Różnorodność tylko pozornie podobnych do siebie fasad kamienic. Urok jednolicie pomalowanych płotów oddzielających sąsiadujące ze sobą domy jednorodzinne, okalających ogrody, w których kwitną „passiflory z niebieskimi pręcikami i ciemnoróżowymi płatkami delikatnie wpadającymi w odcień fuksji” [s. 56]. Tajemniczość lekko zsuniętej pończochy ukazującej goliznę nogi mężczyzny przedstawionego na obrazie. Smak prostego śniadania: dobrego chleba z dobrym serem.
Wszystko to są drobiazgi. Jeśli jednak przydamy im odpowiednią wagę i umieścimy je we właściwym kontekście, powiedzą nam one o rzeczach znacznie ważniejszych.
Co dokładnie znaczą te przywołane wyżej, tłumaczy Piotr Oczko w swojej książce „Pocztówka z Mokum. 21 opowieści o Holandii”, na którą składają się w większości rozszerzone i zmienione teksty publikowane na łamach miesięcznika „Znak” w latach 2018–2020. Zebrane w jednym tomie tworzą erudycyjny przewodnik po Holandii, w którym autor – posługując się swoją rozległą wiedzą o historii, sztuce i kulturze – tłumaczy fenomen odrębności i niezwykłości Kraju Nizin, nie bez przyczyny nazwanego przez Charles’a Baudelaire’a „l’Orient de l’Occident, la Chine de l’Europe” – Wschodem Zachodu, Chinami Europy.
Nie tylko przelotna fascynacja
Czytelnik, który choć trochę interesuje się Holandią, zapewne zauważy, że to nie pierwsza taka książka wydana w Polsce i że Oczko ma z kim konkurować. Ten, oczywiście, ma tego świadomość. Więcej, pozostaje lojalny wobec swoich poprzedników: Elli i Andrzeja Banachów, którzy w połowie lat 70. opublikowali „Odkrycie Amsterdamu”, oraz Zbigniewa Herberta, autora „Martwej natury z wędzidłem” [1993]. Poświęca im i ich dziełom osobny tekst. Jak sam przyznaje, to oni w jego czasach licealnych przybliżyli mu świat Holandii i stali się przyczyną jego trwającej do dziś fascynacji tym krajem.
Czy można być bardziej błyskotliwym niż Banachowie i bardziej erudycyjnym niż Herbert? A jednak uczeń przerósł mistrzów. Piotr Oczko, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmujący się w pracy naukowej głównie literaturą, kulturą i historią sztuki krajów niderlandzkojęzycznych, góruje nad poprzednikami przede wszystkim tym, że trzyma się faktów, nie pozwala sobie na domysły i dopisywanie historii (a jeżeli już, to zaznacza wprost, że dany fragment jest wytworem jego wyobraźni i nie znajduje oparcia w źródłach). Ma też tę przewagę, że doskonale zna język niderlandzki, co pozwala mu sięgać po oryginalne teksty. Co więcej, wiedzę o Kraju Nizin Oczko czerpie nie tylko z książek – ma przyjaciół Holendrów, których często odwiedza, a jak wiadomo, nic nie zastąpi długich i częstych wizyt w danym miejscu i rozmów z jego mieszkańcami. Last but not least, Holandia, inaczej niż dla wspomnianych twórców, nie jest dla Oczki przelotną fascynacją. Pozostaje ona od lat jego miłością absolutną. Możemy więc uwierzyć autorowi, gdy w eseju „Torebka Elli” stwierdza stanowczo, aczkolwiek niezwykle taktownie, że „Banachowie zabierają nas do kraju, którego nie ma już od dawna”. I ufamy mu, gdy zwraca uwagę, że Herbert to „kulturalny kokiet, besserwisser i snob, łaskawie zaprasza nas w podróż po kraju, którego nigdy nie było” [s. 42].
Historia w obrazach
Piotr Oczko chce przedstawić nam kraj, który istnieje. Nie robi tego jednak w typowy sposób, na przykład wyliczając zabytki i inne warte odwiedzenia miejsca w różnych miastach Holandii albo opisując wybranych znanych twórców, którzy się z nią kojarzą. Każdy esej buduje wokół jednego tematu przewodniego: rozwoju piśmiennictwa i walki z analfabetyzmem, kolonializmu i handlu niewolnikami, wiatraków, prostytucji, religijności, kuchni, obsesji sprzątania… Jedne tematy są poważne, inne – zdawałoby się – mniej; część bardzo kojarzy nam się z Holandią, a część zupełnie nie. Każde wybrane zagadnienie Oczko potrafi jednak naświetlić w perspektywie historycznej i przez to ukazać jego znaczenie dla zrozumienia współczesnej Holandii.
Tłumaczy on dzisiejsze fenomeny między innymi przy pomocy historii sztuki – sięga często po obrazy, grafiki czy szkice, których reprodukcje umieszcza w książce. Przykład? Punktem wyjścia do refleksji nad wysokim stopniem piśmiennictwa i czytelnictwa w Holandii jest znajdujący się na okładce „Pocztówki z Mokum” obraz Jana Ekelsa młodszego „Pisarz, który ostrzy swe pióro” [1784], jedno z ulubionych płócien Oczki. Z właściwą sobie czułością dla detali autor studiuje obraz: zdjętą z szyi czerwoną, muślinową chustkę, na której mężczyzna usiadł, pewnie przez nieuwagę; rozwichrzoną, modną fryzurę typu catogan; domowe trzewiki na stopach… Oczko potrafi znaleźć uzasadnienie dla każdego pociągnięcia pędzla, a z morza drobiazgów – utkać baśniową opowieść: o młodzieńcu, piszącym być może list miłosny, i drugiej osobie, dla której na obrazie jest miejsce, ale która nie może lub nie chce się na nim pojawić.
