Kardynalne tematy
W zasadzie każdy kraj ma pewien kardynalny temat swojej polityczności. Niektóre narody boją się powrotu wojny domowej, inne ostatecznej utraty imperialnej roli. Często węzłowe tematy wywodzą się z dawnych, traumatycznych przejść zbiorowości. Z czasem zostają przesłonięte bieżącymi wydarzeniami, niemniej wciąż płyną podskórnym nurtem opowieści o sobie samych. Można je oglądać w muzeach narodowych, są przetwarzane w tekstach kultury, niekiedy zdarza się je usłyszeć w rozmowach prywatnych. W czasach zawirowań, zatem takich, jak obecne, wypływają na wierzch – niezależnie od tego, czy rozmawiamy o historii dawnej Rzeczypospolitej, czy o nadrzędności prawa krajowego nad unijnym. W przypadku naszego kraju takim kardynalnym tematem jest kwestia suwerenności, fundamentalny strach przed jej utratą, podawany sobie przez sztafetę pokoleń – od trzeciego rozbioru w roku 1795.
W niniejszym tekście chciałbym zarysować, jak ideologia władzy zmierza do pożerania społeczeństwa obywatelskiego i co z tym należy zrobić.
Ideologia władzy
„Czy ONI się nie boją polexitu?”, „Czy ONI naprawdę chcą wyprowadzić Polskę z Unii?!” – słychać pytania o kardynalny temat naszej polityczności.
Wiele osób wciąż nie rozumie, co dzieje się od 2015 roku. Tymczasem sednem ideologii obecnej władzy jest odrzucenie odpowiedzi na pytanie o polską suwerenność, która co do zasady obowiązywała po 1989. Od sześciu lat marginalizuje się lub odrzuca wcześniejszą odpowiedź, wedle której rozwiązaniem naszych traum i geopolityczną kotwicą jest mocne członkostwo w UE oraz NATO, czyli Zachód. W miejsce tej odpowiedzi pojawia się inna. Oto przyszedł czas na przyjmowanie alternatywnego software’u, jakim jest (wyidealizowana) II RP jako wzór państwa całkowicie suwerennego. Oczywiście oswajanie się obywateli z nową odpowiedzą na tak zasadnicze pytanie jest i będzie rozłożone w czasie, przedstawione jako najbardziej nowoczesne lekarstwo na aktualne wyzwania czy bolączki współczesności, jak globalizacja, europeizacja, masowe migracje itd.
W sumie, jak widać, sednem ideologii obecnej władzy jest stwierdzenie banalne dla każdego Polaka, lecz dla obserwatora z zewnątrz często trudne do zrozumienia. Otóż, najważniejszym problemem politycznym w Polsce, począwszy od XVIII wieku, było najpierw odzyskanie niepodległości, a potem, kiedy już została odzyskana po czasie zaborów – jej zagwarantowanie. Tak zarysowany cel jest również „powszechny” dla polskiej polityczności w ogóle. Historycznie bowiem, czy u władzy znajdowały się nurty prawicowo-narodowe, czy lewicowe – co do zasady (wyjątki pomijam) wszystkie przez ponad sto lat musiały się mierzyć właśnie z zagadnieniem niepodległości.
Wprowadzanie pewnego rodzaju dramatyzmu do polskiej polityczności w III RP jest jednym z podstawowych sposobów działania obecnego obozu władzy. Permanentne zagrożenie suwerenności, pistolety przystawione do głowy, nawet III widmo wojny światowej – mogą wydawać się absurdalne dla kogoś, kto normalnie żyje na co dzień. Te słowa jednak rezonują na tle Historii. I w tym sensie ich absurdalność staje się relatywna. Doświadczenie poprzednich pokoleń dowodzi, że z suwerennością nie ma żartów.
