Najpierw przychodzi spore zaskoczenie. Wśród książek George’a Steinera (1929–2020), jednego z najznamienitszych znawców i teoretyków literatury drugiej połowy XX wieku, katalog biblioteczny wskazuje powieść sensacyjną o tytule „Transport A.H. do San Cristóbal” wydaną w polskim przekładzie w tym roku przez niszową oficynę Varsovia, która ma chyba związek z wydawnictwem Vocatio, znanym z luksusowych edycji piśmiennictwa biblijnego. Może to błąd, może chodzi o jakiegoś innego George’a Steinera, którego bibliotekarze katalogujący nabytki pomylili z autorem „Po wieży Babel”? Takie pomyłki czasem się zdarzają. Jednak po bliższym oglądzie sprawy stwierdzamy, że wszystko się zgadza. To ten, nie żaden inny George Steiner napisał powieść o schwytaniu Adolfa Hitlera przez żydowski oddział tropicieli w niedostępnych rejonach brazylijskiej dżungli.

Kiedy profesorowie literaturoznawstwa, choćby bardzo wybitni, zabierają się za pisanie literatury, robi się niebezpiecznie. Nie każdemu udaje się to bowiem tak dobrze, jak się udało Umbertowi Eco. Znawstwo tematu, najgłębszy choćby intelekt wespół z erudycją, najszersze rozumienie – nie jest tym samym, czym jest talent literacki. Podobnie dzieje się zresztą w każdej umiejętności. Nadia Boulanger była zapewne najgenialniejszą nauczycielką kompozycji w ostatnim stuleciu i przyświadczyłoby temu kilka tysięcy jej uczniów, od Astora Piazzolli po Zygmunta Mycielskiego, ale jej własne utwory są znane tylko w bardzo wąskich kręgach. O tych sprawach pisał zresztą Steiner w książce „Nauki mistrzów”, a rzecz sprowadza się ostatecznie do nieprzezwyciężalnej różnicy między teorią a praktyką.

Powieść George’a Steinera napisana jest jednak sprawnie pod względem warsztatowym, właśnie tak, jak może pisać literaturę ktoś, kto wprawdzie sam nie jest artystą słowa, lecz wie dużo o tym, jak się wytwarza dzieła sztuki słowa, ponieważ spędził kilkadziesiąt lat na ich uważnym czytaniu i na pisaniu o nich uczonych rozpraw. Ukazała się po raz pierwszy w 1979 roku w jednym z najbardziej prestiżowych amerykańskich czasopism literackich, jako książka zaś – dwa lata później. Wzbudziła uznanie, miała rozgłos, wystawiono ją nawet jako spektakl w Londynie. Lecz jednocześnie podnosiły się głosy silnego sprzeciwu i oburzenia wobec niej i wobec jej autora. Steiner napisał bowiem utwór nie tylko zadowalający literacko, ale również mocno kłopotliwy.

Fabuła jest prosta, pretekstowa. Łowcy namierzyli już Hitlera i właśnie docierają do jego kryjówki. Wódz III Rzeszy jest dziewięćdziesięcioletnim milczącym starcem, daje się ująć bez oporu, po czym cały oddział podejmuje drogę powrotną do miejsca, w którym oczekuje ich zleceniodawca, luźno wymodelowany na obraz Szymona Wiesenthala. Na tej ramie fabularnej Steiner rozpina szereg monologów wewnętrznych – są to myśli Żydów wchodzących w skład oddziału, ale poza tym słyszymy też głosy przedstawicieli kilku innych narodów: Anglików, Rosjan, Francuzów i Amerykanów. Wiadomość o tym, że Żydzi wytropili żywego Hitlera i są bliscy jego ujęcia, rozeszła się bowiem po świecie i natychmiast wywołała poważne zaniepokojenie we władzach państw, które pokonały Niemców w 1945 roku. Służby przystępują więc do działania – co widzimy poprzez myśli osób uczestniczących. Chodzi o to, aby przechwycić Hitlera i użyć go do bieżącej gry politycznej, a zarazem uniemożliwić Żydom rozegranie jego osobą ich własnej gry.

Wszystko to nie odbiega od wzorców powieści sensacyjnych z gatunku political fiction i powieść Steinera, przeczytana i omówiona, spoczęłaby spokojnie na półkach bibliotek, gdyby nie jej finał. Żydzi, wiedząc, jakie mogłyby być konsekwencje wyprowadzenia Hitlera z dżungli na światło dzienne, postanawiają osądzić go doraźnie na miejscu. Wówczas Führer nagle zaczyna mówić – choć do tej pory wydawał głównie monosylaby – po czym wypowiada potężną mowę we własnej obronie. Steiner tłumaczył później, że przy pisaniu tej apologii chodziło mu o zabieg w stylu mowy Wielkiego Inkwizytora z „Braci Karamazow” i że w najmniejszym stopniu nie podziela poglądów wypowiadanych przez Hitlera, którego mowa jest ponadto w powieści kontrowana przez umieszczoną w połowie narracji mowę żydowskiego zleceniodawcy łowów, stanowiącą rodzaj gniewnego lamentu nad ofiarami Zagłady. Ale ten chwyt artystyczny dla wielu czytelników okazał się nie do przyjęcia. Steinera oskarżono o wybielanie niemieckich zbrodni i gloryfikowanie postaci Führera, a powieść dołączyła do licznej skądinąd grupy utworów podejmujących temat nazizmu i Holokaustu, zarówno literackich, jak i dyskursywnych, których dwuznaczna sława polega na tym, że wzbudzały skrajne reakcje, bardziej emocjonalne niż intelektualne. „Transport A.H. do San Cristóbal” znajduje się tam w towarzystwie na przykład „Eichmanna w Jerozolimie” Hannah Arendt, „Gorliwych katów Hitlera” Daniela Jonaha Goldhagena czy „Łaskawych” Jonathana Littella.