Jeden obraz ukazujący piszącego człowieka niewiele znaczy, ale Oczko wie, że nie jest to jedyne takie płótno. Przeciwnie, to jedno z wielu: „[n]a siedemnastowiecznych obrazach holenderskich znajdziemy bez liku ludzi piszących, czytających, trzymających listy lub odbierających je od posłańców” [s. 20]. Nie jest to oczywiście przypadek. W XVII wieku edukacja w prowincjach niderlandzkich staje się niemal powszechna – w połowie tego stulecia umie się podpisać ponad 50 procent kobiet i 65 procent mężczyzn, w tym służących, praczek, woźniców czy tragarzy. Sytuacja poprawia się z roku na rok i w końcu XVIII stulecia, kiedy w Rzeczypospolitej litery zna jedynie około 10 procent mieszkańców [!], w Holandii piśmiennych jest już około 68 procent kobiet i 84 procent mężczyzn w całym społeczeństwie. Co więcej, ze statystyk, po które sięga Oczko, wynika, że wieki edukacji lub jej braku przekładają się na współczesny poziom czytelnictwa w obu krajach: w 2020 roku przynajmniej jedną książkę przeczytało 93 procent Holendrów i… 42 procent Polek i Polaków.
Holandia bez wybielania
W swoich esejach Oczko z wielu małych elementów buduje wielowymiarowy obraz współczesnej Holandii. Pokazuje, jak duży wpływ na to, jaki jest ten kraj współcześnie, ma to, co wydarzyło się na jego terenach na przestrzeni dziejów. A działo się bardzo wiele i bardzo dynamicznie – nie bez przyczyny Amsterdam w ciągu zaledwie dwóch stuleci przekształcił się z wioski rybackiej w największe miasto siedemnastowiecznego świata. Zawdzięcza to w dużej mierze wirom historii, między innymi krwawemu powstaniu antyhabsburskiemu z 1568 roku, w wyniku którego do nowo powstałej Republiki Zjednoczonych Prowincji wyemigrowały rzesze ludzi zamożnych i wykształconych, którzy przywieźli ze sobą pieniądze, wiedzę i kontakty, a z czasem przyciągnęli do kraju elity z całej Europy. Krótko mówiąc, Oczko opisuje, jak Holandia stała się potęgą, która do dziś pozostaje jednym z najbogatszych państw Europy. Nie doszłoby do tego, mówi, gdyby nie jej mieszkańcy – a ci mają w Holandii bardzo dobrze, bo od wieków panuje tam przekonanie, że „jeśli tylko zapewni się ludziom dobre warunki mieszkaniowe, swobodny dostęp do natury i kultury, piękną i przyjazną przestrzeń do życia oraz stworzy się dla nich wszelkie możliwe ułatwienia, to rozkwitną oni w pełni” [s. 33].
Oczko nie ukrywa, że wielu rzeczy Holendrom zwyczajnie zazdrości. Pomimo swojej głębokiej fascynacji, nie stara się jednak ani samego kraju, ani jego mieszkańców wybielić. Pozostaje krytyczny wobec świata i wierny faktom – pisze chociażby o tym, że w czasach drugiej wojny światowej w Holandii zginęło około trzech czwartych żyjących tam Żydów, a przez długie lata, aż do lat osiemdziesiątych XX wieku, homoseksualiści – którzy dziś są w społeczeństwie szeroko akceptowani, mogą zawierać małżeństwa (od 2001 roku), a nawet adoptować dzieci (od 2005 roku) – byli na różne sposoby prześladowani i uznawani za obywateli drugiej kategorii. Rozwiewa w ten sposób mit Holandii jako państwa od zawsze otwartego i tolerancyjnego.
Obsesjonat holenderskich fliz
Obalanie stereotypów o Kraju Nizin (czy tulipanowa gorączka naprawdę miała miejsce?) jest bez wątpienia jednym z celów tej książki. Nadrzędne pozostaje jednak przybliżenie Holandii zwykłej, codziennej, takiej, w której Piotr Oczko kiedyś na dobre się zakochał i w której czytelnik również łatwo może się zadurzyć. Kluczem do zrozumienia autora są drobiazgi, w tym te wspomniane na wstępie. W „Pocztówce z Mokum” mamy w końcu do czynienia z obsesjonatem holenderskich fliz i wiatraków, kolekcjonerem dawnych fajansowych pojemników na produkty i przyprawy, wielbicielem detali na zakurzonych obrazach nieznanych i mniej znanych mistrzów, ale przede wszystkim – z piewcą codzienności, który potrafi docenić piękno najmniej znaczącego przedmiotu, wypucowanego okna okolonego typowo holenderskimi okiennicami w biało-czerwone romby, odcieni wielobarwnych kwiatów kwitnących w ogrodzie. Dla mnie książka Oczki jest nade wszystko fenomenalnym studium fascynacji i zachwytu. Zachwytu, który, jak pisał Leopold Staff, „pozostaje najwyższym życia usprawiedliwieniem i jego afirmacją”.
Książka:
Piotr Oczko, „Pocztówka z Mokum. 21 opowieści o Holandii”, wyd. Znak, Kraków 2021.