Łukaszenka przeszedł długą drogę w swoim osobistym podejściu do covid-19. Od wirusowego denializmu – z sugerowaniem szeregu środków na odporność, takich jak praca na roli, gra w hokeja i picie alkoholu – do momentu, w którym sam nie kwestionuje zagrożenia niesionego przez wirusa. To zresztą nic dziwnego, skoro – jeśli wierzyć jego zapewnieniom – sam ma za sobą zakażenie, które zniósł dość ciężko.

Przebyta infekcja nie przywiodła jednak rządzącego Białorusią do refleksji, żeby w skuteczny sposób hamować rozprzestrzenianie się wirusa, który buszuje po kraju ze wzmożoną siłą za sprawą wariantu Delta.

Mało tego – Łukaszenka zdaje się ignorancko torpedować starania przeciążonej od tygodni państwowej służby zdrowia. Wojna, którą toczy przeciwko własnemu narodowi od sierpnia 2020 roku, przeniosła się z ulic i więziennych cel do szpitali i kostnic.

Dwójmyślenie pandemiczne

22 października władze Białorusi zniosły obowiązek noszenia maseczek w miejscach publicznych i transporcie zbiorowym. Decyzję podjęto po niecałych dwóch tygodniach obowiązywania obostrzeń. I to pomimo że od początku października w niespełna 10-milionowym kraju notuje się około dwóch tysięcy zakażeń dziennie. Ponadto – są to oficjalne dane, odpowiednio preparowane przez decydentów w celu uniknięcia paniki.

Czym kierowały się białoruskie władze w swojej decyzji o „uwolnieniu” ludzi od maseczek? Powołały się na badania, stwierdzające ich hipotetyczną nieefektywność? Nie, powodu cofnięcia restrykcji nie wytłumaczono w żaden sposób.

Nie bez znaczenia jest tu natomiast fakt, że na trzy dni przed zniesieniem nakazu odbyło się rządowe posiedzenie poświęcone sytuacji w służbie zdrowia. Obecny na nim Łukaszenka wygłosił uwiecznioną przez propagandystów tyradę. „Dlaczego straszymy ludzi?!”, pytał dyktator, rozwijając swój wywód: „Dlaczego podnieśliśmy rwetes na cały kraj? Dlaczego zmobilizowano milicję, by pilnowała tych obostrzeń? Kto wam dał prawo na karanie ludzi grzywną? W którym artykule jest to napisane?!”. Szedł nawet dalej, dając upust swojej foliarskiej złości na szczepionki: „Widziałem, jak w Brześciu siłą, przyciskając kolanem, zaczęli zmuszać do zaszczepienia się. Ja was prosiłem, abyśmy do tego nie dopuszczali!”.

Kogo Łukaszenka miał na myśli, gdy mówił o przymuszaniu do szczepień – nie wiadomo, najwyraźniej rządzącego poniosła fantazja. Mimo to sygnał został zrozumiany od razu. Trzy dni po posiedzeniu obowiązek noszenia masek zniesiono. Mało tego, w ciągu jednej nocy zniknęły naklejki i banery informujące pasażerów komunikacji zbiorowej w Mińsku o epidemiologicznym niebezpieczeństwie. Dyktator, niczym Bóg, słowem zniwelował siłę wirusa.

Szczepionka made in Belarus 

Białoruskie ministerstwo zdrowia, niewrażliwe na słowa swojego prezydenta, apeluje do mieszkańców o szczepienie się – rosyjskim Sputnikiem bądź chińskim Sinopharmem, bowiem to te preparaty są dystrybuowane w kraju. Przedstawiciele resortu postawili sobie poprzeczkę wysoko. Docelowo chcą zaszczepić 60 procent społeczeństwa, podczas gdy obecnie zastrzyk przyjęło nieco ponad 20 procent Białorusinów i Białorusinek.

Promocji szczepionek na pewno nie pomaga to, że rządzący nawzajem sobie przeczą. Pracownicy ministerstwa apelują i chcą wyszczepić populację, tymczasem ich zwierzchnik posyła przeciwstawny komunikat.

Łukaszenka bowiem szczepić się nie zamierza tak długo, jak nie pojawi się ojczysta, białoruska szczepionka: „Jak tylko będzie ona na stole, to od razu na lewo, na prawo i w nogę – gdzie trzeba, tam wbijemy igłę”, zapowiadał.

