Król ludów
Teoderyk, zwany później Wielkim, z ostrogockiej dynastii Amalów, będąc w młodych latach zakładnikiem na dworze Cesarstwa Wschodniego w Konstantynopolu, ubierał się w miękkie szaty, a nie chodził w futrach, ulubionym stroju barbarzyńców. Tam też poznał siłę symboliki władzy, siłę kultury będącej zwieńczeniem potęgi. A także nauczył się innej niż wiece plemienne polityki.
Działo się to po upadku Cesarstwa Zachodniego, w V wieku naszej ery, w tyglu migracji i wojen, rozpadu świata starożytnego i narodzin nowych porządków epoki średniowiecza. W Konstantynopolu bystry młodzieniec zauważył, że siła cesarzy jest mniejsza niż dowódców jego armii.
Wybrany królem Ostrogotów, politycznie zhołdowanych cesarstwu, na powrót ubrał się w wilczą szubę, by zaatakować Italię na czele armii swoich wojowników. Zdobył Rawennę, stolicę tego, co kiedyś było zachodnim cesarstwem i stworzył państwo ostrogockie jako sukcesora Rzymu.
Znów chodził w jedwabnych szatach, wypowiedział posłuszeństwo Konstantynopolowi i stał się władcą Zachodu, a raczej tego, co z niego pozostało. Okazał się nie tylko niezwykle sprawnym politykiem, ale i wybitnym mecenasem kultury, odnawiającym rzymskie budowle, wznoszącym imponujące do dziś katedry chrześcijańskie w Rawennie, zbierającym prawa swojego królestwa w kodeksy.
Pokój, który wprowadził, i siła, jaką dysponował, zapewniły mu miano „króla ludów” i przydomek wyróżniający go z setek barbarzyńskich władców zaludniających arenę czasów przełomu. Na moment to on sam był Zachodem, także w tym najgłębszym, cywilizacyjnym znaczeniu, mimo że po łacinie mówił ledwo.
Siła aspiracji
Aspiracja do wyższego kulturowo świata to jeden z najważniejszych czynników ciągłości kultury. Dzięki temu dochodziło do przeniesienia w nowe czasy tego, co stanowiło dorobek podbitych imperiów, obalonych ancien regime’ów, umarłych klas arystokracji i intelektualistów minionych epok.
Choćby w Polsce – w czasach rewolucji PRL-owskiej, otworzyła się perspektywa awansu dla całego pokolenia ludzi o rodowodach chłopsko-robotniczych. Dzięki temu instynktowi aspiracji, zasilili oni w ciągu jednego pokolenia elity naukowo-kulturalne, przejmując nie wzorce narzucane przez komunistyczne państwo, ale przyjmując kod kulturowy starej polskiej inteligencji – nośnika ciągłości.
I kiedy przyszedł rok 1980 i rewolucja „Solidarności”, odnaleźli się po właściwej stronie historii, ramię w ramię z tymi, dla których polska kultura była naturalnym kapitałem rodzinnym od pokoleń. To właśnie inkluzyjność kultury stanowi o jej sile – każda aspiracja do niej jest już zwycięstwem ciągłości nad entropią.
Z trzepaka do Alzacji
Piszę to wszystko w nawiązaniu do małej burzy, jaka przetoczyła się przez media społecznościowe po wpisie na FB Patryka Jakiego. Europarlamentarzysta opisuje w nim, że czyta książkę, zwiedza Alzację i podziwia katedrę we Strasburgu. Wpis, powiedzmy to szczerze, nieporadny językowo, wręcz prowokujący do kpin, jest kolejną odsłoną działalności tego polityka manifestującego co jakiś czas aspirację do świata bardzo odległego od początków jego drogi życiowej.
Patryk Jaki zaczynał od filmików z gimnastyki na trzepaku przed blokami w Opolu, gdzie się urodził, potem fotografował się w kampanii wyborczej na tle fototapety z książkami. Epatuje ubraniami tak modnymi, że stają się one przebraniami, lub informuje o przeczytanych książkach.
