Wielu z tych historii prawie nikt już nie pamięta. Po nich były następne – równie lub bardziej oburzające. Jednak przypomniane fakty wciąż robią wrażenie. Prezydent Andrzej Duda nie przyjął ślubowania od trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego – przez co nie mogą oni orzekać. Premier Beata Szydło postanowiła nie wydrukować wyroku TK. Zbigniew Ziobro chciał usunąć z Sądu Najwyższego… wszystkich sędziów. „Sytuacja z praworządnością w Polsce wygląda katastrofalnie” – piszą Stefan Sękowski i Tomasz Pułról. W książce „Upadła praworządność” autorzy zwracają uwagę na kolejne obszary działania państwa i prawa w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości, a także wcześniej.

Trybunał Partyjny

Autorzy rzetelnie przedstawiają główne wątki procesu „upadku praworządności” w Polsce. Książka jest przystępna w formie i pisana wyraźnie z myślą o osobach, które nie znają się na prawie – a zatem rozważania są wystarczająco zwięzłe i ogólne, aby niespecjaliści mogli zrozumieć problem, a jednocześnie czerpać przyjemność z lektury.

Jeśli chodzi o Trybunał Konstytucyjny, Sękowski i Pułról odnotowują, że w czasach prezesury Julii Przyłębskiej instytucja zaczęła pełnić trzy nowe funkcje, nieznane przed rządami PiS-u. Po pierwsze, legitymizuje zmiany ustrojowe wprowadzane przez władzę. Po drugie, jest naprawiaczem politycznym ostatniej instancji – gdy w toku uchwalania nowego prawa okazuje się, że z powodów politycznych trzeba wycofać się ze zmian, jak było w przypadku ustawy o IPN-ie. Po trzecie, chodzi o „wyjmowanie gorących kartofli z ogniska za polityków przez zwolnienie ich od obowiązku podjęcia decyzji, która okazałaby się niepopularna”, jak w przypadku ustawy o aborcji. Podsumowują, że w obecnej sytuacji Polacy nie mogą liczyć na ochronę prawną ze strony Trybunału Konstytucyjnego, co jest pogorszeniem sytuacji w stosunku do stanu sprzed 2015 roku.

Autorzy wymieniają następnie problemy wynikające z polityki PiS-u w odniesieniu do Krajowej Rady Sądownictwa, a także Sądu Najwyższego. Jeśli chodzi o sądy powszechne oraz prokuraturę, zwracają uwagę na wyjątkowo szerokie uprawnienia Zbigniewa Ziobry, które uniemożliwiają rzetelną kontrolę władzy. Jak piszą, ustawa o ustroju sądów powszechnych przypomina prawo obowiązujące „za czasów sanacyjnej dyktatury i w PRL-u, od której III RP odeszła”.

Do tego Sękowski i Pułról przypominają, że rządy PiS-u miały doprowadzić do poprawienia procesu legislacyjnego, tymczasem stało się wręcz odwrotnie. Weźmy przykład głosowania poprawek do tarczy antykryzysowej, wśród których była zmiana prawa wyborczego. Głosowanie było zaplanowane na 2.30 w nocy [sic!], a posłowie dostali długą listę poprawek o godzinie 2.25. Autorzy pokazują również na liczbach, że rządy PiS-u miały prowadzić do usprawnienia procesów sądowych, tymczasem doprowadziły do wyraźnego pogorszenia sytuacji. Opisują także fatalną legislację i wadliwość porządku prawnego w okresie pandemii.

Słowa i polityka

Można natomiast zgłosić pewne wątpliwości w kwestii ogólniejszej opowieści autorów, która podbudowuje opis upadku praworządności w Polsce. W tym miejscu zwróciłbym uwagę na trzy sprawy.

Po pierwsze, autorzy przyjmują narrację pojawiającą się również we wcześniejszych książkach Sękowskiego, zgodnie z którą: wcześniej było źle, a teraz jest gorzej. Uzasadnieniem tego rodzaju opowieści jest najpewniej próba odcięcia się od plemiennej przynależności zarówno do grupy rządowej, jak i opozycyjnej, a zatem zbudowanie własnej wiarygodności jako uczciwego arbitra.

