W ostatni piątek o godzinie 18 w oknach wielu osób w Polsce zapłonęły świece. Informację o akcji rozpowszechniano w mediach społecznościowych. Był to cichy obywatelski wyraz żałoby po ofiarach pandemii wirusa covid-19. Rząd w tej sprawie milczy. Inicjatywy nie przejmuje również opozycja, tracąc w ten sposób szansę na wyrażenie ważnych wspólnotowych uczuć i doświadczeń.
Kilka tygodni temu pandemia koronawirusa osiągnęła nowy, przerażający rekord. John Hopkins University oblicza, że od jej rozpoczęcia zmarło już 5 milionów osób na całym świecie. „The Economist” zwraca uwagę, że są to oficjalne dane i liczbę wszystkich śmierci z powodu pandemii szacuje na blisko 20 milionów.
W naszym kraju od kilku tygodni utrzymuje się dzienna liczba ofiar około 500, co sprawia, że podobnie jak w trzeciej fali, jesteśmy w światowej czołówce nadmiernej śmiertelności. A jednak upamiętnień u nas niemal całkowicie brakuje.
Ze śmiercią nam nie po drodze
Dlaczego tak jest? Po pierwsze, w przeciwieństwie do wielu epidemii w historii ludzkości, ta zabiera ludzi w sposób trudny do dostrzeżenia. Wirus SARS-Cov-2 nie wywołuje przerażającej wysypki na ciele, jak niegdyś ospa prawdziwa. Nie zniekształca ciał dzieci, jak choroba Heinego-Medina. Ci, którzy umierają, najczęściej są zamknięci na szpitalnych oddziałach.
W pandemii umiera też więcej ludzi niechorujących na covid – to ci, którzy z powodu przepełnienia oddziałów nie mogli otrzymać pomocy w nagłym przypadku. Oni też nie są jednak społecznie widoczni.
Po drugie, covid-19 w szczególny sposób wchodzi w relację z polityką populistyczną. Wydawałoby się, że zbiorowe doświadczanie śmierci może być silnym spoiwem dla wspólnoty, gratką dla populistów, którzy chętnie mówią o narodzie i wspólnej kulturze.
Prawda jest jednak taka, że poza retoryką nieliberalni populiści nie dysponują spójną koncepcją społeczeństwa. Mają, owszem, wyobrażenie popierających ich grup wyborców. A także naszkicowaną linię polaryzacji. I na tych podstawach uważają, że skuteczniejsze z punktu widzenia utrzymania władzy będą inne tematy. Ich rządy są rządami obojętności na wspólnotę. Stąd premiowanie na przykład wolności od obowiązku szczepień – która w istocie sama tożsama jest z obojętnością.
Niestety, niechętna do wyrażania zbiorowej żałoby jest w naszym kraju również opozycja. To błąd, bo żałoba ma rzadki potencjał łączenia ludzi bez względu na dzielące ich różnice. Jeśli opozycja na poważnie pragnęłaby zastępować populistyczną anomię wspólnotą wartości, powinna zdobyć się na odwagę podjęcia tematu żałoby po covid-19.
W innym przypadku można oskarżać ją o to, że obawia się wyrażenia własnego zdania; że przyjmuje polaryzację jako swoje naturalne środowisko i że brakuje jej odwagi, aby mocniej wyrazić własną koncepcję społeczeństwa, tak ważną w dobie walki z populizmem.
Żałoba indywidualna i zbiorowa
Dlaczego żałoba jest tak ważna? W pięknej książce na jej temat psychiatra Colin Murray Parkes i socjolożka medycyny Holly G. Prigerson piszą o niej w kategoriach indywidualnych. Życie ludzkie, przekonują, polega na bezustannym godzeniu się ze zmianą.
Dojrzewamy, a potem starzejemy się. Doświadczamy sukcesów i porażek. Zmieniamy miejsca, w których mieszkamy. Tracimy gdzieś pracę i zyskujemy nową. Te zmiany wiążą się zarówno z uzyskiwaniem czegoś ważnego, jak też utratą. Zazwyczaj, pod warunkiem, że otaczają nas inni, jesteśmy w stanie zintegrować wszystkie te doświadczenia bez zbytniego cierpienia.
Czasem jednak – i to jest najważniejszy argument Parkesa i Prigerson – w naszym życiu dochodzi do szczególnie intensywnych doświadczeń utraty: wtedy na przykład, gdy chodzi o osoby szczególnie bliskie. Autorzy zwracają uwagę na wielość sposobów, jakimi dysponuje każda ludzka kultura, aby uczynić te przeżycia możliwymi do zniesienia.
