Idea końca historii była wyrazem neokonserwatywnej wizji dziejów. Mówiąc najprościej, filozoficzny neokonserwatyzm zakłada, że ludzkość osiągnęła pełnię rozwoju pojęciowego, czyli doszła do momentu, w którym idee leżą już na stole – i pozostaje tylko wybierać spośród dostępnych opcji.

Francis Fukuyama powiedział w opublikowanej trzy dekady temu książce „Koniec historii”, że spośród owych opcji jedna jest najbardziej atrakcyjna. Jest to demokracja liberalna, oparta na zasadach wolności oraz równości ludzi, która gwarantuje prawa osobiste oraz polityczne w warunkach gospodarki rynkowej. Według autora, większość ludzkości będzie zmierzać w stronę demokracji liberalnej z dwóch powodów. Pierwszy wyraża się w procesie uniwersalizacji gospodarki oraz technologii, którego wynikiem jest upodobnienie się do siebie ludzkich społeczeństw. Drugi dotyczy demokratycznej zasady uniwersalnego uznania, w wyniku której pragnienie dominacji nad innymi zostaje wyparte przez pragnienie równego traktowania.

Oczywiście, autor odnotowywał, że historia rozumiana jako ciąg wydarzeń nadal toczy się zwykłym trybem. Istnieje niesprawiedliwość, niestabilność, wielość ustrojów politycznych. Jednak koniec historii miał wymiar pojęciowy. Miał polegać na tym, że ludzkość wypracowała pojęcie ustroju, którego podstawowych zasad nie można ulepszyć i który może, w odróżnieniu od innych ustrojów, zyskać stabilność i trwałą legitymizację wśród obywateli, ponieważ odpowiada ludzkim potrzebom – jest zgodny z naturą.

Tego rodzaju idea miała pewien wymiar profetyczny. Koniec historii miał oznaczać, że demokracja liberalna będzie upowszechniać się. Taka perspektywa, jak odnotował w swoim dziele Fukuyama, była odejściem od pesymistycznej wizji świata, dominującej w XX wieku w wyniku dwóch wojen światowych oraz pojawienia się morderczych totalitaryzmów. Autor nie wykluczał, że w przyszłości wciąż będzie istnieć przemoc polityczna, autorytaryzm, dyktatury wojskowe. Jednak proces historyczny obserwowany przez dwieście lat wydawał się nieubłagany. Demokracja liberalna jawiła się jako jedyny ustrój, który można rozumieć w kategoriach uniwersalnej aspiracji ludzkości – porządek polityczny, którego ludzie mogą chcieć.

Fukuyama na sterydach

Wydaje się, że idea Fukuyamy zyskała w potocznym dyskursie wydźwięk nawet bardziej ambitny. Nazwijmy ową potoczną interpretację mianem ludowej wersji końca historii.

Zgodnie z tym sposobem myślenia, jeśli teraźniejszość jest spełnieniem dziejów, to przeszłość oraz przyszłość zmieniają swoje znaczenie. Po pierwsze, nasz stosunek do przeszłości dobrze wyraża zasada „nigdy więcej”. W starciu między faszyzmem, komunizmem a demokracją liberalną upadły dwa totalitaryzmy. Na ringu został tylko jeden zawodnik – i nie może być powrotu do okrucieństw przeszłości. Po drugie, trudno wyobrazić sobie, że mogą pojawić się nowe rodzaje okrucieństwa, ponieważ nie służyłoby to wolności ani równości. A zatem autorytaryzm, antyliberalizm mógł wydawać się po prostu nieracjonalny, w gruncie rzeczy niezrozumiały, dosłownie rzecz biorąc: nie na czasie. Niektórzy przypuszczali, że wraz z upadkiem totalitaryzmów i uniwersalnym zwycięstwem demokracji upadł także nacjonalizm, chociaż sam Fukuyama opowiadał się za poglądem, że nacjonalizm nie kłóci się z ideałem końca historii, lecz może pomagać demokracji liberalnej, ponieważ jest źródłem dumy z własnego sposobu życia.

Uderzać w ludową wersję idei końca historii byłoby dość tanim i jałowym posunięciem. Jest wystarczająco jasne, że historia jest przygodna, zaś za dziesięć albo sto lat może dojść do nowego Auschwitz albo nowej Hiroszimy. Może być naszym celem, aby tego uniknąć, ale nie może być naszym przekonaniem, że się to nie stanie. Jest również jasne, że w przyszłości mogą pojawić się nowe rodzaje okrucieństwa. Jako przykłady zwykle podaje się w tym kontekście atak Al-Kaidy na World Trade Center, a do tej samej kategorii można zaliczyć posługiwanie się przez Łukaszenkę życiem migrantów na granicy polsko-białoruskiej. Znów – może być naszym celem, żeby ograniczać okrucieństwo, chociaż byłoby nierozsądnie spodziewać się, że okrucieństwo samoczynnie zaniknie.

Trzeba jednak przyznać, że coś z owego sposobu myślenia – z gatunku: Fukuyama na sterydach – wpływało i wpływa na naszą świadomość polityczną. Idea końca historii zakładała co najmniej aspirację, wyobrażenie, możliwość uniwersalnej demokracji liberalnej oraz wiecznego pokoju. A jeśli jest ona możliwa, to może jest niemal w zasięgu ręki. I jeśli ktoś działa przeciwko temu, to jego działanie wydaje się zarówno niepojęte, jak i przejściowe.

