Czy relacja między matką a córką zawsze musi być trudna? W szczególności, gdy jedna z nich lub obie są artystkami? Jakie barwy i odcienie przybiera ich więź? W 1984 roku Luce Irigaray w „Ethique de la difference sexuelle” [An Ethic of Sexual Difference] pisała o potrzebie zmiany dotychczasowego, a kulturowo uformowanego schematu rywalizacji między kobietą a jej potomkinią. Irigaray twierdziła, że rywalizacja ta w patriarchalnej strukturze jest warunkiem tworzenia się kobiecej podmiotowości:

„W pewien sposób wymiar wertykalny jest zawsze odejmowany od stawania się kobietą. Więź między matką a córką, córką a matką musi zostać zerwana, aby córka stała się kobietą. Genealogia kobiet musi zostać stłumiona w imię relacji syn–ojciec oraz idealizacji ojca i męża jako patriarchów”.

Czy XXI wieku udało się przełamać schemat, który opisała francuska feministka? Czy relacje pomiędzy rodzicielką i jej żeńskim potomstwem przybrały więcej form – lub barw? Z pytaniami tymi zmierzyło się kilkanaście artystek. Efektem jest wystawa „Moja matka, moja córka”, która odbywa się w krośnieńskim BWA. Wśród wypowiadających się twórczyń znalazły się: Bettina Bereś, Dorota Bernacka, Alicja Bielawska, Dominika Borek, Agnieszka Drwal-Dziurawiec, Pola Dwurnik, Teresa Gierzyńska, Aneta Grzeszykowska, Dorota Hadrian, Zuzanna Janin, Zofia Karpowicz, Barbara Kasprzycka-Łosiak, Bogdana Ligęza-Drwal, Justyna Łuczaj-Salej, Cecylia Malik, Małgorzata Markiewicz, Barbara Porczyńska, Katarzyna Sobczuk, Teresa Starzec, Agula Swoboda, Klaudia Urbanek-Kękuś, Marta Wojciechowska. Są to artystki kilku generacji, pracujące w różnorodnych mediach od malarstwa i grafiki, poprzez instalacje i sztukę nowych mediów, po performance. Ich dzieła wybrały i zakomponowały w spójną całość dwie kuratorki – Agnieszka Bartak-Lisikiewicz i Magdalena Ujma. Twórczyniom udało się ukazać wielopłaszczyznowość oraz „wielobarwność” tytułowej relacji, lecz kilka symbolicznych kolorów dominowało – dlatego przyjrzyjmy się im bliżej.

Kobiece krzątactwo, jak określała je Jolanta Brach-Czajna w „Szczelinach istnienia”, definiuje jej społeczną rolę. Opieka nad potomstwem, którą szal może także symbolizować, nie ma końca. Bo przecież wszyscy znamy i często śmiejemy się ze słynnego zdania „Załóż szalik, bo się przeziębisz”, a które wyraża nieustanną troskę kobiet o ich dzieci lub wnuki. | Magdalena Furmanik-Kowalska

Czerwień

Kolor najbardziej kojarzony z kobiecością. Barwa krwi. Symbol miłości, silnych emocji, ognia, więzi, życia, ale jednocześnie przemocy i bólu. Dominuje w wielu pracach prezentowanych na wystawie. Małgorzata Markiewicz wybrała go, aby wydziergać instalację „To nic to nic v.3.” [2018]. Wykonała kilkumetrowy szal rozwieszony tak, aby przywodził na myśl sztandar. Druty, którymi go robiono, pozostawiono, co sugeruje, że praca nie została ukończona. Dopowiada to także ciągnąca się po podłodze nić włóczki, biegnąca od jednego końca szala do drugiego. Zamyka ona również pracę w okręgu, który nie ma początku i końca – jak wąż pożerający swój własny ogon. Szal powstał w ramach performansu, podczas którego artystka dziergała go, a inna kobieta go pruła, podając pierwszej nić, aby ta nadal kontynuowała swoje dzieło. Kobieca aktywność nigdy się nie kończy. Często jest niewidoczna – dotyczy to w szczególności domowych prac, które powtarzane są w nieskończoność, a ich efekt za chwilę znika. Kobiece krzątactwo, jak określała je Jolanta Brach-Czajna w „Szczelinach istnienia”, definiuje jej społeczną rolę. Opieka nad potomstwem, którą szal może także symbolizować, nie ma końca. Bo przecież wszyscy znamy i często śmiejemy się ze słynnego zdania „Załóż szalik, bo się przeziębisz”, a które wyraża nieustanną troskę kobiet o ich dzieci lub wnuki. Czasem wręcz zbyt silną i przytłaczającą.