W Parlamencie Europejskim z podziwu godną determinacją wygłaszał przemówienia po angielsku, mimo że nie musiał tego robić, bo większość eurodeputowanych mówi w ojczystych językach, korzystając ze świetnej ekipy tłumaczy tej wieży Babel. Ilekroć Patryk Jaki, doktor praw, co też zostało obśmiane wielokrotnie, próbuje pokazać się jako członek elity, spotka go fala sarkazmu i nieskrywanej pogardy.
Krytyka wypacza winę Jakiego
Patryk Jaki jest też byłym wiceministrem sprawiedliwości i członkiem Solidarnej Polski. Jego rola polityczna jest taka sama jak całej ekipy młodych współpracowników ministra Zbigniewa Ziobry. Ekipy wykonującej kolejne egzekucje na dotychczasowym systemie prawnym Rzeczpospolitej – od zniszczenia niezależnej prokuratury, do systemu represji wobec sędziów wydających wyroki sprzeczne z partyjnymi interesami prawicy. A do tego radykalnie antyeuropejskiej, widzącej w Unii Europejskiej wroga powstrzymującego porządki, jakie wprowadza w wymiar sprawiedliwości Jarosław Kaczyński za pomocą Ziobry.
Patryk Jaki jest więc jedną z kluczowych publicznie postaci tego najazdu prawicowych barbarzyńców na zasady leżące u podstaw zachodniego rozumienia prawa – istoty naszego zakorzenienia na Zachodzie. Patryk Jaki rozczulający się nad katedrą w Strasburgu w swoich działaniach politycznych z tym dziedzictwem ma niewiele wspólnego.
Ale krytyka, która go dosięga, nie wiąże się z jego działalnością polityczną, ale z jego aspiracjami kulturowymi. Można z nich szydzić i uważać je tylko za przebranie, ale to zamienia winę Jakiego z politycznej na estetyczną.
Szyderstwo z czytania książek to dowód słabości
Bo to, że Patryk Jaki chce być elitą, ma aspiracje kulturowe – raczej powinno budzić sympatię i nadzieję. Nadzieję niekoniecznie związaną z samym Jakim, ale może pokoleniem jego dzieci i wnuków. Raz rozbudzone aspiracje przechodzą często w odruch następnych generacji i są drogą do uznania wartości, jakie chciało się zniszczyć w początkowej fazie najazdu.
Szyderstwo z czytania książek nie jest tą drogą, jest raczej dowodem słabości. W tym ujęciu chcielibyśmy zostać z „naszymi” katedrami i książkami jako znakiem odróżniającym nas od „nich”, a kiedy „oni” po nie sięgają (zawsze nie te, które my czytamy), oburzamy się mocniej niż na istotnie barbarzyńskie praktyki w realniej polityce.
Eskapizm w kulturowy skansen
Fotografia na Facebooku Patryka Jakiego czytającego książkę wywołuje większy odzew niż jego ekstremistyczno-antyeuropejskie i sprzeczne z polską racją stanu wypowiedzi w Europarlamencie. Ta nierównowaga w krytyce rodzi podejrzenie eskapizmu w jakiś zazdrośnie strzeżony kulturowy skansen. Jakbyśmy zapominali, że stawką w tym sporze jest obrona zasad politycznych naszej republiki, co jest trudniejsze niż budowanie estetycznych płotów przed barbarzyńcami, by na chwilę poczuć się dobrze w wyłącznie naszym towarzystwie.
Kiedy Gallowie czy Ostrogoci zaczynają przemawiać na Forum Romanum, nie należy wyśmiewać ich łaciny, trzeba się raczej skupić nad tym, co mówią. I warto pamiętać, że ich dzieci mogą razem z naszymi rządzić Rzymem. Bądź Brukselą lub Warszawą. Połączyć ich może ten sam kod kulturowy, który, jeśli jesteśmy dostatecznie otwarci i inkluzyjni, ma czasami większą siłę niż kohorty legionów.