Jednak tego rodzaju propozycja nie jest wolna od własnych problemów. W pewnej mierze chodzi o dobór słownictwa. Można zgodnie z prawdą powiedzieć, że w różnych sprawach przed 2015 rokiem „było źle”, chociaż powiedzieć, że ogółem „było źle”, jest już kwestią mocno uznaniową – nie do końca wiadomo, co oznacza takie stwierdzenie i jaki standard przyjmujemy do porównania. Jeśli ktoś ma tendencję do czarnowidztwa, to zawsze powie, że jest źle. Jeśli porównujemy się do ideału, to również zawsze można powiedzieć, że jest źle. A jeśli porównamy sytuację w 2015 roku do sytuacji w 1989 roku, to można będzie powiedzieć, że jest w sumie nieźle, a może być lepiej.

Ale nie chodzi tylko o słowa. Do tego dochodzi zagadnienie polityczne, które jest zapewne ważniejsze od kwestii językowych. Otóż Sękowski i Pułról zaznaczają, że nie zależy im, „by po przeczytaniu tej książki czytelnik stał się zwolennikiem tej czy innej partii, czy też przestał popierać Prawo i Sprawiedliwość, jeśli do tej pory głosował na to ugrupowanie. Spór bowiem toczy się o coś znacznie ważniejszego: o uporządkowanie na nowo relacji między władzami a obywatelami i utwierdzenie rzeczywistych rządów prawa w Polsce”. Cóż, tak się składa, że w obecnej sytuacji tych dwóch kwestii nie sposób rozdzielić.

Można by powiedzieć nawet więcej. Istnieje wiarygodne przypuszczenie, że z punktu widzenia polityki opowieść o tym, że „było źle”, jest w interesie formacji rządzącej. PiS wygląda wówczas jak grupa reformatorów, którzy może i popełniają błędy, ale przecież próbują dokonać wielkiego zadania udźwignięcia Polski, co jest słuszne, a nie jest łatwe. Z tego biorą się frazy w rodzaju: może PiS też kradnie, ale przynajmniej się dzieli. Wydaje się, że większy potencjał polityczny ma opowieść, która jest równie uczciwa intelektualnie, jednak w której nie mówimy o tym, jak było, lecz zwracamy uwagę na proces historyczny: jak się zmieniało. Wtedy można powiedzieć, że przed 2015 rokiem budowaliśmy standardy, których celem było i powinno być coraz lepsze radzenie sobie z niesprawiedliwością w warunkach wolności osobistych oraz politycznych, a teraz ograniczamy się do ustrojowego standardu w postaci wymogu lojalności wobec partii rządzącej.

W przybliżeniu wolno stwierdzić, że porządek wcześniejszy nie gwarantował zmiany na lepsze, ale dzięki rywalizacji politycznej, ochronie wolności i praw, a także rosnącej sprawności instytucji publicznych, wykluczał systematyczną zmianę polityczną na gorsze. Porządek obecny nie wyklucza, że coś konkretnego może zmienić się na lepsze, ale wyklucza systematyczną zmianę polityczną na lepsze. Potrzebujemy zatem postawy, która wykorzystuje sukcesy i niepowodzenia przeszłości w intencji tworzenia bardziej sprawiedliwego społeczeństwa. Tymczasem postawa spod znaku „było źle” niesie ze sobą ryzyko zamknięcia wyobraźni w (przykrej) przeszłości, z czym będzie się wiązać jedynie wzrost frustracji oraz resentymentu.

Ile demokracji w demokracji

Po drugie, w „Upadłej praworządności” pojawia się nieco rytualna krytyka demokracji liberalnej, która najwyraźniej wywodzi się z wykraczających poza treść książki zobowiązań ideowych autorów. Nie jest ona przesadnie spójna z pozostałą częścią publikacji i nie do końca wiadomo, jaką rolę pełni w rozumowaniu.

Sękowski i Pułról piszą, że liberalni demokraci zawłaszczyli współczesne rozumienie demokracji, zaś „demokracja to bożek naszych czasów”. W związku z tym, jak przekonują, systemy niespełniające ideału uznaje się w debacie publicznej za niedemokratyczne, podczas gdy może istnieć hiperdemokracja albo demokracja nieliberalna. Jak piszą autorzy, należy odrzucić dogmat o idealności demokracji, a „demokracja to nie wszystko”. Na przykład, demokracja i rządy prawa mogą znaleźć się w konflikcie, a przecież potrzebujemy rządów prawa.