Często powracające odwołania do niepodległości i ważnych dla niej dat – roku 1918 i 1989 – pokazują, że zestaw przekonań obecnej władzy budowany jest na tle szerszego widzenia polskiej historii. Dramatyzm zaś łączy się z innym kluczowym pojęciem dla obecnej władzy, jakim są „elity”. Na przykład Jarosław Kaczyński przywiązany jest do stwierdzenia, że historycznie część polskich elit – czasami elity w ogóle – są skłonne poszukiwać patronów wśród innych mocarstw, ponieważ mają wątpliwości co do samych siebie i co do państwowości polskiej w ogóle.
Starodawne rozumienie suwerenności
Kolejnym elementem ważnym dla ideologii obecnej władzy jest autarkiczne, maksymalistyczne rozumienie suwerenności, wywodzone właśnie z II Rzeczpospolitej i będące uzasadnieniem dla prowadzenia specyficznego rodzaju polityki.
Dokonuje się tu fuzja myśli Dmowskiego i Piłsudskiego – na tle polskiego myślenia o polityczności bardzo istotna. Wspomniany Jarosław Kaczyński z pełną premedytacją nie rozdziela w swej wizji tych dwóch postaci. Piłsudski jest tu synonimem specyficznej interpretacji silnej państwowości polskiej, a Dmowski sankcjonuje obecność ideologii narodowej. Krótko mówiąc, do piłsudczykowskiej wizji państwa „wlewamy” endecki naród.
W ujęciu obecnego obozu rządzącego, II Rzeczpospolita staje się więc pozytywnym punktem odniesienia, a symboliczny dla Polaków moment – rok 1926 i zamach majowy – może być oceniany korzystnie.
Kiedy bowiem zagrożona jest suwerenność, na drugi plan schodzi demokracja, a pytanie o konsekwencje działań staje się irrelewantne – ważny jest moment osiągania maksymalnej suwerenności. Zagadnienia społeczeństwa obywatelskiego są więc w tej wizji marginalizowane nie bez powodu jako przeszkoda w realizowania celów władzy.
W wizji obozu rządzącego, zwrotem w historii Polski, który bezpośrednio ciąży na interpretacji znaczenia społeczeństwa obywatelskiego, jest rok 1944. Jak to określa Jarosław Kaczyński, odtąd w centrum sprawowania władzy znajduje się odłam inteligencji, który co do zasady okazał się antynarodowy i antyniepodległościowy. Tu znów następuje zupełnie arbitralne połączenie elementów myślenia Piłsudskiego i Dmowskiego oraz bardzo istotne dla tej wizji przechodzenie od wielkiej historii do biografii i prywatnych motywacji ludzi.
Zejście na poziom doświadczeń codziennych jest istotne, pozwala bowiem na oceny moralne – że oto po roku 1944 do ośrodków władzy wchodzą na przykład ludzie bez honoru, elity pozbawione elementarnych cech, takich jak godność, wierność, religijność i tym podobne, które na tle kultury polskiej XIX wieku i II Rzeczypospolitej były nie tylko wartościowane pozytywnie, ale wręcz traktowane jako gwarancja suwerenności dla narodu bez państwa, jako gwarancja odróżniania się od sąsiednich ludów.
Społeczeństwo obywatelskie jako obelga
W historii Polski Ludowej jeszcze ważniejszy w ideologii Prawa i Sprawiedliwości jest jednak jej finał – to znaczy wyłanianie się i zwycięstwo opozycji antykomunistycznej. Otóż, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pojawia się koncepcja anarodowego i apaństwowego myślenia antykomunistycznego. Wówczas – jak lider PiS-u stwierdza wprost – znaczenia nabiera pojęcie społeczeństwa obywatelskiego, które umożliwia dystansowanie się od narodu i państwa zarazem. W tej wersji antykomunizm okazuje się powiązany ze społeczeństwem obywatelskim, co wedle ideologii obecnej władzy musi być oceniane negatywnie, odbywać się może bowiem kosztem interesu państwa.
