Opisanie własnej prezydentury i prowadzącej do niej drogi z całą pewnością nie było dla Baracka Obamy łatwym zadaniem. Wynikające z doświadczenia literackiego dążenie do perfekcjonizmu, świadomość bycia globalną ikoną polityki oraz kultury, spektakularny sukces „Becoming” żony Michelle – wszystko to, w połączeniu ze skomplikowaną tematyką, utrudniało stworzenie dzieła na miarę ambicji autora. Być może ze względu na chęć wpasowania się w kampanię Joe Bidena, spełnienie uświęconego ponad stuletnią tradycją obowiązku każdego odchodzącego prezydenta USA zajęło Obamie znacznie dłużej niż większości jego poprzedników, a i tak zdołał omówić tylko pierwszą kadencję. Opasły tom, kończący się opisem operacji likwidującej Osamę bin Ladena w 2011 roku, przytłacza liczbą poruszonych wątków. Jednak dla wielu czytelników właśnie z tego powodu będzie najprawdopodobniej obowiązkową i bardzo cenną lekturą.

Autoapoteoza św. Baracka

Z trudnego zadania Obama wychodzi w dużej mierze obronną ręką dzięki zręcznej formie pisarskiej. Prawie wszystkie rozdziały skonstruowane są według ustalonego schematu. Rozpoczynają się od konkretnej sceny– może nią być opis rozmowy z rodziną lub doradcami, ale także historia pracowników zwykłych firm, których problemy wymagać będą akcji politycznych. Po tym przystępnym wprowadzeniu Obama kreśli społeczno-historyczne tło, które przybiera czasem postać kilkunastostronicowego eseju, i wprowadza czytelnika w określoną tematykę. Każdy rozdział kończy się analizą opcji dostępnych prezydentowi, opisem jego działań, polegających najczęściej na przekonywaniu niezdecydowanych senatorów, i podkreśleniem przyświecających mu wartości. Obama przeobraża idee w zwięzłe hasła, umiejętnie żongluje napięciem i stara się wprowadzić czytelnika w nastrój opisywanych historii.

W efekcie książkę czyta się jak gotowy scenariusz na wieloodcinkowy serial z nieco wyidealizowanym, uosabiającym amerykański mit bohaterem. Obama broni wielokrotnie uniwersalności i ogólnoludzkiego wymiaru swoich przekonań i twórczo korzysta z toposów skromności oraz wierności. Dzięki temu osiąga ocierający się niemal o autoapoteozę cel – wizerunek siebie jako obrońcy dobra na świecie. Okładka, tytuł oraz wielokrotne podkreślanie roli wiary (czasem religijnej, czasem w siebie lub najbliższych) budują obraz świętego Baracka, który zaprasza czytelników do podążenia jego śladami poprzez zaangażowanie w życie społeczne, pracę nad sobą i edukację. Bronione przez tego świeckiego świętego wartości są opisane na tyle ogólnikowo, że trudno je zakwestionować. Obama konsekwentnie przedstawia oświeceniowe idee, w które wierzy, jako uniwersalne i nienegocjowalne. Nie każdego ta wizja przekona, jednak trzeba oddać autorowi, że podaje ją w sposób nienachalny i przystępny.

Obrazki z podręczników nowoczesnego przywództwa

W przekonywaniu czytelnika do swojej wizji świata pomaga Obamie wartki, obrazowy język. Często wydarzenia opisuje w sposób filmowy, a do tego namiętnie używa sportowych metafor porównujących politykę do rywalizacji na boisku. Kwestia zaangażowania w politykę krajową? „Nie można przejść obojętnie obok szansy gry na tym poziomie” (to przywołane w książce słowa Craiga, uprawiającego koszykówkę brata Michelle). Kampania do Senatu? „Czułem to, jak futbolista, który dostrzega lukę w obronie i wie, że jeśli pobiegnie dostatecznie szybko, zdoła się przebić”. Obama używa sportowej metafory, nawet przekonując Rahma Emanuela do objęcia roli szefa sztabu: „Kraj stoi przed największym kryzysem naszego życia […], a ty zamierzasz go przeczekać na cholernej ławce rezerwowych?!”.