Co jest po końcu historii?

Wszystko powyższe jest mniej lub bardziej znane i opisane, więc odnotowuję to dla porządku, aby zwrócić uwagę na inną rzecz. Otóż warto zastanowić się, jaka właściwie intencja stoi za krytyką idei końca historii? I na czym w praktyce polegają konsekwencje odrzucenia owej idei?

W ostatnich latach jest to popularny temat po prawej stronie sceny ideowej. Tylko w ostatnim czasie ukazały się książki pt. „Koniec końca historii” Jacka Bartosiaka oraz „Początek końca historii” Marka Cichockiego. Pierwszy z nich ostrzega, że przez wiele lat polityka zagraniczna Zachodu, a także Polski, była formułowana pod wpływem złudzenia końca historii. Drugi z autorów, współtwórca magazynu „Teologia Polityczna”, pisze w swojej pracy, że „współczesna Europa powinna być rozumiana jako produkt idei końca historii”. A zatem chodzi o sprawy całkiem praktyczne.

Jest do pewnego stopnia jasne, co oznacza odrzucenie idei końca historii w perspektywie międzynarodowej. Chodzi mniej więcej o to, że nie można liczyć na uniwersalizację ideału demokracji liberalnej. To powoduje rozmaite konsekwencje w dziedzinie polityki zagranicznej oraz obronności, na przykład wyklucza możliwość wiecznego pokoju.

Jest jednak równie interesujące, a chyba mniej przemyślane, co oznacza odrzucenie idei końca historii dla naszej polityki wewnętrznej. Prawica zwykle odnotowuje rzekomy upadek idei końca historii z entuzjazmem, ponieważ utożsamia ją z dominacją porządku liberalno-demokratycznego, który obejmuje proces liberalizacji kultury. Fukuyama pisał przecież, że jednym z czynników kierujących Historię w stronę końca jest naturalne dla ludzi dążenie do uznania, tymczasem demokracja liberalna jest oparta na idei uniwersalnego uznania, dlatego najlepiej odpowiada naszym głębokim potrzebom. Tymczasem istniejąca prawica jest przeciwna idei uniwersalnego uznania. A zatem przynosi jej może pewną ulgę, że liberalno-demokratyczny koniec historii nie jest konieczny.

Lokalne pytanie

Ale od twierdzenia, że coś nie jest konieczne albo nie jest możliwe zawsze i wszędzie, do twierdzenia, że nie jest pożądane, jest całkiem daleka droga. Na przykład, pokój nie jest konieczny i nie zawsze jest możliwy, ale jest pożądany. Można zatem przyjąć, że z punktu widzenia porządku międzynarodowego demokracja liberalna przestaje mieć uniwersalne aspiracje. Czy to oznacza, że przestaje mieć również lokalne aspiracje?

W tej sprawie istnieje pewna dwuznaczność. Z jednej strony, można twierdzić, że skoro demokracja liberalna nie jest konieczna, to warto zmienić ustrój polityczny na inny. Ale żaden inny ustrój polityczny również nie jest konieczny. A zatem należałoby najpierw powiedzieć, na czym polegałby ustrój, który lepiej odpowiadałby ludzkim potrzebom – w którym równość i wolność byłaby lepiej gwarantowana.

Z drugiej strony, można stwierdzić, że skoro historia nie ma końca, to po prostu trzeba uwzględnić taką okoliczność w liberalno-demokratycznej polityce. Demokracja liberalna nie jest konieczna, nie chroni jej żadna opatrzność, ale nie oznacza to przecież, że z wolnością słowa albo prawem do rzetelnego procesu sądowego jest coś nie tak. Równość i wolność to wartościowe ideały. Właściwie wszystkie ideały, o których pisał Fukuyama, mogą być wartościowe, nawet jeśli nie stoi za nimi walor konieczności. A zatem dostrzec, że historia nie ma końca, może po prostu oznaczać tyle: prawa i wolności nigdy nie są gwarantowane, a demokracja nigdy nie jest bezpieczna – należy stale pracować na rzecz właściwej legitymizacji, stabilności oraz sprawiedliwości porządku politycznego.

Problem polega na tym, że w takim zaleceniu nie ma niczego specjalnie dramatycznego ani kontrowersyjnego. W konsekwencji, obwieszczenia „końca końca historii” albo upadku demokracji konstytucyjnej mogą pełnić jedną z trzech funkcji. Po pierwsze, mogą być przesadzone – jeśli utożsamiają liberalno-demokratyczny sposób życia z warunkiem uniwersalizmu. Po drugie, mogą skrywać preferencję dla innego ustroju politycznego. Ale ukrywanie tego nie wygląda dobrze i warto byłoby powiedzieć wprost, na jakich zasadach powinien oprzeć się ten nowy ustrój. Po trzecie, mogą służyć wzmocnieniu demokracji liberalnej – jeśli przestrzega się przed zagrożeniami, aby prowadzić lepszą liberalno-demokratyczną politykę.

 

* Obraz wykorzystany jako ikona wpisu: Johann Wenzel Peter, „Adam and Eve in the Garden of Eden”, w zbiorach Muzeów Watykańskich / Wikimedia Commons.