Ratowanie amerykańskiej republiki było osią kampanii prezydenckiej Joe Bidena. W wideo inaugurującym jego kampanię Biden powiedział, że „na szali znalazły się kluczowe wartości narodu, pozycja kraju na arenie międzynarodowej, a nawet sam ustrój demokratyczny”.
Biden chciał podkreślić zagrożenie, którym był Donald Trump dla amerykańskich instytucji. Troska o wartości demokratyczne stała się również fundamentem polityki międzynarodowej nowej administracji. W atmosferze rosnącej popularności autokratów na całym świecie, Biden wyniósł walkę o ochronę wartości demokratycznych na sztandar swojej prezydentury.
Jeszcze jako kandydat na prezydenta Joe Biden napisał w „Foreign Affairs”, że „triumf demokracji i liberalizmu nad faszyzmem i autorytaryzmem był fundamentem wolnego świata. Co nie znaczy, że to starcie jest już tylko przeszłością. Zdefiniuje ono również naszą przyszłość”. Ambicją administracji Bidena miało być „przywrócenie do globalnej agendy starań o umacnianie demokracji”. Krótko po objęciu urzędu, Biden powołał w tym celu „światowy Szczyt dla Demokracji” [ang. Global Summit for Democracy], który odbędzie się w dniach 9–11 grudnia. Wydarzenie ma służyć „odnowie ducha i poczucia wspólnej misji wśród państw wolnego świata”. Czy prezydent Biden spełni obietnice złożone przez kandydata Bidena?
Jest zdecydowanie za wcześnie, by wystawiać ostateczną ocenę. Od początku kadencji prezydenta nie minął jeszcze nawet rok. Wiele osób mianowanych przez niego na stanowiska wciąż oczekuje na akceptację ze strony Kongresu. Dodatkowo, pandemia sprawia, że podejmowanie jakichkolwiek działań wykraczających poza doraźne zarządzanie kryzysem jest bardzo trudne. Jednak można pokusić się o wstępną i (otrzeźwiającą) ocenę.
Dotychczas, administracja Bidena osiągnęła stosunkowo niewiele w kwestii powstrzymania rosnących ambicji reżimów autorytarnych od Rosji po Chiny. Nie zdołała zmniejszyć zagrożenia, które stwarzają populistyczni przywódcy w demokratycznych państwach takich jak Węgry czy Indie. Równie nieudolna wydaje się próba przywrócenia globalnego zaufania do idei demokracji.
Powodem tych niepowodzeń są przede wszystkim okoliczności poza kontrolą ekipy Bidena. Szczególnie ważną rolę odgrywa generalne osłabienie pozycji Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej, odrodzenie tendencji autokratycznych i potrzeba realizowania konkurencyjnych założeń polityki międzynarodowej. Niezależnie od tego, administrację Bidena czeka w najbliższym czasie rozliczenie. Prezydent powinien przyjąć ambitniejszy plan działania, a jeśli nic się nie zmieni, skończyć z grą pozorów.
Zmiana retoryki i niewiele więcej
Trump wielokrotnie wyrażał swój podziw dla współczesnych dyktatorów – od Abdela Fataha as-Sisiego w Egipcie, aż po Władimira Putina. Chociaż republikańska administracja podjęła pewne próby ograniczania działalności dyktatur, które uważała za szczególnie groźne, jak w przypadku Chin, sam Trump raczej ośmielał autokratów.
Przynajmniej na poziomie retorycznym, Biden dokonał w tym obszarze wyraźnego zwrotu. Ameryka przestała dawać światu powody do wątpliwości co do tego, czy stoi po stronie dyktatur, czy demokracji. Chociaż administracja Bidena kontynuuje współpracę w obszarach wspólnych interesów zarówno z Rosją, jak i z Arabią Saudyjską, to stara się dystansować od autorytarnych liderów tych państw. Nawet w relacjach z Pekinem Biały Dom przyjmuje obecnie bardziej zdecydowaną postawę. Administracja Bidena wypowiada się jasno po stronie wolności i praw człowieka, poczynając od statusu Hongkongu, aż po stosunek wobec mniejszości etnicznych.
Obecna administracja powzięła pewne kroki, mające na celu wyjście poza samą retorykę. Utrzymała część restrykcji w handlu z Chinami, które zostały wprowadzone przez Donalda Trumpa. Zawarła też ważne trójstronne porozumienie w zakresie bezpieczeństwa z Australią i Wielką Brytanią. Jednak w szerszej perspektywie, ostre słowa nie znajdują silnego oparcia w zdecydowanym działaniu.