Przystępność ma jednak swoją cenę. Nie jest nią wbrew pozorom głębia przemyśleń, której nie odejmują tekstowi dobrze przemyślane metafory. Uproszczeniu ulegają opisy codziennej pracy. W tekście znajdziemy stosunkowo mało dialogów, które mogłyby oddać atmosferę panującą w gabinecie Obamy, a także strategicznych rozważań, o których wiemy na przykład z reportaży Boba Woodwarda. Niestety, Obama ogranicza się najczęściej do haseł i anegdot pasujących do budowanego wizerunku. Gdy deklaruje: „wprowadziliśmy jedne z najostrzejszych regulacji etycznych, w tym obowiązujących w kontaktach z lobbystami, w dziejach Białego Domu”, nie padają żadne konkrety. Zamiast tego dowiadujemy się, że wielokrotnie turla się z córką po dywanie, co nieco kontrastuje z innym stwierdzeniem: „w progach gabinetu nigdy jednak nie opuszczało mnie poczucie dostojeństwa właściwe świątyni demokracji. Dzień po dniu jej światło mnie koiło i pokrzepiało, przypominając o brzemieniu, które dźwigam i spoczywających na mnie obowiązkach”.

Niektóre z podobnych passusów sprawiają wrażenie moralizatorstwa, jednak wiele historii opisywanych przez Obamę trafi do podręczników nowoczesnego przywództwa i zarządzania. Uważne wprowadzanie introwertyków do rozmów, spokojne podejmowanie decyzji, dbanie o relacje ze wszystkimi współpracownikami – wszystko to może wydawać się czasem ckliwe, jak opisane w autobiografii pytanie pracowników o urodziny członków ich rodzin czy medytowanie przed snem o dzieciach w Gazie. Trzeba jednak docenić także różnorodność wątków i zagadnień, które sprawiają, że dla wielu czytelników lektura ta będzie lekcją historii politycznej, ekonomii, a nawet geografii. Z książki Obamy dowiemy się na przykład o reakcjach światowych liderów na problemy gospodarcze Grecji, kontekście obalenia rządów Mubaraka w Egipcie czy dziejach zaangażowanych społecznie czarnych kościołów w USA.

Ponad podziałami

Zawiedzeni lekturą będą czytelnicy sięgający po nią z nadzieją na sensacyjne opisy kulis polityki. Obama przywołuje powszechnie znane historie i stara się przedstawić ich szerszy kontekst oraz wpływ na życie zwykłych obywateli. Zaskakuje raczej podkreśleniem sprawczości jednostek niż opisami skandali. Tak dzieje się na przykład, gdy opowiada o historii Marty Coakley – kandydatki, która niespodziewanie przegrała z republikanami w Massachusetts po prowadzonej bez zaangażowania kampanii, co uniemożliwiło przegłosowanie powszechnej ustawy zdrowotnej w Senacie.

Choć Obama swoich oponentów przedstawia wielokrotnie jako ludzi oślepionych pieniędzmi, to równie często podkreśla udane przypadki pracy ponad podziałami. Kieruje między innymi wiele ciepłych słów pod adresem walczącej z nim w 2008 roku brutalnymi metodami Hillary Clinton oraz chwali wielu republikanów. Uniezależnienie Stanów Zjednoczonych od dostaw z naftowych mocarstw takich jak Rosja czy Arabia Saudyjska i podobne przykłady ponadpartyjnego konsensusu przedstawia jako budujące dowody na rozumność i patriotyzm polityków wszystkich opcji. Mimo ubolewania nad marginalizowaniem tego typu historii w przekazach i częstego podkreślania roli doradców wizerunkowych w tworzeniu polityki, nie posuwa się jednak do głębszej krytyki systemu medialnego.