Małgorzata Markiewicz, „To nic to nic v.3.”, 2018. Fot. Magdalena Furmanik-Kowalska

Czerwień wykorzystuje również Alicja Bielawska. Na wystawie można obejrzeć jedną pracę z serii „Wycinanki”, która powstała w 2019. To zawieszona w przestrzeni kilkumetrowa ażurowa tkanina w kolorze krwistej czerwieni. Powiększona do ogromnych rozmiarów tytułowa wycinanka powstała z inspiracji żydowskimi dekoracjami papierowymi, z których tradycyjnymi formami zapoznała artystkę jej babcia. Bielawska przeniosła charakterystyczne dla tej kobiecej sztuki żydowskiej wzory i motywy do swoich realizacji artystycznych, komponując w oparciu o nie przestrzenne instalacje. Zawieszona na ekspozycji „Wycinanka” koresponduje w interesujący sposób z akrylami matki artystki, Teresy Starzec. Na jej trzech abstrakcyjnych obrazach z 2019 roku, które zostały pokazane na wystawie, dostrzec można floralne formy – bliskie kształtom obecnym w pracach jej córki.

„Moja matka moja córka”;, widok wystawy z pracami Cecylii Malik, Alicji Bielawskiej, Teresy Starzec i Bettiny Bereś. Fot. Damian Wojtowicz

Wśród kolaży Aguli Swobody prezentowanych na wystawie najbardziej skupia uwagę ten, w którym dominuje czerwień. To jedna z grafik z serii „Matkość” [2000]. Kolor ten wypełnia większość tła, jest to także barwa uproszczonych kształtów umieszczonych w miejscu oczu i ust portretowanej postaci. Artystka nawiązuje do stylistyki dziecięcych rysunków, ale jednocześnie gra z dadaistyczną estetyką – na przykład tułów postaci buduje ze zdjęć kobiecych bioder i nóg. Z prac zdają się wyłaniać pytania o relację pomiędzy kobiecą seksualnością a macierzyństwem. Czy matka może być kobietą wciąż wzbudzającą pożądanie? Atrakcyjną i pociągającą? Czy jedna rola społeczna musi niwelować wszelkie inne? Czy konieczne jest, aby kobieta straciła swoją indywidualność, aby być dobrą matką?

Czy matka może być kobietą wciąż wzbudzającą pożądanie? Atrakcyjną i pociągającą? Czy jedna rola społeczna musi niwelować wszelkie inne? Czy konieczne jest, aby kobieta straciła swoją indywidualność, aby być dobrą matką? | Magdalena Furmanik-Kowalska

Barbara Kasprzycka natomiast nie pyta, a dokumentuje. Na jednej z galeryjnych ścian eksponowana jest kompozycja złożona z jej kilkunastu małoformatowych obrazów, w większości wykonanych na szklanym podłożu. To biologiczno-artystyczny dziennik artystki, obrazujący między innymi etapy ciąży („Historia płodu. 1999.04” czy „Podróż do wnętrza. 1999.05”); znajdziemy tu również wizerunki powiększonych tkanek i komórek. W zestawieniu wybija się czerwień podkreślająca kobiecą fizjologię, a nawet szerzej: człowieczą biologiczność. Wizerunki ludzkiego wnętrza, krwiste i mięsiste, często wzbudzające uczucie wstrętu, przeobrażone zostają przez artystkę w estetyczne obiekty – w abstrakcyjne obrazy.