Być może jest tak, że społeczeństwo białoruskie nie chce się szczepić przez dość wąską ofertę preparatów, których skuteczność w porównaniu z zachodnimi odpowiednikami jest kwestionowana. Na inne szczepionki nie ma jednak co liczyć. Łukaszenka jest obrażony na Zachód, a uprawiana przez niego retoryka po prostu nie pozwoli mu na zakup – bądź nawet na dostawy w ramach pomocy humanitarnej – preparatów z Europy czy Stanów Zjednoczonych. Pozostaje więc czekać na produkt krajowy, którego dystrybucja jawi się jako pieśń przyszłości.

Maska symbolem opozycji

Koronawirus tymczasem zbiera żniwo. Białoruskie kanały na Telegramie publikują zdjęcia z przepełnionych szpitali. Niezbędny do tlenoterapii gaz – przez wyczerpywanie się zapasów szpitalach – zaczęła dostarczać armia. Pracownicy zakładów pogrzebowych z całego kraju anonimowo informują o gwałtownym wzroście ilości pracy. Według ich słów, nie ma już reguły – umierają osoby z każdej grupy wiekowej, zdrowi czy schorowani.

Na sytuację w kraju odpowiedziała antyłukaszenkowska opozycja zgromadzona poza granicami. Swiatłana Cichanouska, jej nieformalna liderka, zaapelowała do wszystkich w kraju o szczepienie się, noszenie masek i trzymanie dystansu. „Lepiej dziś założyć maskę i się zaszczepić, niż jutro na własnej skórze przekonać się, że łóżek w szpitalach nie ma”, podkreśliła Cichanouska.

Zniesienie „maskowego reżimu” i wypowiedź opozycyjnej liderki pociągnęły za sobą silną reakcję w antyłukaszenkowskim polu informacyjnym, kiedy to opozycyjne media i kanały na Telegramie wykazywały, że stosowanie się do pandemicznych obostrzeń stanowi oznakę sprzeciwu wobec reżimu. Ruszyła akcja pod hasłem „Kto bez maski – ten jebaćka”, odnosząca się do pogardliwego przezwiska twardogłowych zwolenników reżimu.

Łukaszenka coraz bardziej krótkowzroczny

Co ciekawe, to właśnie denializm Łukaszenki w 2020 roku – kiedy to wyśmiewał zagrożenie, jakie niósł ze sobą wirus – stanowił jeden z motorów społecznej frustracji, która tak szeroko rozlała się na kraj ubiegłego lata.

Społeczeństwo białoruskie poczuło się pozostawione samo sobie, co jeszcze bardziej podkopało zaufanie do państwowych instytucji. Nawet jeśli dyktator dokonałby wolty światopoglądowej i zaczął wzywać wszystkich do szczepień, to obywatele prawdopodobnie po raz kolejny by mu nie uwierzyli.

Postawa Łukaszenki zastanawia, biorąc pod uwagę rachunek polityczny. Od sierpniowych protestów dyktator świadomie gra na polaryzację, konfrontując ze sobą dwa segmenty społeczeństwa: swoich zwolenników oraz tych, którzy popierają opozycję. Przy wsparciu struktur siłowych i wciąż jako tako działającej gospodarce, reżim zdołał przetrwać oraz utrzymać stan posiadania.

Ta strategia jednak nie poprawia liczebności grupy popierającej władzę, a jedynie dolewa oliwy do ognia, radykalizując oba segmenty. Z przeprowadzanych internetowo badań wynika, że społeczeństwo białoruskie obecnie dzieli się na trzy bloki, z których każdy odpowiada za mniej więcej jedną trzecią populacji: „jądro” protestu, bastion Łukaszenki oraz „neutralnych”.

Wirus może uderzyć w Łukaszenkę

Wirus nie zważa na afiliacje polityczne, panosząc się wśród społeczeństwa. Przeciwskuteczna postawa rządzących, wzmocniona przez wypowiedzi dyktatora, niesie za sobą opłakane skutki dla wszystkich mieszkańców Białorusi.

Potwierdza zresztą kolejny raz, że białoruscy obywatele są pozostawieni sami sobie i nie mogą liczyć na państwową opiekę w tej kwestii. Co więcej, klęska akcji szczepionkowej w Białorusi stanowi także wypadkową niskiego zaufania do państwa, co teraz generuje koszty dla całego aparatu.

Uwidocznienie się braku państwowej pomocy w kontekście pandemii może szczególnie uderzyć w grupę „neutralnych”, zasilając przeciwników Łukaszenki. Tu już nie będzie chodziło o politykę, a o zwykłą niedołężność państwa, które nie potrafi zapewnić minimalnego poczucia bezpieczeństwa w walce z wirusem.

 

***

Opublikowano w ramach linii projektowej „RAZAM-RAZEM-ZUZAM” z przekazywanych przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.

 

 

Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Maksim Goncharenok, źródło: Pexels.