Niejeden krytyk PiS-u mówił o powrocie komuny po 2015 roku. Prawda jest bardziej skomplikowana. Polska Ludowa stała się rodzajem menu, z którego wybiera się, co komu odpowiada. To już nie jest rodzaj antykomunizmu, który po stronie ideologów obecnej partii władzy był mocno obecny w latach dziewięćdziesiątych i później. Jeśli bowiem dziś myślimy w kategoriach interesu państwa i stawiania państwa na mocnych nogach, to stanowisko wobec Polski Ludowej wręcz musi być bardziej zniuansowane – i nie jest to tylko kwestia przypodobania się temu elektoratowi, który pamięta PRL.
Koncepcje z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, mówiące o społeczeństwie obywatelskim jako o celu, w retoryce partii rządzącej są krytykowane i oceniane jako pomysł sprzyjający tym, którzy chcieli utrzymać własną pozycję po 1989 roku, pomimo wcześniejszego uwikłania w komunizm. Społeczeństwo obywatelskie okazuje się przeciwieństwem silnego państwa, a nie jego wsparciem.
Silne państwo polskie, ze świadomą jego interesów elitą i zintegrowanym narodem, są rzekomo niewygodne dla tych, którzy myślą w kategoriach społeczeństwa obywatelskiego. To wizja – a teraz już ideologia – która przez swą naturę, jeśli zostanie przyjęta, musi zastępować rozumienie i praktykę społeczeństwa obywatelskiego w formie, którą znamy od lat siedemdziesiątych. I obóz rządzący chce to forsować w pełni świadomie.
Kolejna rzecz, która nie jest od razu widoczna, jest jednak centralna dla ideologii obozu rządzącego, to zmiana w wartościowaniu zadań władzy. Odwołując się do tekstów ideologa obecnej władzy, Jarosława Kaczyńskiego, kwestie takie jak idea państwa prawnego, problematyka transformacji, instytucji czy gospodarki są traktowane bardzo elastycznie, co umożliwia łatwe przechodzenie pomiędzy z pozoru skrajnymi postawami.
W 1991 roku Jarosław Kaczyński bronił na przykład planu Balcerowicza, by 25 lat później bez wahania mówić, że „trzeba się pozbyć myślenia tego szkodnika”. Dla Jarosława Kaczyńskiego omawianie tematów takich jak ekonomia, państwo prawne, budowanie i usprawnianie samorządu to odwracanie uwagi od ambitnych celów państwowych. Wracamy tu do traumy utraty niepodległości, gdzie maksymalna suwerenność ma być nadrzędnym celem.
Etatystyczne społeczeństwo obywatelskie
Naturalne wydaje się tu pytanie o rolę obywatela. Warto zacytować dwie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego: „Tylko w ramach państwa narodowego można być w pełni obywatelem” oraz „podtrzymanie państwa narodowego jest obowiązkiem wszystkich obywateli”.
Tych zdań nie należy bagatelizować, mówią one bowiem, jak ma wyglądać nasza przyszłość.
Jak wobec tego oceniać status organizacji pozarządowych związanych z obozem władzy? Uważna analiza tego zagadnienia pozwala dostrzec, że – wbrew pozorom – nie jest to społeczeństwo obywatelskie, przynajmniej nie wedle wcześniej przyjętego rozumienia. Otóż dziś cele stowarzyszeń czy fundacji finansowanych ze środków publicznych chce wyznaczać państwo. To jest ogromna różnica.
W myśleniu wcześniejszym, choćby w przywołanym antykomunizmie społeczeństwa obywatelskiego w czasu PRL, cele miało definiować samo społeczeństwo obywatelskie. Dziś natomiast można się nawet zastanawiać, na ile stosowny byłby tutaj oksymoron „etatystyczne społeczeństwo obywatelskie”.
Na początku lat dziewięćdziesiątych Jarosław Kaczyński stwierdził w jednym z wywiadów, że świadomość społeczna jest plastyczna i można ją zmieniać. To nie jest tylko figura retoryczna i regenerowanie dyskursu poprzez odwołanie do siatki starych pojęć, co robi każde społeczeństwo – również francuskie czy niemieckie.