Trudno jednak powiedzieć, co z tego wynika. Jaką właściwie użyteczną funkcję pełni tego rodzaju argument? Autorzy nie popierają przecież demokracji nieliberalnej, czymkolwiek ona jest. Jeśli ktoś osłabia rządy prawa, to osłabia zarówno gwarancje praw osobistych, jak i politycznych. Jeśli nawet zgodzić się na sformułowanie problemu proponowane przez autorów, to wydaje się, że owym czymś więcej obok demokracji, co uzupełnia zasady dobrego ustroju politycznego, są właśnie konstytucyjne gwarancje praw osobistych albo praw mniejszości – czyli składnik liberalny, który współtworzy współczesną koncepcję demokracji. Jest on nie tylko zgodny z regułami współczesnej demokracji, lecz został na zasadzie demokratycznego głosowania wpisany do konstytucji.

W praktyce jest normalne, że wartości wchodzą ze sobą w konflikty – na przykład demokratyczna większość może chcieć ograniczyć wolność mniejszości, co byłoby nieszczęśliwym rozwiązaniem. Jest również normalne, że liberalno-demokratyczny ustrój polityczny musi trwale mierzyć się z konfliktami wartości – prywatne potrzeby oraz interes społeczny istnieją w harmonii wyłącznie w utopiach. Jest również prawdą, że ograniczenie praw osobistych zwykle wpływa na ograniczenie praw politycznych – i vice versa. I jest prawdą, że większość z nas chce ochrony własnych praw i wolności i chce mieć głos w sprawach politycznych. Jeśli system polityczny chroni prawa osobiste (liberalizm) oraz polityczne (demokracja), to najpewniej jest to demokracja liberalna i żadna ilość intelektualnej ekwilibrystyki nic na to nie poradzi.

Prawo natury bez znaczenia

Po trzecie, Sękowski i Pułról z niejasnych powodów opierają własne stanowisko na odwołaniach do prawa naturalnego albo do austriackiego ekonomisty Hayeka. Jak piszą, „szeroko rozumiana prawica: konserwatyści, republikanie czy konserwatywni liberałowie odwołujący się do spuścizny klasycznie liberalnych teoretyków prawa”, opierający się na podejściu prawnonaturalnym, mają lepsze narzędzia do krytyki upadku praworządności niż osoby podchodzące do tematu „z pozycji radykalnie liberalno-demokratycznych”. Dlaczego lepsze? Nie całkiem wiadomo. Aby podbudować to stanowisko, książka zaczyna się od historycznego wykładu teorii prawa, jednak z jakiegoś powodu kończy się on na debacie Harta i Fullera na temat prawa naturalnego i pozytywnego, która pochodzi z 1958 roku.

Tak czy inaczej, argument brzmi następująco: jeśli odwołamy się do prawa natury, to będziemy mieli niezależne źródło prawomocności, z którym powinno być zgodne prawo pozytywne, czyli konstytucja, ustawy, rozporządzenia. Natomiast główny problem z tym argumentem wygląda następująco: autorzy odwołali się do prawa natury, a Jarosław Kaczyński najwidoczniej nie uległ sile tego argumentu. Trudno zresztą powiedzieć, co ma prawo naturalne do Krajowej Rady Sądownictwa. Możemy potocznie powiedzieć, że każdy ma naturalne prawo do godnego traktowania – ale w przypadku złożonych instytucji nowoczesnego społeczeństwa, które są ludzkim wytworem, dalekim od porządku naturalnego, czymkolwiek jest ten ostatni, prawo natury po prostu nie ma niczego do powiedzenia.

Alternatywna wersja tego argumentu, do której odwołują się autorzy, przyjmuje następującą postać: prawo nie jest zbiorem abstrakcyjnych reguł, lecz wywodzi się z praktyki społecznej, która jest pierwotna w stosunku do legislacji państwa – a zatem państwo wtórnie kodyfikuje i ostrożnie poprawia zasady, które odkrywa w życiu społecznym. Warto zwrócić uwagę, że wbrew intencji autorów argument tego rodzaju wcale nie musi być niespójny z polityką PiS-u, które również twierdzi, że odzwierciedla w działaniu prawdziwe interesy narodu, w odróżnieniu od zastanego porządku prawnego III RP, który miał służyć wyłącznie partykularnym interesom, czyli proponuje demokrację realną, a nie formalną.