„Moja matka moja córka”, widok wystawy z pracami Barbary Kasprzyckiej. Fot. Damian Wojtowicz

Biel

Symbolizująca czystość i niewinność biel dominuje w kilku znakomitych dziełach pokazywanych na wystawie. Wchodzących do sal ekspozycyjnych wita siedząca na krzesełku dziewczęca postać („Franciszka 2018” [2016]). Tuż obok niej znajdują się jeszcze dwie – stojąca („Franciszka 2026” [2016]) i leżąca „Franciszka 2027” [2015/2016]) wykonane tą samą techniką przez Anetę Grzeszykowską. To inspirowane wizerunkiem córki artystki „miękkie rzeźby” [soft sculptures]. Dziewczęce figury zostały ręcznie uszyte i ubrane w sukienki wydziergane na drutach przez artystkę, która kontynuuje tradycje kobiecego rzemiosła, ale jednocześnie wchodzi z nimi w dialog. Choć zostały wykonane z „ciepłych” materiałów, postacie dzieci budzą niepokój. Pozbawione kolorów oraz wyjęte z kontekstów gesty i układy ich ciał, tworzą wieloznaczność, wywołują zaniepokojenie, ale również ciekawość. Kim one są? Co je spotkało? Białe figury – czyste (bez śladów swojej historii) czy martwe? Czy są to po prostu lalki naturalnej wielkości imitujące życie?

Aneta Grzeszykowska, instalacje z serii „Franciszka”. Fot. Magdalena Furmanik-Kowalska

Z mitem sielskiego dzieciństwa rozprawia się w metaforyczny sposób Marta Wojciechowska. Pluszowy miś będącym symbolem bezpieczeństwa, ciepła i opieki został przez artystkę przeobrażony. Jej „Duży miś” [2019] wykonany został bowiem ze szklanych kawałków. Porzucony w kącie sali galerii wydaje się prosić o podniesienie i przytulenie, co niestety grozi zranieniem się lub okaleczeniem. Tym samym traci on wszelkie swoje „misiowe” cechy – pobudza do nieprzyjemnej refleksji nad losem dzieci, którym zabrakło tego, co on symbolizuje. Kryształowa powłoka przyciąga wzrok, kusi swoim wizualnym pięknem, ale zarazem uniemożliwia ciepły bezpośredni cielesny kontakt. Taki, jaki dostrzec można w innej instalacji obecnej na wystawie. „Struktura kryształu” [2017] autorstwa Doroty Hadrian ukazuje więź pomiędzy matką a jej dziećmi: bliską, choć chwilami też trudną i męczącą dla rodzicielki, która często (także metaforycznie) dźwiga potomstwo na swoich plecach. Rzeźba wykonana z kryształków cukru związanych syntetyczną białą masą jest krucha – taka, jaką potrafi być relacja pomiędzy bliskimi, jeśli się o nią odpowiednio nie dba. Ta nietrwałość tworzy silny kontrast z brązową rzeźbą „Wilczycy kapitolińskiej”, do której praca Hadrian nawiązuje. Od tysiącleci historia kobiety się nie zmienia, to ona głównie niesie na swoich barkach los dzieci. Współczesna matka nadal musi wykarmić młode i zapewnić im bezpieczeństwo – w szczególności ta samotnie je wychowująca.

