Szanowni Państwo!
W tym roku mija trzydzieści lat od podpisania przez Polskę i Niemcy traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Jednak nazwa owego traktatu wydaje się jakby nie na czasie. Można odnieść wrażenie, że czasy przyjaznej współpracy należą do przeszłości – zarówno w odniesieniu do relacji z Niemcami, jak i szerzej, z Europą. Liczba konfliktów politycznych między Warszawą a Berlinem oraz Brukselą z upływem czasu raczej rośnie niż maleje. Antyunijne oraz antyniemieckie głosy w polskiej polityce to nie nowość, jednak nowość polega na rosnącym natężeniu owych głosów, a przede wszystkim ich wpływie na politykę rządu.
Jest jasne, że w tej sprawie zmiana zaszła po 2015 roku. Wcześniej obowiązywał paradygmat „dobrego sąsiedztwa i przyjaznej współpracy”. Z kolei rząd PiS-u przyjął postawę konfrontacji z Zachodem. Ale zmiana zachodziła także w trakcie rządów prawicy. Pamiętamy, że Mateusz Morawiecki został premierem między innymi w tym celu, aby łagodzić relacje z UE. Wówczas chodziło jeszcze o utrzymywanie pokojowych relacji we wspólnocie europejskiej. W tej chwili w wypowiedziach przedstawicieli obozu rządzącego mnożą się określenia i metafory, z których wynika, że Polska podobnie jak w przeszłości ma do czynienia z dwoma frontami, jest zagrożona zarówno ze wschodu, jak i z zachodu.
Wśród różnych głosów być może najbardziej wyrazista była wypowiedź posła PiS-u Marka Suskiego, który powiedział, że Polska znajduje się obecnie pod brukselską okupacją. Z początku politycy obozu rządzącego dystansowali się od jego wypowiedzi. Opozycja zaczęła zarzucać PiS-owi, że partia chce opuszczenia UE przez Polskę, a politycy partii rządzącej chcieli się bronić przed tymi zarzutami. Jednak w ostatnim czasie PiS wróciło do tej samej retoryki.
Sygnał wyszedł od Jarosława Kaczyńskiego. Na lamach „Gazety Polskiej” lider PiS-u stwierdził, że wobec polski realizowany jest w UE „scenariusz kolonizacyjny”, a obalenie polskiego rządu jest tylko warunkiem jego powodzenia. Podobnych wypowiedzi było w ostatnim czasie więcej. Europoseł Ryszard Legutko powiedział w hiszpańskiej prasie, że Komisja Europejska chce obalić polski rząd. Taką ocenę potwierdził w RMF FM wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta.
Z kolei, TVP od wielu miesięcy wzmacnia w programach informacyjnych przekaz antyniemiecki. Do tego opozycja ukazywania jest w telewizji publicznej jako służąca niemieckim interesom. Do podobnych skojarzeń odwołują się również politycy PiS-u. Krystyna Pawłowicz z Trybunału Konstytucyjnego sugerowała na Twitterze, że Donald Tusk jest po prostu Niemcem.
Wszystko to skłania do zastanowienia się nad tym, jaka jest funkcja polityczna tego rodzaju języka. Po pierwsze, jakie jest jego znaczenie w polityce wewnętrznej? Na pierwszy rzut oka wydaje się jasne, że tego rodzaju wypowiedzi mogą być kierowane na rynek wewnętrzny. Może chodzić o to, żeby zohydzić wyborcom opozycję, skoro ta miałaby działać w obcym interesie. I w przypadku działa gra na antyniemieckim sentymencie, ale potrzeba dodatkowego wyjaśnienia w sprawie Unii Europejskiej, która jest w Polsce popularna.
Po drugie, jest pytanie o znaczenie tego rodzaju języka w polityce zagranicznej. Uzasadnione jest pytanie, czy w ten sposób udaje się PiS-owi uzyskać cokolwiek wartościowego dla Polski? Jest to wątpliwe, skoro jedynie w ostatnim czasie Polska seryjnie przegrywa procesy przed Trybunałem Sprawiedliwości UE, a do tego obecnie wstrzymana jest wypłata środków dla Polski z Funduszu Odbudowy. Tymczasem nasza dyplomacja nie jest w stanie zaradzić podobnym problemom.
Wreszcie, jest sprawa trzecia, która dotyczy tego, na ile wypowiedzi polityków PiS-u są w tych kwestiach wykalkulowane, a na ile oddają ich autentyczne przekonania i sentymenty. Wiadomo, że polityka widoczna dla obserwatorów bywa odmienna od tej zakulisowej. Jako przykład można przywołać tajne spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z Angelą Merkel, do którego doszło w 2016 roku.
W aktualnym numerze „Kultury Liberalnej” zastanawiamy się nad zmieniającymi się relacjami na linii Warszawa–Berlin–Bruksela.
Zdzisław Krasnodębski, profesor socjologii oraz europoseł Prawa i Sprawiedliwości, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem mówi o podejściu obozu rządzącego do polityki europejskiej. Jak mówi polityk, głośna wypowiedź Marka Suskiego była przesadzona co do formy, ale trafna w treści. Jak wyjaśnia Krasnodębski, „w tych słowach, czasem przesadzonych, wyolbrzymionych, kryje się przekonanie, że integracja europejska postępuje niezgodnie z traktatami. Prowadzi ona do pomniejszania roli państw członkowskich, a w przypadku niektórych krajów, w tym Polski, do bezpośredniej ingerencji w sprawy wewnętrzne. W związku z tym Unia staje się zagrożeniem dla naszej suwerenności”.
Jana Puglierin z berlińskiego oddziału European Council of Foreign Relations opowiada w rozmowie z Jakubem Bodzionym o stosunku niemieckich polityków do Polski, a także obecnego polskiego rządu. Jak przekonuje analityczka, Niemcom nie opłaca się słaba, izolowana Polska. Byłoby dla nich lepiej, gdyby Polska działała na zasadach solidnego partnera w formatach międzynarodowych, takich jak Trójkąt Weimarski. Wspomina również o błędach polityki niemieckiej, które mają znaczenie dla Polski. Jak mówi, według środowiska eksperckiego w Niemczech, budowa Nord Stream 2 była ogromnym błędem.
Robert Traba, profesor nauk społecznych oraz historyk z Polskiej Akademii Nauk, przedstawia w swoim artykule historię relacji polsko-niemieckich po 1989 roku. Jak pisze badacz, „po 1989 roku w relacjach z Niemcami stworzono ramy dialogu opartego na partnerstwie. Niestety, od 2015 roku pisanie historii od nowa stało się jednym z programowych zadań rządzącej w Polsce prawicowej koalicji”. Traba wyróżnia następnie trzy aspekty strategii politycznej, umożliwiającej w polityce wewnętrznej grę w „Niemca – wiecznego wroga”.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej.
Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Anthony Beck, źródło: Pexels;