”, a potem wraz Pawłem Łatuszką uruchomiono internetową platformę „Jednej Księgi Rejestracji Przestępstw”, która rejestruje wszelkie informacje o popełnionych przez władze przestępstwach. Zebrane materiały są dostarczane następnie do Interpolu, OBWE i innych organizacji międzynarodowych.

Coraz bardziej bezzębna opozycja

Jednak bez upadku Łukaszenki, sanacja resortów siłowych i wymiaru sprawiedliwości wydaje się niemożliwa. Tym bardziej że „mord założycielski” – a więc solidarne uczestnictwo w tłumieniu protestów przez rzesze funkcjonariuszy – gwarantuje lojalność wobec systemu, bowiem każdy od sierpnia ustawicznie brudzi sobie ręce.

Scenariusz faktycznego odprawienia Łukaszenki na lot do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze ziści się w wypadku działań realizowanych dwutorowo, o czym opozycja – jak sama deklaruje – doskonale wie. Chodzi tu o dotarcie do społeczeństwa w kraju i rozbudzenie w nim otwartego pragnienia do rozliczenia zbrodni – to jedno. Druga sprawa zaś to nawiązanie kontaktów z tymi, którzy w resortach siłowych czują się niepewnie i mogą służyć pomocą przy stawianiu zarzutów wobec swoich kolegów. To zresztą przewiduje wspomniana „Jedna Księga Rejestracji Przestępstw”, która daje możliwość złagodzenia zarzutów w wypadku podjęcia współpracy.

Problem w tym, że opozycja – pomimo aktywnej działalności międzynarodowej i zapewnień o tym, że praca w tym kierunku jest wykonywana – ma coraz mniejsze możliwości wpłynięcia na sytuację w kraju. Odzwierciedla to wspomniany wcześniej sondaż Chatham House. Tylko 24 procent respondentów słyszało o przewidzianym na wypadek demokratycznych przemian unijnym pakiecie pomocowym dla Białorusi, szeroko lansowanym jako sukces Cichanouskiej i emigracyjnych działaczy. Te dane podkopują opozycyjną narrację o tym, że to oni „kontrolują” sytuację i w przyszłości doprowadzą do upadku reżimu. A ten nie zostanie osądzony bez społecznej presji i jednoczesnego pękniecia w strukturach.

 

***

Opublikowano w ramach linii projektowej „RAZAM-RAZEM-ZUZAM” z przekazywanych przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.

 

 

Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Jana Shnipelson, źródło: flickr;