Marta Wojciechowska, „Duży miś”,2019. Fot. Magdalena Furmanik-Kowalska

O relacjach opowiada również praca Bettiny Bereś „Stół rodzinny” [2012]. Przy nakrytym białym obrusem tytułowym meblu ustawiono tylko jedno krzesło, również obleczone w biel. Na jego obszyciu dostrzec można archiwalne zdjęcie śmiejącej się małej dziewczynki – matki artystki, krakowskiej performerki i rzeźbiarki Marii Pinińskiej-Bereś. Nad nim wyhaftowany został złotą nicią napis: „Dziewczyna w złotej klatce”. Choć przy stole jest tylko jedno krzesło, to na jego blacie położonych jest kilka serwet. Na nich zaś niebieską nicią wyszyte zostały opisy członków rodziny, a właściwie krótkie opowieści na ich temat. Wydaje się, że zaaranżowane przyjęcie jest formą upamiętnienia już nieobecnych. Nie znamy rodzajów pokrewieństwa między nimi ani ich wyglądu, dowiadujemy się o nich tylko jednej informacji, która ich określa. Są to bliscy, których artystka i jej matka zapamiętały w taki właśnie sposób. Krewni, których takimi słowami opisywano podczas rodzinnych spotkań przy świątecznym stole – co może przywoływać osobiste wspomnienia zwiedzających, gdyż każdy z nas ma wuja lub ciocię znanych tylko z opowieści dziadków lub rodziców. Bettina Bereś haftuje własne. Jedyną osobą, której nie jest w stanie zamknąć w jednym zdaniu, jest jej matka. Uniemożliwia to ich złożona relacja.

„;Moja matka moja córka”, widok wystawy z pracami Doroty Hadrian, Aguli Swobody i Doroty
Bernackiej. Fot. Damian Wojtowicz

Błękit

Rzeki, jeziora, strumienie: woda i symbolizujący ją błękit od prawieków powiązane były z kobiecością. Obrazowały zmianę, płynność, przeobrażenie. Do tych znaczeń nawiązują realizacje Cecylii Malik. Artystka prezentuje instalacje przestrzenną oraz dokumentację fotograficzną performansów o wspólnym tytule „Warkocze Białki” [2013]. Projekt łączy wrażliwość artystyczną z postawą aktywistyczną twórczyni: powstał w celu ratowania rzeki Białki przed regulacją i pogłębieniem. Malik wzywała do włączenia się w akt kreacji, będący jednocześnie wyrazem proekologicznej postawy: „Uplećmy razem warkocz długości rzeki Białki i obrońmy ją przed regulacją! Niech wspólna praca nad warkoczem połączy nas tak, jak łączą nas rzeki, woda i wspólna odpowiedzialność. Dzięki temu, że działamy w ramach projektu artystycznego, możemy podjąć tak idealistyczne i piękne wyzwanie. Uratujmy rzekę za pomocą dziewczyńskiego warkocza!”.

Na krośnieńskiej ekspozycji uplecione barwne warkocze z przewagą błękitu spływają od sufitu, rozlewając się wzdłuż sali jak rzeka. Warkocze przywodzą na myśl nie tylko relacje między kobietą a wodą, ale również międzypokoleniową – plecenie włosów małym dziewczynkom przez ich mamy lub babcie, bliskość i wspólnie spęczany czas we własnym towarzystwie.

Wielobarwność

Prezentowana w BWA w Krośnie wystawa została świetnie zakomponowana. Instalacje, obrazy, grafiki, kolaże, fotografie, nagrania wideo rozmieszczone zostały z wielkim wyczuciem, dzięki czemu prace korespondują ze sobą. Można między nimi dostrzec zależności i podobieństwa formalne, jak w przypadku prac Starzec i Bielawskiej, matki i córki. W innych miejscach są to pokrewieństwa tematyczne – Swoboda i Hadrian, bądź Grzeszykowska i Wojciechowska. Istotną wartością wystawy jest udział lokalnych artystek z Krosna i Tarnowa, których nazwiska nie są znane wśród szerokiego grona odbiorców, a nawet krytyków i krytyczek. Wielobarwność i wielogłosowość tej prezentacji powoduje, że jest ona wartą obejrzenia i zapamiętania, a eksponowane na niej prace są w stanie pobudzić każdego do refleksji nad jedną z najważniejszych – i najtrudniejszych – relacji: więzi między matką a dzieckiem.

 

Wystawa:

„Moja matka, moja córka”
2 października 2021 – 9 stycznia 2022
BWA Krosno.