Marine Le Pen oraz Éric Zemmour to dwoje francuskich polityków, którzy w ostatnim czasie zyskują popularność na polskiej prawicy. Oboje kandydują na urząd prezydenta Francji w wyborach, które odbędą się już za kilka miesięcy. Jest prawdopodobne, że któreś z nich wejdzie do drugiej tury, gdzie zmierzy się z obecnym prezydentem Emmanuelem Macronem.

Jest tylko jeden problem. I nie chodzi nawet o to, że reprezentują radykalną prawicę – to nie przeszkadza polskiemu obozowi rządzącemu. Chodzi o to, że oboje mają pewną słabość do Rosji. Partia Le Pen w przeszłości zaciągnęła dług w rosyjskim banku, a jej szefowa nigdy nie ukrywała, że opowiada się za łagodną polityką wobec Rosji. Jarosław Kaczyński powiedział w 2017 roku, że „z panią Le Pen mamy tyle wspólnego, co z panem Putinem”. Z kolei Zemmour twierdzi, że jest zwolennikiem sojuszu z Rosją, ponieważ jest ona bardziej wiarygodnym partnerem niż Amerykanie albo Niemcy.

Jednocześnie oboje mają ciepłe relacje z rządem Prawa i Sprawiedliwości. W ostatnim roku PiS podpisało z Le Pen wspólną deklarację ideową, a ostatnio Mateusz Morawiecki odbył z nią miłe spotkanie przed szczytem w Brukseli. Natomiast Zemmour zyskuje przychylność polskiej prawicy, ponieważ wypowiada się przeciwko instytucjom Unii Europejskiej, wspierając rząd PiS-u w sprawie naruszania praworządności. Jak powiedział polityk w tygodniku „Do Rzeczy”, „Polska musi stawiać opór”.

Z punktu widzenia polskiej prawicy pojawia się zatem dylemat: w jaki sposób utrzymywać bliskie relacje z Le Pen albo Zemmourem, a nawet mieć polityczne nadzieje na ich sukces wyborczy, a jednocześnie nie wzmacniać wizerunku PiS-u jako partii antyunijnej, która prowadzi politykę oddalającą Polskę od Zachodu, a zbliżającą do Rosji?

Oferta Putina

I wtedy przyszło wyjaśnienie. Grzegorz Górny, w przeszłości między innymi założyciel „Frondy”, napisał w portalu braci Karnowskich „wPolityce” o ofercie Putina dla zachodniej prawicy. Tekst wzbudził kontrowersje, ponieważ część odbiorców miała wrażenie, że jest to wyraz możliwego pogłębienia antyzachodniego kursu polskiej prawicy, a może nawet zapowiedź powielania pomysłów ustrojowych realizowanych w Rosji.

Jednak autora wziął w obronę publicysta Piotr Pałka, w okresie rządów PiS-u między innymi członek zarządu TVP. Jak wyjaśnił na Twitterze, celem Górnego było zreferowanie „bardzo ciekawego wystąpienia Putina na forum Klubu Wałdajskiego”, a także „gorzka konstatacja, że kulturowe szaleństwo Zachodu (realne, nie wymyślone) wpycha zachodnioeuropejską zlaicyzowaną prawicę w objęcia Putina. Fakt”.

I oto okazuje się, że biedna, bezradna, bezbronna prawica jest „wpychana w objęcia Putina” przez rozszalały Zachód. Ona po prostu nic nie może na to poradzić! A zatem wszystko się wyjaśniło: może Le Pen i Zemmour mają słabość do Rosji, ale najwidoczniej jest to wina zachodniej kultury.

Mit bezwolnej prawicy

W istocie jest to nowa wersja popularnego w ostatnich latach argumentu, że prawica staje się bardziej radykalna, ponieważ zmuszają ją do tego liberałowie. Argument ten jest po prostu śmiechu wart. Zakłada, że prawica jest bezwolna i nieporadna – jak zagubione dziecko. Zakłada zatem, że w odpowiedzi na proces liberalizacji kultury prawica nie może już dłużej stać na stanowisku łagodnego konserwatyzmu, lecz jest zwyczajnie zmuszana do radykalizmu!

Nie jest zmuszana. To po prostu wygodna wymówka, żeby nie brać odpowiedzialności za własne działania. Prawica nie musi bowiem łamać konstytucji, odrzucać standardów demokratycznych, ograniczać praw obywatelskich, upartyjniać sądownictwa, zmierzać do osłabienia Unii Europejskiej. Nie musi patrzeć z podziwem na Putina.

A oto prostsze wyjaśnienie problemu: bliskość ideowa. Otóż część prawicy ma słabość do Putina, ponieważ jest trochę autorytarna – dlatego nie przeszkadza jej autorytaryzm Putina. Może nie chce być taka sama, ponieważ jest zachodnia (choć w oczach polskiej prawicy zachodniość jest podejrzana). Jeśli jednak w jej interesie jest sojusz z Rosją, to po prostu zamierza robić to, co jest w jej interesie.

Choćby więc z lewicy albo liberałów były najsłodsze kociaki, które nie mają żadnych postulatów politycznych i które nie domagają się bardziej sprawiedliwych relacji społecznych, to owa prawica i tak zerkałaby z podziwem na Putina (to samo dotyczy zresztą „antyimperialistycznego” nurtu lewicy, którego przedstawiciele mogą namiętnie atakować politykę Stanów Zjednoczonych, ale potrafią wielkodusznie ignorować imperialny zamordyzm rosyjskiego przywódcy).

Prawica jest odpowiedzialna

To prawda, liberałowie powinni zrobić wiele, aby ludzie mogli czuć się w demokracji liberalnej jak w domu i mogli żywić uzasadnione poczucie, że zasady obowiązujące w naszym państwie służą jak najszerszej grupie obywateli. Pisałem o tym wiele razy. Jednak autorytaryzm nie jest uzasadnioną reakcją na wolności osobiste, tolerancję, zasadę równości między ludźmi, ponieważ jest gorszy od wszystkich tych rzeczy. Jest reakcją, którą należy odrzucić. Prawdziwym problemem jest zatem uleganie antyliberalnej reakcji, ponieważ powoduje to osłabienie wolności osobistych i politycznych.

Kolejnym problemem jest zrzekanie się przez prawicę odpowiedzialności za ową reakcję. Wojna kulturowa, zderzenie cywilizacji, upadek chrześcijaństwa – w prawicowej publicystyce, programach telewizyjnych, panelach dyskusyjnych codziennie dokonuje się mały koniec świata. To podsuwa myśl, że może warto odwołać się do środków nadzwyczajnych – a jeśli się to zrobi, to nie na własne konto, lecz z winy liberałów. Tym magicznym sposobem prawica może rządzić przez wiele lat, a nawet coraz bardziej kumulować władzę, a jednocześnie prowadzić politykę oblężonej twierdzy w świecie rzekomo kontrolowanym przez liberałów. W rzeczywistości prawica jest odpowiedzialna za własne działania. Jeśli nie chce osłabiać demokracji albo łasić się do Putina, niech po prostu tego nie robi.