W tym wypadku jest to kolejny element ideologii władzy. Celem owej inżynierii świadomości społecznej jest odrzucenie postrzegania Polski jako małego narodu przez samych Polaków. Stąd wynikają postulaty szczegółowe: polityka historyczna ma być prowadzona aktywnie; należy wywierać wpływ na naukę i oświatę; Polska potrzebuje ambitnych, własnych projektów, na przykład wielkiego portu lotniczego. A to tylko kilka znanych przykładów.
Obywatelskość jako zadanie intelektualne
Z powyższego wynika kilka kwestii, na które warto zwrócić uwagę na przyszłość.
Po pierwsze, po 2015 roku nie mamy do czynienia z pojedynczymi przypadkami nieprawości czy doraźnymi aferami – praktyka ta stała się ideologią władzy. Jakkolwiek niespójna, potrafi mobilizować wyborców, ponieważ sięga do zasobów kulturowych i znanych z przeszłości interpretacji historii Polski. Wobec tego zmierzenie się z obecną sytuacją nie jest wyłącznie zadaniem politycznym, jest to przede wszystkim zadanie intelektualne. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że część polskiego społeczeństwa nie traktuje tego zadania dość poważnie – a ideologia obozu władzy polega właśnie na utrzymaniu pasywnej postawy większości obywateli w Polsce. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby trzeci sektor w Polsce był czymś więcej niż obecnie jest.
Po drugie, w sposobie uprawiania polityki, który proponuje obecny obóz rządzący, musimy się mierzyć ze starodawną interpretacją suwerenności, która mówi, że władza ma być taka, aby była w stanie narzucać swą wolę. W liberalnym społeczeństwie obywatelskim myślimy jednak inaczej. Dla nas istotne są dialog, współpraca międzynarodowa czy wyciąganie wniosków z przeszłości. Innych jednak niż nakazuje to ideologia obecnej władzy, polegająca raczej na fundowaniu nam nowych białych plam.
Po trzecie, wielką trudnością jest także przejmowanie języka liberalnej demokracji na potrzeby ideologii władzy. Stajemy niekiedy bezradni wobec sytuacji, w której środowiska związane z obozem władzy odwołują do terminów takich jak „społeczeństwo obywatelskie”, wypełniając je zupełnie inną niż dotychczas treścią. Lub domagają się wolności słowa tylko po to, żeby nas samych następnie uciszyć. Czy też opowiada o nierównościach, po to żeby powiedzieć, iż w III Rzeczypospolitej istniała „nierówność szans ideowych”…
Nie załamywać rąk
Judith Shklar, ważna dla postzimnowojennego liberalizmu, pisała, że źródłem siły liberalizmu nie jest filozofia, lecz pamięć historyczna. Książki historyczne i opowieści są dla niej ważniejsze od wywodów teoretycznych. Jej słowa być może nie są odpowiednie do każdych okoliczności, lecz do tych, w których się znaleźliśmy – na pewno tak.
Społeczeństwo obywatelskie w Polsce ma swoje słabości, ma również swoją historię. Wywodzi się z nowej tradycji non violence (nowej – na tle insurekcyjnej historii), odchodzenia od przemocy na rzecz dyplomacji, pozytywnej opozycji politycznej, bez hołdowania otwartym konfliktom. Trzeba siebie opowiedzieć – na przyszłość. Lata 1989–2015 w pewnym sensie są zamknięte, ale ideologia władzy usiłuje potraktować coś, co trwało ćwierć wieku, jako nieistniejące.
Nie sądzę, aby takie pudrowanie przeszłości w ogóle mogło się udać. Ale temu należy aktywnie przeciwdziałać intelektualnie, i to bez popadania w melancholię za złotymi latami rządów prawa i liberalnej demokracji.
W tej chwili obecna władza rządzi sześć lat – i nie jest powiedziane, kto i co okaże się epizodem na tle polskiej historii.