Niezachwiana wiara w postęp

Surowe oceny i załamywanie rąk nie są zresztą domeną Obamy. Byłyby one sprzeczne z fundamentami jego przekonań oraz przesłaniem do czytelników. W przywoływanych licznie historiach przełamywania ograniczeń przez wielkich polityków, związkowców czy lokalne aktywistki, pobrzmiewa będący dziś w odwrocie melioryzm, przekonanie o realności postępu i powszechnym etycznym obowiązku przyczyniania się do niego. Problemy amerykańskiej demokracji przedstawiają się w tym ujęciu raczej jako skutki ludzkich wad, popełniane po drodze do lepszego świata błędy, nie zaś dowody na ustrojowe sprzeczności.

Gdy zatem Obama doprowadza do powołania do Sądu Najwyższego pierwszej latynoski, Sonii Sotomayor, pokonując towarzyszące temu procesowi głębokie podziały społeczne na tle rasowym, kwituje całe starania prostym stwierdzeniem – „Na tym przecież polega postęp”. Dla Obamy jedynym remedium na niesprawiedliwości jest praca, optymizm i stawianie małych kroków. Bardziej lewicowi czytelnicy będą tym zapewne zawiedzeni, na pocieszenie jednak otrzymają ostrą krytykę chciwości giełdowych traderów oraz prawicowej taktyki sięgania po język używany przez defaworyzowaną grupę i odwracania go do góry nogami. Podobnie jak Anne Applebaum w „Matce Polce”, autor przekonuje, że siła amerykańskiego systemu opiera się na codziennym wysiłku demokratycznych instytucji, miejsc żmudnej pracy legionów urzędników oddanych służbie na rzecz dobra wspólnego, których profesjonalizmowi oddaje kilkukrotnie hołd.

Zapiski marzyciela

Obama potrafi zachwycić czytelnika erudycyjnym ujęciem tematów oraz utrzymać jego uwagę niespodziewanymi zmianami tempa narracji. Kiedy podejmuje wątek przyczyn i konsekwencji kryzysu z 2008 roku i opisuje lobbystów wmawiających obywatelom, że to urzędnicy, a nie bankierzy i korporacje są ich głównymi przeciwnikami, staje się najbardziej stanowczą wersją siebie. Opisy działań na scenie międzynarodowej, choć często suche i ugrzecznione, przedstawiają z kolei fascynującą perspektywę lidera państwa, którego przywództwo jest jednocześnie kwestionowane i wymagane przez liderów całego świata. Ich lektura to ćwiczenie wyobraźni, które powinni przejść wszyscy politycy nad Wisłą.

„Kandydowałem, żeby odbudować zaufanie Amerykanów – nie tylko do władz, ale i do siebie nawzajem”, pisze Obama w pierwszym tomie autobiografii. Niestety nie próbuje ocenić, czy osiągnął swój cel. Nieliczne refleksje nad wzbudzanymi przez jego działania protestami i stanowiącymi ich podłoże lękami społecznymi ograniczają się do krótkich ubolewań, retorycznych pytań i wezwań do pracy w przyszłości. Jak w większości autobiografii, refleksje dotyczące wcześniejszych etapów życia cechują się większą przenikliwością i krytycyzmem – w okresie następującym po kampanii prezydenckiej napotykamy coraz częściej znane z medialnych przekazów przesiąkniętych marketingiem motywy, takie jak podkreślanie wizerunku Obamy-luzaka. Wieszanie marynarki na klamce, namawianie miesiącami obsługi Białego Domu, aby zamieniła fraki na polo, rzucanie palenia po rozmowach z córką czy wciskanie opakowań po gumie do żucia między poduchy sofy w Gabinecie Owalnym przejmują coraz większą część tekstu. Dodają mu niewątpliwie uroku, ale przestają inspirować czytelników do działania. Obamie można zarzucić, że umyślnie lekceważy wpływ elitarnego wykształcenia i więzów towarzyskich na swoją karierę, że jest marzycielem i przedstawia swój sukces jako dowód na aktualność obietnic dawanych światu przez Amerykę. Ale jak pięknie jest mu wierzyć.

 

Książka:

Barack Obama, „Ziemia obiecana”, przeł. Dariusz Żukowski, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2021.

 

* Śródtytuły pochodzą od redakcji.