Biden odpuścił sprawę budowy gazociągu Nordstream II, który zapewni Rosji zdolność wywierania nacisku na państwa Europy Środkowej. Co gorsza, nie udało mu się zatrzymać eskalacji gróźb wymierzanych przez Putina w to, co pozostało z integralności terytorialnej Ukrainy. Podobnie nieudolna okazała się polityka wobec Chin, USA nie udało się powstrzymać prowokacji w Cieśninie Tajwańskiej.
Zdecydowanie największą porażkę w demokratycznej agendzie Bidena stanowi źle przeprowadzona operacja wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu. Po pierwsze, w krótkim czasie talibom udało się ustanowić otwarcie autokratyczny reżim, który może zaprzepaścić postęp dokonany w tym kraju w zakresie praw człowieka. Po drugie, chaos towarzyszący ewakuacji poważnie naruszył wiarygodność Stanów Zjednoczonych. I po trzecie, retoryka wykorzystywana przez administrację Bidena latem, kiedy przekonywano, że Amerykanie w zasadzie nie są wiele winni Afgańczykom, którzy walczyli po ich stronie przez przeszło dwadzieścia lat, wzbudziła poważne wątpliwości co do trwałości amerykańskich zobowiązań. Nawet jeśli upadek Kabulu powoli znika medialnych nagłówków, wydarzenia w Afganistanie podkopały międzynarodowe zaufanie wobec Ameryki. Skąd pewność, że w razie potrzeby będzie ona trwała przy swoich strategicznych sojusznikach w Europie i Azji?
Zamiast planu działania, myślenie życzeniowe
Trump nie tylko wyrażał pochwały wobec autokratycznych liderów. Czasem wydawało się wręcz, że liczył na to, że więcej polityków podaży ich śladami. Podważał sens istnienia instytucjonalnych fundamentów zachodniego świata – NATO i Unii Europejskiej. A w wielu krajach sprzymierzał się z politykami, znanymi z podważania lokalnych systemów demokratycznych.
Zmiana warty pociągnęła za sobą zauważalną zmianę w tym obszarze. Ponownie stało się jasne, że Stany Zjednoczone opowiadają się po stronie liderów politycznych, wspierających NATO i Unię Europejską. Pod przywództwem Anthony’ego Blinkena, Departament Stanu aktywniej krytykuje ataki na praworządność i przypadki łamania praw człowieka w krajach na całym świecie. Również w państwach sojuszniczych, w których rządy prawa wydają się być w odwrocie.
Nie ma wątpliwości co do tego, że Biden chce chronić demokrację i zapobiec jej niszczeniu. Niepewna jest natomiast jego zdolność do wypracowania efektywnej strategii do osiągnięcia tak ambitnego celu.
Prodemokratyczna konferencja, antydemokratyczni goście
Jest wiele przyczyn słabości dotychczasowej polityki Bidena. Wielu amerykańskich partnerów upatruje w odrodzeniu autorytarnych nastrojów alternatywę dla bliskiej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Amerykanie muszą podjąć współpracę z państwami, w których demokracja jest w kryzysie, aby zrealizować kluczowe cele w kwestiach ochrony klimatu i rywalizacji z Chinami. Amerykańskim elitom brakuje jednak pomysłu na to, jak zachęcić do współpracy liderów o autokratycznych skłonnościach w krajach, takich jak Polska czy Indie.
Wszystkie te problemy będą widoczne przy okazji nadchodzącego demokratycznego szczytu. Na liście zaproszonych państw znalazło się wielu polityków, którzy robią wszystko, by podważyć znaczenie ustroju demokratycznego. Poczynając od brazylijskiego prezydenta Jaira Bolsonaro na Jarosławie Kaczyńskim kończąc – śmietanka międzynarodowego populizmu będzie mile widziana na Szczycie dla Demokracji. Wielkimi nieobecnymi spotkania będą Turcja i Węgry.
Istnieje niewielka szansa, że w ciągu dwudniowego wirtualnego szczytu uda się skłonić kogokolwiek do konkretnych zobowiązań. Chociaż Biden ma zamiar ogłosić kilka sensownych inicjatyw w zakresie na przykład walki z korupcją, to prawdopodobnie nie przedstawi nowego międzynarodowego planu na w celu ochrony demokratycznych wartości. Jeśli nawet lider spotkania nie podejmie się tego wyzwania, nie można tego oczekiwać od reszty uczestników.
