Aneksji Białorusi przez Rosję na razie nie będzie, wbrew obawom dużej części tamtejszej opozycji. Ale na tym kończą się dobre wiadomości. Alaksandr Łukaszenka jest skazany na wsparcie Kremla i płaci mu stopniowym zrzekaniem się kolejnych elementów białoruskiej samodzielności. I nie widać na horyzoncie sposobu, by w krótkim czasie mogło się to zmienić.

Rozdźwięk zapowiedzi i efektów

4 listopada Łukaszenka podpisał dekret przewidujący realizację 28 programów integracyjnych, które mają doprowadzić do ujednolicenia polityki gospodarczej, energetycznej i społecznej obu państw. Jeśli wczytać się w oficjalne komunikaty, widać jednak wyraźnie, że nawet na poziomie zapowiedzi nie są one tak ambitne, jak zapowiadano w 2019 roku, gdy Moskwa zaczęła naciskać na przyspieszenie procesów integracyjnych.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2021/11/23/jak-zbudowac-panstwo-prawa-na-bialorusi-teksty-i-analizy/” txt1=”Jak zbudować państwo prawa na Białorusi?” txt2=”Odwiedź stronę projektu. Czytaj teksty, wywiady i analizy” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/12/RAZAM_baner_PL_ilustracja2-550×367.png”]

Nie ma w nich na przykład mowy o rezygnacji z białoruskiego rubla, choć zostało to uzgodnione jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, gdy Łukaszenka miał nadzieję na szybkie zjednoczenie z Rosją i objęcie schedy po schorowanym Borysie Jelcynie.

Brakuje też postanowień przewidujących utworzenie ponadnarodowych organów władzy i przekazanie im części kompetencji. W obliczu dysproporcji potencjałów Białorusi i Rosji jest jasne, kto grałby w takich organach pierwsze skrzypce. Nie można wykluczyć, że w 2019 roku był to jeden z pomysłów na przedłużenie władzy Władimira Putina, ale zarzucono go, gdy Moskwa zdecydowała się przeforsować zmianę konstytucji, która pozwala prezydentowi pozostać na stanowisku do 2036 roku.

Inna sprawa, że państwa autorytarne, jak Białoruś i Rosja, nie są w praktyce zdolne do zrzekania się prerogatyw na rzecz organów ponadnarodowych. Przeczy to samej logice podobnych systemów politycznych.

Łukaszenka pozbawił się pola manewru

W 28 programach dominuje słowo „harmonizacja”. Ma ona nastąpić na wielu różnych płaszczyznach, przede wszystkim gospodarczych. Obie strony mają zbliżyć przepisy makroekonomiczne i podatkowe. Harmonizacja jest jednak pojęciem płynnym.

Nie ma powodu, by sądzić, że Łukaszenka zmieni dotychczasową postawę, która z grubsza polegała na odwlekaniu i torpedowaniu wszelkich uzgodnień, które pozbawiałyby go kontroli nad sytuacją. Dyktator pozostaje dyktatorem, dopóki ma ostatnie słowo. Jeśli białoruski przywódca kiedykolwiek zrezygnował choćby ze skrawka własnych uprawnień, robił to tylko, gdy nie miał innego wyjścia.

Tak było choćby ze sprzedażą gazowej infrastruktury przesyłowej, o którą Rosjanie walczyli latami, a Łukaszenka sprzedał ją na dobre dopiero w powyborczej izolacji w 2010 roku. Innym przykładem niech będzie zręczność, z jaką Łukaszenka wykręcił się z obiecanej Rosjanom zmiany konstytucji, która miała pokazać drogę do zmiany władzy. Taka nowelizacja nastąpi w 2022 roku, tyle że będzie kosmetyczna i pozbawiona praktycznego znaczenia.

Reakcja władz na największe w historii protesty w postaci największych w historii represji pozbawiła Mińsk pola manewru w polityce zagranicznej. Łukaszenka stracił wszystko, co osiągnął dzięki swojej roli w wynegocjowaniu rozejmu w Zagłębiu Donieckim: zniesienie sankcji, uznanie za racjonalnego przywódcę, z którym można rozmawiać o polityce i biznesie, wizerunek donora bezpieczeństwa w regionie. Dziś nie może używać relacji z Zachodem jako lewara, gdy przyjdzie mu twardo rozmawiać z Rosjanami o warunkach dostaw surowców energetycznych.

Moskwa wymusi ustępstwa

Dlatego w najbliższym czasie Białoruś będzie jednak zmuszona do ustępstw. Docelowo ma się stać czymś na kształt Abchazji 2.0, tyle że uznawanej międzynarodowo. Samorządnej, niezaanektowanej formalnie, ale bezwolnej w najważniejszych sprawach związanych z polityką energetyczną, obronną i zagraniczną.