Najłatwiej byłoby skwitować tę powieść sposobem Saula Friedländera, który w „Refleksach nazizmu” odmówił jej wartości zgodnie z przyjętą przez siebie zasadą zabraniającą w ogóle fikcjonalizacji i estetyzacji Holokaustu i związanych z nim zjawisk. Z wywodów Friedländera wynika, że jedyne, do czego mamy prawo, to milcząca kontemplacja tego, co się wydarzyło, lub raczej nagich faktograficznych świadectw tego wydarzenia. Dodawanie czegoś od siebie oznacza brak szacunku dla ofiar, a każde lub niemal każde ujęcie pozaprotokolarne jest kiczem lub czymś podobnym, zbezczeszczeniem pamięci o zbrodniach i ich ofiarach. Zapewne tak właśnie Friedländer zakwalifikowałby wiersz Wisławy Szymborskiej „Pierwsza fotografia Hitlera”, rozpoczynający się od słów „A któż to jest ten dzidziuś w kaftaniku? / Toż to mały Adolfek, syn państwa Hitlerów!”. Z jakichś powodów wiersz ten jest rzadko antologizowany i przedrukowywany. Ale przecież także Elem Klimow użył podobnego chwytu w finalnej scenie „Idź i patrz” – jedyny strzał oddany przez głównego bohatera tego filmu to strzał do fotografii kilkuletniego Adolfa Hitlera. A co zrobić z kompensacyjną fantazją Stevena Spielberga w zakończeniu „Poszukiwaczy zaginionej Arki” i jej pastiszowym powtórzeniem, jakim są „Bękarty wojny” Tarantino? Albo z prześmiewczą powieścią Timura Vermesa z 2012 roku znaną w Polsce pod tytułem „On wrócił”? Albo z takimi filmami, jak „Życie jest piękne” Benigniego, „Pociąg życia” Mihăileanu czy „Jojo Rabbit” Waititiego – całkowicie odmiennymi stylistycznie od obrazów Luchino Viscontiego i Liliany Cavani, na których Friedländer nie zostawił suchej nitki, ale również podchodzącymi do tematu w sposób odległy od milczącego szacunku nasyconego zgrozą.

A więc nie wszyscy podporządkowują się silnej dyrektywie Friedländera. Jest nawet przeciwnie. Lista powieści, wierszy, dramatów, filmów, utworów muzycznych i widowisk poświęconych Zagładzie wypełniłaby sporych rozmiarów książkę, a wiele z nich umieszczonych jest na granicy dobrego i złego smaku lub nawet radykalnie ją przekracza w imię mniej lub bardziej sensownie określonych zasad wolności artystycznego wyrazu. Dzieje się tak w dużej mierze dlatego, że wydarzenie, jakim w historii ubiegłego wieku był Holokaust, jest tak niebywałe, że nikt lub prawie nikt, kto nabył o nim jakąkolwiek wiedzę, nie może pozostać wobec niego obojętnym, a skala reakcji odpowiada skali ludzkiej emocjonalności – jedni zatem będą milczeć ze zgrozy, a inni głośno krzyczeć, przy czym ich krzyki będą mieć bardzo zróżnicowaną tonację. Wiadomo, że niektóre osoby zwiedzające Auschwitz momentami zaczynają się histerycznie śmiać. Nie jest to przejaw lekceważenia, lecz raczej reakcja obronna ich psychiki. Być może niektóre reprezentacje artystyczne Zagłady mają podobną proweniencję. Wiele innych wynika jednak wyraźnie z niezdrowej ekscytacji makabrą.

Skądinąd powieść Steinera w zdumiewający sposób przypomina utwór Stanisława Lema „Gruppenführer Louis XVI”, wchodzący w skład zbioru „Doskonała próżnia” opublikowanego osiem lat przed nią. Jest to – zgodnie z przyjętą przez Lema konwencją – streszczenie i omówienie nieistniejącej powieści o nazistowskich uciekinierach, którzy w południowoamerykańskiej dżungli budują sobie atrapę osiemnastowiecznego dworu francuskiego i rozgrywają w niej groteskowy spektakl przed sobą samymi jako zarazem aktorami i publicznością. Lem wskazał w tym utworze i karykaturalnie uwypuklił cechę formacji nazistowskiej, która prawdopodobnie rzutuje na niektóre przynajmniej spośród jej artystycznych i artystowskich reprezentacji – była nią obsceniczna i groteskowa widowiskowość, uporczywe podkreślanie dziejowego spektaklu dokonywanych zbrodni (pomimo ich jednoczesnego utajniania), niemające wielu odpowiedników w historii naszego gatunku. Wiele świadectw pokazuje, że sprawcy tych zbrodni postrzegali je jako rodzaj niesamowitego i jedynego w swoim rodzaju widowiska na arenie dziejów, tak samo jak postrzegali całość stworzonej przez siebie III Rzeszy aż po jej ostatnie dni.

Niewykluczone, że tenor utworu Steinera, a zwłaszcza jego zakończenia, kształtowany był w celu wskazania tej właśnie okoliczności. Ale trudno powiedzieć, co właściwie chciał on wyrazić, pisząc „Transport A.H. do San Cristóbal”. Powieść ta więcej mówi o swoim autorze niż o Zagładzie, jej ofiarach i sprawcach.

 

Książka:

George Steiner, „Transport A.H. do San Cristóbal”, przełożyła Aleksandra Czwojdrak, Wydawnictwo Varsovia, Warszawa 2021.