Diana Ignatkova ze Studenckiego Stowarzyszenia Sztuki SOI zamieszkała w Warszawie na początku tego roku. Do ruchu założonego przez studentów trzech uczelni artystycznych przystąpiła mieszkając jeszcze w Białorusi, po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Studenci z SOI mówili głośno o tym, że chcą tworzyć bez cenzury i opresji, w związku z czym wielu z nich relegowano z uczelni. Prawie połowa wyjechała z kraju.
Diana Ignatkova opowiada: „W Białorusi nie mieliśmy miejsc, w których mogliśmy się realizować, narzędzi, nie wiedzieliśmy, jak pisać wnioski o granty. Dopiero znajdując się już za granicą, zobaczyliśmy, jak wiele możliwości istnieje w kraju demokratycznym. Zakręciło nam się w głowie i zaczęliśmy realizować twórcze projekty, chociaż to nie było łatwe, bo nie znamy dobrze języka. Świetnie, że możemy to robić, szkoda, że nie mogliśmy w Białorusi.
Diana opowiada o artystycznym aktywizmie Białorusinów w Pracowni Duży Pokój w Warszawie, przy okazji wystawy plakatów jednego z najbardziej znanych białoruskich grafików Vladimira Tseslera „Sztuką w reżim”. Na tle wymownych antyreżimowych prac urządzane są spotkania z białoruskimi artystami i aktywistami. To, w którym wzięła udział Diana ma tytuł: „Sztuka reakcji” i dotyczy tego, jak walczyć, kiedy już wszystkie środki nacisku na miejscu wyczerpały się (można je obejrzeć pod tym LINKIEM).
Aktywizm na emigracji to sposób na walkę w przestrzeni międzynarodowej, ale także przygotowanie do działania w kraju, kiedy będzie to możliwe. – Teraz możemy nauczyć się tego, czego nie bylibyśmy w stanie nauczyć się w Białorusi – mówi Diana. – Możemy zdobywać wiedzę, by potem przywieźć ją do Białorusi i odbudować tam zgliszcza kultury.
Stasia Glinnik ze zrzeszenia Białoruski Młodzieżowy hub, które działa w Warszawie opowiada jak przez ostatni rok aktywiści pomagają emigrantom z ich kraju urządzić się w Polsce. Przeprowadzają konsultacje, pomagają materialnie, urządzają kursy języka białoruskiego dla dorosłych i dzieci.
Chodzi o więcej niż pomoc w przetrwaniu. – Ci ludzie nie zaprzestali swojej walki, kiedy przenieśli się do Polski – mówi Stasia. Działają na rzecz tego, by Polska i inne kraje przestały prowadzić biznesy z Łukaszenką, czyli, żeby nie handlowała z białoruskimi przedsiębiorstwami, albo, żeby Interpol przestał wydawać listy gończe za Białorusinami. Polska nie wspiera reżimu, ale, jak zauważa Stasia Glinnik, imigranci widzą w sklepach produkcję z Białorusi. – W warszawskich tramwajach są reklamy białoruskich drzwi, po ulicach jeżdżą busy z reklamami białoruskich firm. Wywołują strach wśród Białorusinów, bo z takich busów wyskakiwał OMON, żeby łapać ludzi – mówi.
Jednocześnie Białorusini uczą się działać w systemie demokratycznym, którego nie znali, zanim sprowadzili się do Polski. Stasia Glinnik opowiada: – Dla nich to nowość, że można wysłać maila do polityka, że można napisać wniosek do władz miasta, uzyskać grant. Dlatego tworzymy szkoły aktywizmu obywatelskiego, by uczyć ludzi działania w świecie demokratycznym.
Mają przygotowywać swoje programy i poznawać się z działającymi podobnie aktywistami polskimi. Jeśli ktoś będzie chciał wpływać na to, by producenci mebli przestali kupować drewno z wycinek z białoruskich lasów, zapoznają się z ekologami w Polsce. Jeżeli będą działać w sprawie Interpolu, poznają się z działaczami na rzecz praw człowieka.
– W czasie protestów przeciw sfałszowaniu wyborów wychodziliśmy na ulice z poczucia krzywdy, żeby bronić tego, co było dla nas drogie – mówi Stasia Glinnik. – Ale nie myśleliśmy o tym, jaki będzie nasz kraj, kiedy ta władza odejdzie. Natomiast historyczne przykłady mówią, że ludzie obalając reżim w swoim kraju powinni wiedzieć, w jakim kierunku chcieliby podążyć. Więc ta nasza „jesień po protestach” jest czasem na przetrawienie tego, co się działo i uczenia się, jak funkcjonuje demokracja, jak wyłaniać własnych przedstawicieli, co powinni oni sobą reprezentować.
Planują więc przyszłość na miejscu, choć trudno to robić, gdy teraźniejszość jest coraz brutalniejsza. Jak zauważyła Olga Haradziejczyk-Maziarska z Instytutu Kultury Białoruskiej, przedstawicielka fali emigracji po represjach wobec opozycji sprzed ponad 20 lat, obecne działania Aleksandra Łukaszenki na polsko-białoruskiej granicy wpłynęły na sytuację imigrantów. – Jeszcze rok, czy pół roku temu osoby, które przyjeżdżały z Białorusi do Polski czuły, że są jak w domu, że Polska je rozumie, wspiera i zapewnia im bezpieczeństwo – mówi – Jednak to, co się dzieje na granicy wpływa nie tylko na stosunki między państwami, ale rzuca też cień na postawy zwykłych ludzi. Ich stosunek do Białorusinów pogarsza się. W ciągu ostatniego roku zajmuję się głównie pomocą osobom przyjeżdżającym, więc przechodzi przez mnie mnóstwo historii. Słyszę o dzieciach, które czują gorszy stosunek do siebie w polskich szkołach. Rok temu imigranci byli dla Polaków osobami, które walczyły o wolność, solidaryzowano się z nimi, wspierano ich.
W wyniku kryzysu na granicy i propagandowego przekazu prorządowych mediów i samych polityków pojęcie imigrant staje się dla wielu pejoratywne i to promieniuje na Białorusinów. – Polska zrobiła dla nas bardzo dużo, więcej niż jakikolwiek inny kraj – mówi Olga Haradziejczyk-Maziarska. – I myślę, że też otrzymała szansę, bo znalazła się tu lwia część białoruskiej inteligencji i twórców.
Diana Ignatkova dodaje, że idealna sytuacja byłaby, gdyby twórców białoruskich nie postrzegać przez pryzmat krzywdy doświadczonej w ich kraju i bohaterstwa, tylko ich sztuki. Jak twórców, a nie jak imigrantów.
***
Opublikowano w ramach linii projektowej „RAZAM-RAZEM-ZUZAM” z przekazywanych przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.
Na zdjęciu protesty w Mińsku, Białoruś, wrzesień 2020. Fot. jana Shnipelson. Źródło: Flickr (domena publiczna).