Temu właśnie służy żałoba, a wraz z nią, wszystkie wpajane nam kulturowo sposoby jej wyrażania, rytuały pożegnania, zasady dotyczące stroju, sposobu mówienia, aż po sposób, w jaki opiekujemy się osobami przeżywającymi odejście swoich bliskich. W naszej kulturze często zachowujemy się wobec nich jak wobec chorych. „Połóż się” – mówimy – „przyniosę ci koc, zaparzę ci herbaty”. Doświadczenie opieki nad ludźmi przechodzącymi przez żałobę jest ćwiczeniem w empatii.
Jednak także zbiorowe przeżycie utraty domaga się wyrazu i utrwalenia. Dramatyczne doświadczenie zbiorowej śmierci – czy to podczas wojny, czy kryzysu ekonomicznego, czy wreszcie katastrofy naturalnej zawsze niesie ze sobą potrzebę i potencjał budowania wspólnego sensu. Ci, którym zmarli bliscy, przeżywają osobistą utratę, ale czasem udaje się też zbudować na ten temat opowieść o istnieniu szerszej wspólnoty i przynależności do jej wartości.
Od katastrofy naturalnej do wspólnoty politycznej
Pandemia covid-19 jest rodzajem katastrofy naturalnej, zaś lata 2020 i 2021 ze względu na nią są latami utraty. Oznacza to nie tylko, że wielu osobom umierają bliscy. Tym, którzy pytają, dlaczego należy zbiorowo upamiętniać ofiary pandemii, a nie, dajmy na to, chorób onkologicznych, należy odpowiedzieć, że pandemia nie sprowadza się do liczby śmierci. To również dramatyczna zmiana sposobów życia i komunikacji, pogłębienie nierówności społecznych, wzmożenie zaburzeń psychicznych, eksplozja otyłości.
Nie jest wykluczone, że zbiorowe wybuchy frustracji i gniewu, które obserwowaliśmy na świecie w ostatnim czasie, także miały związek z pandemiczną utratą. Psychiatra Elisabeth Kuebler-Ross w swoich pracach wymieniała pięć etapów żałoby: wyparcie, gniew, próbę targowania się z losem, depresję, akceptację. Etapy te nie muszą występować w tej kolejności, raczej mieszają się ze sobą w długim procesie przeżywania, niespodziewanie nawracają.
Zbiorowe protesty Black Lives Matter po zabiciu George’a Floyda, demonstracje przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego w Polsce, ale także marsz na Kapitol w Waszyngtonie w początkach mijającego roku – wszystkie one, niezależnie od oczywistych różnic ideologicznych, prawdopodobnie nie osiągnęłyby takich rozmiarów, gdyby nie płynące pod spodem silne frustracje czasu pandemii.
Pisarz i autor książek o godzeniu się z umieraniem David Kessler dodaje do powyższych pięciu etapów żałoby jeszcze jeden: nadawanie znaczenia. Do tego właśnie etapu odwołują się dziś politycy i autorytety moralne w różnych miejscach na świecie, organizując zbiorowe rytuały żałoby doby pandemii.
Choćby w samej Europie odbyło się już wiele takich prób. W Madrycie zorganizowano specjalny koncert, w ramach którego wykonano requiem dla ofiar c-19. W Pradze zapalono tysiące świec. We Włoszech i Wielkiej Brytanii obywają się dni pamięci. W Niemczech i we Włoszech prezydenci zabrali głos w specjalnych przemówieniach, przypominając o znaczeniu cierpienia w społeczeństwie.
A jednak jest nadal wiele krajów, gdzie zbiorowa żałoba nie jest wyrażana. Należy do nich Polska, gdzie jedyne upamiętnienie, które się odbyło, miało charakter internetowy. Pozostawia to niedosyt. Na Węgrzech, gdzie podobnie jak w Polsce rząd milczy na temat potrzeby żałoby po licznych covidowych śmierciach, obywatele zorganizowali spotkanie, podczas którego układano obok siebie podpisane imionami i nazwiskami zmarłych kamienie. Przy tym upamiętnienie w mediach społecznościowych, choć lepsze niż nic, wydaje się jedynie namiastką.
Od polityków, nie tylko polskich, ale i europejskich, można jednak oczekiwać jeszcze więcej. Nie tylko polscy liberalni demokraci, ale również Unia Europejska, poszukują przecież pilnie sposobów zbliżania do siebie bardzo różnych grup społecznych. Taka praca ze zbiorowymi emocjami może być przy tym bardzo przydatna, bo aby wygrać z populizmem, nie wystarczy go krytykować, nie wystarczy go nawet wyjaśnić – trzeba mieć alternatywną i przekonującą wizję wspólnej przyszłości.
Udane projekty polityczne powinny opierać się na pozytywnych wizjach, z którymi wiele osób jest w stanie współodczuwać. To właśnie można byłoby powiedzieć o wspólnej żałobie po ofiarach pandemii c-19, zarówno na poziomie narodowym, jak i europejskim. Wspólne przeżywanie może stać się rodzajem mostu do przyszłości.