Szczyt może okazać się pierwszym krokiem w kierunku prawdziwej międzynarodowej współpracy w celu ochrony demokracji. Jednak na ten moment bliżej mu do obietnicy wyborczej, która niespełniona prowadzi do ośmieszania – chyba że wcześniej zostanie zapomniana przez wyborców.
Wygrana z Trumpem, nie z populizmem
Biden nie zdołał również odnowić demokratycznych idei we własnym kraju. Przedstawiając wybory prezydenckie w roku 2020 jako „walkę o duszę narodu”, przyszły prezydent miał nadzieję, że jego zdecydowane zwycięstwo będzie tożsame z ostatecznym potępieniem polityki Trumpa. Prezydentura jego poprzednika miała przejść do historii jako przypadek, aberracja.
Jednak przewaga Bidena nad Trumpem nie dorównała początkowym nadziejom. Margines zwycięstwa był znaczący, ale nie pozwolił na definitywne potępienie byłego prezydenta i jego ideologii. Zamiast zostać z niej wypchnięty, Trump zyskał większe wpływy w partii republikańskiej. Wielu prominentnych republikanów nie zaakceptowało wyniku demokratycznych wyborów i zgodziło się z kłamstwem swojego lidera, że wynik był sfałszowany.
Teraz wykorzystują swoją kontrolę nad wieloma stanowymi legislatywami, aby upolitycznić sposób, w jaki zatwierdzane są wyniki wyborów. Prezydencki wyścig z 2020 roku służy raczej jako przestroga przed 2024 rokiem i tym, jak łatwo, zgodnie z partyjnym interesem, można podważyć zaufanie wobec instytucji publicznych.
Dlatego wielu sojuszników USA nadal postrzega obecny stan amerykańskiej polityki jako sygnał ostrzegawczy. Tak długo jak Stany Zjednoczone pozostaną silnie spolaryzowanym narodem, żaden amerykański polityk, niezależnie od swoich intencji, nie będzie w stanie na nowo rozbudzić wiary w demokrację na świecie.
Zdecydowane działanie albo kapitulacja
Biden miał rację, kiedy powiedział, że demokracja na całym świecie jest zagrożona. Nie docenił jednak przeszkód, z którymi musiałby się zmierzyć, żeby odpowiedzieć na to wyzwanie. W konsekwencji jego obietnice w tym zakresie trudno będzie zrealizować.
W obecnej sytuacji, ważniejsza wydaje się obrona wartości demokratycznych – a niekoniecznie ich promowanie. Jednak nawet w ramach planu minimum, Ameryka staje przed większym wyzwaniem, niż gotowy jest przyznać Joe Biden lub któryś z jego sojuszników. Jeśli amerykańscy liderzy mają zatrzymać wzrost tendencji autokratycznych w państwach demokratycznych, muszą wyjść daleko poza dotychczasowy scenariusz działania.
Prawdziwa, prodemokratyczna agenda musiałaby opierać się na jasnych sygnałach – populistyczni liderzy, którzy stwarzają zagrożenie dla swoich demokracji, spotkają się z poważnymi konsekwencjami. Zamiast tego otrzymują zaproszenia na Szczyt dla Demokracji.
Taka polityka wymagałaby stawiania przede wszystkim na współpracę z krajami prawdziwie demokratycznymi i odsunięcia reszty sojuszników na drugi plan. Prezydent musiałby również zaprezentować wizję reformy międzynarodowych instytucji, takich jak NATO, pozostających pod ostrzałem ze strony antydemokratycznych liderów.
Tak ambitny plan z pewnością wiążę się z wieloma komplikacjami i możliwością porażki. Byłby jednak wyrazem uczciwości amerykańskiej klasy politycznej wobec siebie samej, narodu i reszty świata. Jeśli administracja Bidena zdecyduje, że starcie pomiędzy „demokracją i liberalizmem” a „faszyzmem i autokracją” nie jest warte takiej ceny, powinna jasno dać temu wyraz.
Artykuł ukazał się pierwotnie 7 grudnia 2021 w magazynie „Foreign Affairs”.
Tłumaczenie: Zofia Majchrzak.