W tym kontekście autorzy odwołują się do twierdzenia, że konserwatyści cenią ewolucyjną zmianę, ciągłość instytucjonalną, stabilność społeczną – tymczasem „Jarosław Kaczyński przeorywa polską rzeczywistość prawną w iście jakobińskim stylu. Nie jest konserwatystą, lecz populistą”. Problem z tym argumentem jest taki, że nie może on dowieść wiele więcej niż stwierdza: tak, Jarosław Kaczyński może i nie jest konserwatystą, tyle że jego stronnicy powiedzą, że w obecnej rzeczywistości zadanie konserwatystów jest zgoła rewolucyjne – cytatów w tej sprawie nie brakuje.

Ostatecznie rzecz biorąc, odpowiedzią porządku prawnego na sytuację, w której władza odmawia przestrzegania prawa, ponieważ przedkłada wolę polityczną ponad słowa wydrukowane na papierze, nie jest odwołanie do fikcji prawa naturalnego, którą można zignorować jeszcze łatwiej niż ustawę, lecz (liberalna, przykro mi) zasada podziału i równowagi władz. Wówczas przekroczenie uprawnień przez jeden ośrodek władzy spotyka się w założeniu z reakcją innych ośrodków władzy. W innym razie władza będzie ulegać degeneracji i nie pomoże w tej sytuacji ani natura, ani konserwatyzm.

Jak to wszystko posprzątać?

W ostatniej części książki Sękowski i Pułról zastanawiają się nad tym, jak można posprzątać chaos prawny stworzony przez PiS. Jest to część, która może zostawić czytelników z pewnym niedosytem. Najbardziej konkretne pomysły dotyczą usprawnienia procedury sądowej, jednak propozycje dotyczące kwestii ustrojowych mają wyraźnie ograniczony zakres i ambicje.

Autorów w pewnej mierze usprawiedliwia okoliczność, że chociaż niedoskonałe prawo ułatwiło PiS-owi działanie, to kryzys praworządności w Polsce jest bardziej natury politycznej, a nie prawnej. Weźmy sprawę Trybunału Konstytucyjnego. Sękowski i Pułról zastanawiają się nad tym, jak można by legalnie umożliwić orzekanie trzem sędziom wybranym w 2015 roku, od których Andrzej Duda do dzisiaj nie przyjął przysięgi. Ale nawet gdyby to się udało, nie zmienia to sytuacji, w której Trybunał Konstytucyjny pełni rolę partyjnej przybudówki Prawa i Sprawiedliwości.

W teorii można wyobrazić sobie zmianę postawy sędziów na niezależną – wybrany przez PiS sędzia Piotr Pszczółkowski z czasem stał się krytykiem nowych porządków w TK. Istnieją również precedensy w historii. Amerykański Sąd Najwyższy, wcześniej krytyczny wobec reform Roosevelta w okresie New Dealu, przyjął bardziej rozumiejące stanowisko wobec polityki prezydenta pod wpływem sformułowanych przez niego planów poszerzenia składu sądu, które zablokował Kongres. Nie można w pełni wykluczyć podobnego procesu w Polsce, jednak w praktyce nie można na to liczyć.

Oczywistym rozwiązaniem byłaby zmiana Konstytucji – ale do tego potrzeba większości konstytucyjnej w parlamencie, a to jest już sprawa polityki, a nie prawa. Być może najważniejsze twierdzenie, które znajdziemy w książce w sprawie drogi na przyszłość, brzmi następująco: „Liczne skutki «reform» trzeba będzie niestety przyjąć do wiadomości i je utrzymać. Z kolei twórcze naprawianie błędów PiS-u nie zawsze będzie możliwe… zgodnie z prawem”. Niepokojące, ale niewykluczone.

 

Książka:

Stefan Sękowski, Tomasz Pułról, „Upadła praworządność. Jak ją podnieść”, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2021.