Dzisiaj w mojej rubryce myśli dzikie, prowokacyjne i nieco fatalistyczne. Ośmieliła mnie do ich publikacji niedawna rozmowa Edwina Bendyka i Grzegorza Sroczyńskiego — miło wiedzieć, że moje intuicje są zbieżne z ocenami fachowców. Ale zacznijmy od początku.

Żyjemy w antropocenie, czyli w epoce geologicznej, w której dominującym czynnikiem oddziałującym na ziemską biosferę i atmosferę jest działalność człowieka. Ma ona dwa wymiary, jedni powiedzą, że jeszcze kryzysy, drudzy, że już katastrofy. Nomenklatura nie jest jeszcze ustalona, Nike jeszcze się waha.

Jeden z tych wymiarów to klimat, drugi wciąż nie ma jednoznacznej nazwy — „zniszczenie środowiska naturalnego”? „kryzys bioróżnorodności”? „szóste wymieranie”? Słowa słowami, ale idea jest jasna. Mamy kryzys klimatyczno-ekologiczny spowodowany naszymi działaniami.

Kto zapłaci za zmiany klimatu

W ogólnym zarysie wiadomo, co trzeba z tym zrobić. Powinniśmy ograniczyć emisje gazów cieplarnianych, ale też poskromić swój rozbuchany, ekspansywno-kapitalistyczny konsumpcjonizm. Prawdopodobnie czeka nas w XXI wieku radykalne ograniczenie konsumpcji, szczególnie tej, która generuje duże koszty klimatyczno-środowiskowe. Jak to zgrabnie ujmuje Bendyk – nie będzie już jedzenia mięsa, tanich pralek i tanich lotów. Oczywiście będą, ale tylko dla bogatych.

W idealnym świecie można by sobie wyobrażać, że koszty ratowania planety solidarnie ponosimy wszyscy. A nawet więcej: że ponosimy je proporcjonalnie do tego, ile kto zniszczył. W idealnym scenariuszu, magnat paliwowy zapłaciłby więcej niż statystyczny mieszkaniec Madagaskaru, który ani wiele środowiska nie zniszczył, ani się na tym nie dorobił. Problem w tym, że to prawdopodobnie się nie wydarzy.

Historia świata uczy (i w tym duchu czytam rozmowę Bendyka i Sroczyńskiego), że nie ma co liczyć na to, że elity, miliarderzy, generalnie możni tego świata, the powers that be, wezmą na siebie ciężar zmian i ograniczeń. Korony im z głów nie spadną, ich luksus się nie zmniejszy. „Rząd się wyżywi”, jak powiedział klasyk, bogatych dalej będzie „stać na wszystko i będą żyli ot tak”, jak powiedział inny.

Nikt nie zdelegalizuje samolotów, ale…

Koszty spadną — jak zawsze — na nas, na zwykłych ludzi, zjadaczy chleba, na klasę niższą i średnią. I widać już dzisiaj, jak to będzie wyglądało. Otóż te koszty spadną na nas poprzez inflację i wszechdrożyznę.

Nikt nie zdelegalizuje samolotów, po prostu bilety staną się strasznie drogie. „Już nie będzie city breaków, że sobie lecimy na weekend do Barcelony”, jak to zwięźle ujął Jakub Majewski. To znaczy one oczywiście będą — ale tylko dla bogatych. Tak będzie wyglądać climate austerity, czyli pojęcie, które może zdefiniować politykę XXI wieku.

Oczywiście, to brzmi pesymistyczne. Ale czy wyobrażacie sobie, że w imię walki ze zmianą klimatu FC Barcelona pojedzie autokarem na mecz ze Spartakiem Moskwa? Że żaglowce wrócą na morza? Że wegetarianizm stanie się obowiązkowy, a samochody nielegalne? Nic z tych rzeczy. Po prostu benzyna będzie kosztowała dziesięć złotych za litr, najtańszy stek dwieście, bilet do Stanów kilkadziesiąt tysięcy, a kawalerka w Warszawie miliony.

I żeby było jasne: całym sercem uważam, że tak być nie powinno. Mam nadzieję, że się tu mylę. Ale rozum podpowiada, że tak właśnie będzie. I rzecz jasna wywoła to ogromne przesunięcia i wstrząsy polityczne.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2021/11/23/straszenie-koncem-swiata-nie-dziala/” txt1=”Z Johnem Dryzekiem rozmawia Tomasz Sawczuk” txt2=”Straszenie końcem świata nie działa” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/11/climate.jpg”]

Kryzys klimatyczny jako narzędzie w rękach najbogatszych

A teraz obiecana dzika i nieoczywista myśl. Otóż historia postępu w ostatniej ćwierci tysiąclecia to w znacznym stopniu historia antymetafizycznych dekonstrukcji. Krok po kroku okazywało się, że idee wyzysku i systemy ucisku człowieka okazywały tak zwanym „konstruktem społecznym”, bez metafizycznego ugruntowania. Nikt już dzisiaj nie wierzy w boską władzę królów, a nawet sama idea boskości przemawia tylko do części z nas. Można więc wysunąć pewien szalony scenariusz.

