Po pierwsze, do rozwiązania sytuacji na granicy mogą doprowadzić sami migranci – świadomi coraz to trudniejszych, zimowych warunków oraz przerażeni informacjami o kolejnych ofiarach nieludzkiego impasu, w którym znaleźli się ich rodacy na polsko-białoruskiej granicy. Decydować się na to niebezpieczne przedsięwzięcie będzie zatem mniejszość, która jest skłonna podjąć ryzyko.
Wiara w to, że tak się stanie w najbliższym czasie, jest złudna – i duża w tym rola uchybień polskiej władzy. Na każdą tragiczną śmierć migranta, wychłodzonego w lesie bądź utopionego w Bugu, przypadają bowiem tysiące success stories tych, którzy znaleźli się w Niemczech za pośrednictwem przemytników.
Tego informacyjnego zagrożenia polska władza nie rozpoznała, nie próbując nawet w jakimś stopniu propagować swojej narracji informującej o zagrożeniach płynących z próby przekroczenia granicy. Można tutaj wspomnieć o rozsyłanych w strefie przygranicznej przez polską stronę smsów informujących o zamknięciu granicy – było to jednak już działanie spóźnione i wymierzone w tych, którzy już byli na Białorusi.
Tymczasem podjęte przez migrantów próby przekroczenia unijnej granicy są w znacznej mierze udane, co pokazuje pustkę hurrapatriotycznych obietnic PiS-u i sprawia, że kwitnie proces tranzytu osób, które nielegalnie przekroczyły granicę. Bez jakiejkolwiek weryfikacji tego, kim są czy skąd pochodzą. Ten fakt jedynie potęguje migrację i dorzuca kolejne dolary do kieszeni Łukaszenki.
Problem na granicy wyzwaniem dla Niemiec
Przemytnicy dowożą tysiące cudzoziemców na granicę polsko-niemiecką, którzy od tego momentu znajdują się pod opieką Berlina. Według słów dyrektora Centralnego Urzędu do spraw Cudzoziemców w Eisenhüttenstadt, prawie nikt z przechodzących do Niemiec migrantów nie został nawet częściowo zweryfikowany przez polskie służby.
Brak kontroli nad tym procederem z polskiej strony stwarza zagrożenie dla każdego z unijnych krajów członkowskich. Cytowany urzędnik niemiecki szacuje, że w Polsce może znajdować się do 15 tysięcy osób, które będą próbowały dostać się do Niemiec.
I z tego powodu można także przyjąć, że Berlin będzie coraz bardziej zaangażowany w rozwiązanie kryzysu. Nieszczelna polska granica wpływa na niemiecką politykę migracyjną, generując koszty – ktoś w końcu musi zweryfikować, kim są przybysze, oraz rozpatrzyć ich wnioski azylowe.
18 października Heiko Maas, niemiecki minister spraw zagranicznych, wprost nazwał Łukaszenkę „szefem państwowo zarządzanej sieci nielegalnie transportującej migrantów”. Niemiecki establishment – o ile nie przeszkodzi mu ewentualny impas rozmów koalicyjnych – może spróbować przyzwać Łukaszenkę do porządku za pomocą swoich partnerów, Rosjan. To drugie rozwiązanie, póki co jednak, wydaje się mało prawdopodobne.
Unia może wywrzeć presję
Na Łukaszenkę, co często wydaje się pomijane, mogą też wywrzeć presję unijni decydenci. Sankcje powinny zatem zostać rozpatrzone jako trzeci scenariusz rozwiązania kryzysu. Dzięki nałożonym przez Unię obostrzeniom sektorowym, w grudniu zakończy się tranzyt podstawy białoruskiego eksportu – nawozów potasowych – przez Litwę.
Co więcej, Białorusini mają trudności ze sprzedażą produktów ropopochodnych czy innych artykułów na rynki zachodnie. Dyskutowany obecnie piąty pakiet sankcji ma, wbrew obiegowej opinii o bezzębności UE, jeszcze mocniej uderzyć w Łukaszenkę. To rozwiązanie z opóźnionym zapłonem, ale bezpośrednio wymierzone w finansowanie reżimu.