Łukaszenka nie daje Moskwie wszystkiego, czego ta oczekuje. Ale daje wystarczająco dużo, by pozostawać optymalnym z punktu widzenia Kremla prezydentem. Przede wszystkim Białoruś porzuciła punktową neutralność wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Jeszcze kilka miesięcy temu Łukaszenka zapowiadał, że uzna Krym, gdy tylko pojawi się na nim ze swoim biznesem ostatni rosyjski oligarcha. Innymi słowy przesunął horyzont takiego uznania ad calendas Græcas, bo rosyjscy oligarchowie na Krym nie wchodzą w obawie przed zachodnimi sankcjami.

Ostatnio w rozmowie z rosyjskim propagandystą Dmitrijem Kisielowem oświadczył jednak, że Krym jest de facto i de iure rosyjski. Zadeklarował też, że w razie „ukraińskiej agresji” stanie u boku Rosjan w sensie gospodarczym, politycznym i dyplomatycznym.

To istotna zmiana, bo dotychczas starał się zachowywać pozory lojalności wobec Ukrainy, która odwdzięczała mu się stonowaną reakcją na łamanie praw człowieka. I jednoznaczny dowód, że musi zacząć płacić rachunki za rosyjskie wsparcie po ubiegłorocznych wyborach.

Dyktator uwierzył we własną propagandę

Poza tym Białoruś jest stopniowo włączana do rosyjskiej przestrzeni obronnej. Jej suwerenność w tym zakresie jest coraz większą fikcją. Łukaszenka, który od lat opierał się rozmieszczeniu w kraju rosyjskich baz wojskowych, złagodził swój upór. Rosja pozwoliła mu zachować twarz; zamiast baz powstały centra szkoleniowo-bojowe, które otwierają drogę do zwiększonej – a co ważniejsze, stałej – obecności wojskowej Rosji na Białorusi.

W Grodnie rozmieszczono kompleks rakietowy S-400, a w Baranowiczach stacjonują rosyjskie samoloty bojowe Su-30SM. Kreml, który już wcześniej de facto wintegrował struktury białoruskich sił zbrojnych (w razie wojny będzie nimi dowodził Rosjanin), od teraz na bieżąco kontroluje białoruską przestrzeń powietrzną.

Najwyraźniej białoruski autokrata uwierzył we własną propagandę i rzeczywiście obawia się zachodniej interwencji. Albo przynajmniej uznaje, że jest ona bardziej prawdopodobna niż udział Rosjan w wymierzonym w niego przewrocie pałacowym.

Po stosunkowo krótkim okresie ubiegłorocznej ludowej rewolty ulicznej czysto teoretycznie bardziej prawdopodobnym scenariuszem zmiany władzy znów stała się intryga na salonach, przed którą Łukaszenka zwykł się ratować szczepionką w postaci regularnej karuzeli stanowisk, zwłaszcza w strukturach siłowych.

Niepokoje społeczne udało się Łukaszence stłumić niewidzianymi od czasów stalinowskich represjami. W więzieniach i aresztach siedzi ponad 900 więźniów politycznych, reżim pozamykał wolne media i organizacje pozarządowe, a większość aktywnych społecznie obywateli wyemigrowała. Trudno będzie ten trend odwrócić.

Im gorsze stosunki z Białorusi z Zachodem, tym lepiej dla Kremla

Rosja nie będzie jednak w najbliższej przyszłości dążyć do zastąpienia Łukaszenki kimś innym. Choćby nie wiadomo jak prorosyjski był kolejny prezydent, na przykład ktoś w rodzaju obecnej szefowej senatu Natalli Kaczanawej, i tak będzie miał czystą kartę w relacjach z Zachodem, bo nie będzie obciążony taką odpowiedzialnością jak Łukaszenka.

Dla Kremla im bardziej na pieńku z Zachodem ma rządzący od 1994 roku autokrata, tym lepiej. Białoruś i tak jest uzależniona od Rosji, więc jeszcze bardziej ambitne plany integracyjne wcale nie muszą być realizowane w stu procentach. To cena, którą Putin jest w stanie zapłacić.

Z jednym zastrzeżeniem: to się może zmienić, kiedy Rosja uzna, że Łukaszenka zrobił się zbyt nieprzewidywalny. Tego zaś nie da się wykluczyć, jeśli syndrom oblężonej twierdzy w Mińsku będzie wciąż narastał.

Złe wiadomości dla Warszawy

Dla Polski to złe wiadomości. Warszawa nie ma możliwości wpływu na rozwój relacji białorusko-rosyjskich. Uzależnienie Łukaszenki od Moskwy będzie się pogłębiać, a likwidacja społeczeństwa obywatelskiego sprawia, że opór wewnętrzny przed integracją przestał być elementem układanki.

Autokrata będzie nadal starał się udowodnić Moskwie swoją przydatność w kontekście rzekomego zagrożenia ze strony NATO. Można się spodziewać prowokacji granicznych i poszukiwania nowych sposobów na eskalowanie kryzysu migracyjnego, który po interwencji kanclerz Niemiec w Mińsku i unijnej dyplomacji na Bliskim Wschodzie zaczął przygasać.

Nie da się też wykluczyć nieprzyjaznych działań białoruskich służb wymierzonych w emigrację polityczną w Polsce oraz cyberataków na polskie instytucje.

 

* Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.