Jeżeli walka ze zmianą klimatu będzie oznaczała bolesne austerity, politykę oszczędności dla miliardów ludzi, to co się stanie, jeśli ktoś rzuci ideę, że kryzys klimatyczny nie jest rzeczywistością obiektywną, ale konstruktem ideologicznym, który ma uzasadnić konsolidację kapitału w rękach 1 procenta najbogatszych? Kolejnym pomysłem neoliberałów, którzy chcą dokręcić śrubę reszcie świata?

Denializm klimatyczny znamy oczywiście w wersji prawicowej („spadł śnieg w lutym, ergo klimat się nie zmienia, ergo szach-mat”). Co będzie, kiedy pojawią się ruchy lewicowe, które zanegują zmianę klimatu w imię ochrony biedniejszej części ludzkości (czyli tych słynnych 99 procent) przed klimatycznym austerity? A może już tu są? Walka o klimat i tak idzie słabo — co będzie, jeśli dostanie torpedę również z lewej strony? Czy będzie nas wtedy jeszcze stać na jakiekolwiek działanie?

Sprzeczność w postępie

Postęp i lewicowość chcą być evidence-based, co każe przyjąć zmianę klimatu jako fakt obiektywny, po czym rzucić wszystko i wprowadzić radykalne, rewolucyjne zmiany w naszym ustroju społecznym i sposobie życia. Jeżeli oczywiście chcemy uratować klimat, planetę i świat jaki znamy.

Ale z drugiej strony, postęp i lewicowość z definicji są po stronie biedniejszych i nieuprzywilejowanych. A więc dokładnie tych, na których — wszystko na to wskazuje — spadnie w XXI wieku gorzkie austerity klimatyczne. To rozdarcie, będzie się tylko pogłębiać, jeśli nie zostanie zrównoważone aktywną polityką socjalną na poziomie krajowym czy międzynarodowym.

Mówię tutaj o długiej perspektywie, o dekadach, o całości bieżącego stulecia. Ale czy już dzisiaj nie jesteśmy na tym kursie i ścieżce? Czy zwrot populistyczny ostatnich lat (brexit,

Trump, PiS) nie jest właśnie awangardą nowego świata, nowego układu sił?

Awantura o Puszczę Białowieską, Turów, przekop Mierzei Wiślanej, kolejne wyręby lasów i sto innych przypadków pokazują, że obóz rządzący obecnie w Polsce co do zasady przedkłada troskę o krótkowzroczne interesy gospodarcze nad sprawy klimatu czy środowiska. Jeżeli konserwatyści trwale zawłaszczą sobie pozycję „ochronimy biednych przez konsekwencjami klimatycznego austerity”, to będzie to ruch, który może zdefiniować politykę całego XXI stulecia.

Co zostanie stronie progresywnej

Kto właściwie i z jakich pozycji będzie mógł wtedy toczyć walkę o klimat? Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że Jaś Kapela z Gretą Thunberg i Alexandrią Ocasio-Cortez na pewnym etapie pogodzą się, że nie uda się opodatkować najbogatszych i wtedy rzucą hasło, że klasie pracującej i średniej trzeba trzykrotnie i na zawsze obniżyć pensje, żeby nie konsumowała za dużo, bo to jedyna możliwość, żeby uratować planetę?

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2021/11/23/czy-greta-thunberg-jest-populistka/” txt1=”Z Kacprem Szuleckim rozmawia Jakub Bodziony ” txt2=”Czy Greta Thunberg jest populistką? ” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/11/Greta_Thunberg_01-2.jpg”]

Niewątpliwie XXI wiek będzie musiał wymyślić na nowo, co to właściwie znaczy postęp, lewicowość i solidarność społeczna. Ale i głębiej, może trzeba będzie stworzyć nową metafizykę, która na nowo zakorzeni idee progresywne? Ale w czym, jak, w którą stronę?

Pytanie „co będzie dalej?”, które za dzieciaka zadawałem sobie przy książkach i filmach, w dorosłym życiu zadaję sobie coraz częściej w prawdziwym świecie. Cokolwiek to będzie, cieszę się, że będziemy się mogli nad tym wspólnie zastanawiać na łamach „Kultury Liberalnej”.