Sankcje mają jednak i drugą stronę medalu. Otwarcie się nowego szlaku migracyjnego via Białoruś jest przecież urzeczywistnieniem szantażu dyktatora, który od dwóch dekad groził Europie otwarciem granic. To, co się dzieje na granicach Polski, Litwy i Łotwy, stanowi odpowiedź na izolowanie Łukaszenki. Sankcje doprowadziły do tego, że Mińsk sięgnął do tej metody dla osiągnięcia korzyści politycznych i zmuszenia UE do kroku wstecz.
W wypadku zaostrzenia się unijnych obostrzeń może okazać się, że reżim zareaguje jeszcze mocniej – być może już nie zwiększając liczby migrantów, ale wykorzystując nieszczelność granicy dla dywersji.
Rozpatrując ten scenariusz, dotychczasowe polskie działania nie napawają optymizmem – nie tylko przez to, że kontrola pasa przygranicznego jest nieszczelna. Również dlatego, że polscy decydenci wydają się wciąż myśleć, że z problemem poradzą sobie sami. Bez wsparcia Frontexu czy innych unijnych agencji.
Tymczasem pozbawiona unijnego „lewara”, Polska nie jest w stanie w efektywny sposób oddziaływać na polu dyplomatycznym – chociażby starając się o zawieszenie lotów do Mińska z bliskowschodnich państw. Zwrócenie się o pomoc do Komisji Europejskiej jest jednak sprzeczne z antyunijną narracją polskiego rządu, a także unaoczniłoby nieefektywność prowadzonej polityki.
Refugees welcome w dobie covid-19
Trzeba pamiętać, że i sam Mińsk ponosi koszty swojego procederu – przez to, że wzmożone kontrole na granicy i „push-backi” mimo wszystko doprowadzają do sytuacji, w której to migranci gromadzą się na terytorium Białorusi. Łukaszenka próbuje zmniejszyć ewentualne koszty związane z brakiem kontroli nad migrantami w samym kraju, ograniczając między innymi połączenia lotnicze.
Nie można wykluczyć sytuacji, w której migranci – zdesperowani, świadomi tego, że stali się ofiarą reżimu – stanowić będą wyzwanie dla białoruskich służb porządkowych. Dochodowy dla Mińska proceder przeistoczy się wówczas w kolejny systemowy problem. Dochodzi do tego gwałtownie pogarszająca się sytuacja epidemiologiczna. Każdego dnia oficjalne dane ministerstwa zdrowia informują o ponad 2 tysiącach przypadków zakażeń, a według emigracyjnych mediów – bazujących na kontaktach wewnątrz kraju – już teraz brakuje karetek i miejsc w szpitalach, natomiast oficjalna statystyka może być zaniżona nawet szesnastokrotnie.
Przestępczy interes Łukaszenki
Zestawiając ten tragiczny obraz przeciążonej służby zdrowia z obrazkami z mińskiego lotniska – przepełnionego na skutek lotów z Bliskiego Wschodu – Białorusini i Białorusinki mogą po raz kolejny poczuć, w jaki sposób reżim igra z ich losem dla przedłużenia swojego panowania.
Łukaszenka i jego otoczenie, choć oderwane od rzeczywistości, prawdopodobnie nie zaryzykuje kolejnego wstrząsu społecznego i po prostu w pewnym momencie „zwinie” cały przestępczy interes. Należy przy tym pamiętać, że miński reżim jest już świadom, że w przyszłości może ponownie uruchomić proceder i szantażować Zachód w ten sposób.
W tej sytuacji, przy braku uszczelnienia granicy oraz wypracowania realnej polityki migracyjnej – niebazującej na retoryce „oblężonej twierdzy” i dehumanizacji – Polska stanie się ofiarą mińskiego dyktatora ponownie.
Forsując zaś antyunijną retorykę i nie kooperując z europejskimi strukturami, PiS, kierujące się cynicznym partyjniackim interesem, dąży do tego, abyśmy zostali pozostawieni na pastwę Łukaszenki. To dość bolesny paradoks, biorąc pod uwagę, że cała polska klasa polityczna jest zjednoczona w swojej wrogości wobec białoruskiego dyktatora.
Ilustracja wykorzystana jako ikona wpisu: Max Skorwider;