Pięćdziesiąt lat temu za sprawą publikacji w „The New York Times” amerykańska opinia publiczna dowiedziała się, że kolejni prezydenci od Trumana, przez Eisenhowera i Kennedy’ego, aż po Johnsona kłamali w sprawie przebiegu wojny w Wietnamie. Przeciek do prasy tajnego raportu na ten temat, popularnie nazywanego „Pentagon Papers”, stał się symbolem dyskusji o prawie do informacji i wolności słowa. Opublikowane w gazetach informacje pochodziły z tajnych dokumentów – niezwykle istotnych z punktu widzenia demokracji, bo prostujących kłamstwa na temat przebiegu wojny.

Obywatele demokratycznych państw wybierają swoich przedstawicieli, by ci sprawowali władzę. Jednak wybór ten nie jest w pełni świadomy, jeśli do dyspozycji mają oni fałszywe dane na temat kandydatów i podejmowanych przez nich działań. Może zatem wynik takich wyborów nie jest w pełni ważny. Ukrywanie i fałszowanie informacji przez amerykańskie władze służyło przede wszystkim utrzymaniu poparcia wśród własnych obywateli, a nie efektywniejszej walce z wrogiem zewnętrznym, czyli komunistami w Wietnamie.

Takiej tezy broniła też wybitna filozofka publiczna Hannah Arendt w eseju „Prawda i Polityka”. Dowodziła w nim, że kłamstwa i propaganda tworzone są na użytek wewnętrzny, zaś w tej sytuacji dla władzy bardziej niż zewnętrzny wróg groźni są głosiciele prawdy. Diagnozę filozofki potwierdziło działanie prezydenta Richarda Nixona, który zaangażował machinę państwową do tego, by ukarać media za publikację tajnych informacji. Nixon musiał dojść do wniosku, że ich ujawnienie osłabia władzę jako taką, a więc i jego.

Prawda o PiS-ie

Czym kierowali się obywatele, po raz drugi wybierając PiS oraz Andrzeja Dudę do sprawowania władzy w naszym kraju? To pytanie zyskało zasadność w obliczu manipulacji i kłamstw rozsiewanych przez  media publiczne podczas kampanii wyborczych, szczególnie przed wyborami prezydenckimi (więcej piszemy o tym w analizie, jak władza próbuje podporządkować sobie media na stronie prawarzadzmy.pl).

Jednak temat zyskał nowe znaczenie w ostatnich dniach, po tym jak agencja Associated Press ujawniła, iż smartfon obecnego senatora Koalicji Obywatelskiej Krzysztofa Brejzy był szpiegowany za pomocą oprogramowania Pegasus. Działo się to w czasie kampanii wyborczych do Parlamentu Europejskiego (w których Brejza nie zdobył mandatu) oraz do Sejmu i Senatu (gdy szpiegowany polityk był szefem sztabu wyborczego KO).

W Polsce dostęp do izraelskiego oprogramowania Pegasus mają tylko służby specjalne. A więc, jeśli informacje AP są prawdziwe, Brejzę szpiegowało CBA, aparat inwigilacyjny państwa PiS-u. Wobec nowych informacji, pytanie o to, czym kierowali się obywatele, wybierając PiS do Sejmu staje się znacznie bardziej doniosłe.

Po co komu prawda

Inne doniosłe pytanie brzmi – dla kogo to ma znaczenie? Zgodnie z tym, co pisała Arendt, kłamstwo jest narzędziem polityki wewnętrznej. Czy jednak głosiciele prawdy wciąż są dla władzy tak groźni, jak pięćdziesiąt lat temu? Żeby tak było, obywatele po pierwsze musieliby być zainteresowani prawdą, a po drugie – mieć zaufanie wobec jej głosicieli. Jak dotąd, ujawniane kolejno afery nie wpłynęły znacząco na sondażowe wyniki PiS-u.

Wnioskować można z tego, że albo całe grupy wyborców nie są zainteresowane ujawnianą prawdą, albo brakuje im zaufania do dziennikarzy. Można także zaryzykować twierdzenie, że grupy te nie są także zainteresowane faktami podawanymi przez naukowców na temat pandemii – często ignorują ją albo negują jej skutki. Nie są wreszcie zainteresowane opisywanymi przez naukowców zmianami klimatycznymi. To nie tylko specyfika polska, ale z pewnością zjawisko charakterystyczne dla państw, w których popularnością cieszą się populiści. A może jest odwrotnie – populiści zdobywają władzę tam, gdzie mogą sprzedać ludziom swoją „prawdę”, przedkładając jej atrakcyjność ponad wiarygodność.

Zabawną i gorzką jednocześnie analizę tego zjawiska pokazuje prawdopodobnie najgłośniejszy film końcówki roku „Nie patrz w górę”, opatrzony podtytułem: „Na podstawie wielce prawdopodobnych wydarzeń”. Najgłośniejszy, bo wśród swoich odbiorców wywołał taką samą polaryzację, jak tematy, do których nawiązuje: katastrofa klimatyczna czy ta wywołana pandemią.

Film opowiada [uwaga spoiler!] o nadchodzącej katastrofie kosmicznej. W kierunku Ziemi zbliża się ogromna kometa, jednak mało kto jest zainteresowany alarmami naukowców. W mediach liczy się klikalność, zaś w Gabinecie Owalnym – sondażowe słupki i korzyści finansowe, jakie mogą odnieść finansujący kampanie prezydenckie bogacze.

Szczególnie jedna scena filmu przynosi satysfakcję, której nie doczekają się bezsilne w swym lęku osoby dostrzegające skutki ocieplenia klimatu czy lekceważenia pandemii. Podczas odbywającego się pod hasłem „nie patrz w górę” wiecu sceptyków, jeden z uczestników podnosi głowę i zauważa to, czego nie da się już nie zauważyć – zbliżającą się do Ziemi kulę ognia. Reżyser pozwala patrzącemu na reakcję mężczyzny widzowi na chwilę satysfakcji. W rzeczywistości – choćby w przypadku katastrofy klimatycznej – może nie być nam ona dana. Na satysfakcję będzie za późno. A chociaż dostęp do prawdy był na wyciągnięcie ręki, okaże się, że część z nas nie była nią zainteresowana.

Głosiciele bez tuby

Może zresztą nie chodzi tylko o brak zainteresowania, ale też brak narzędzi, dzięki którym głosiciele mogliby dotrzeć do odbiorców. Można przyjrzeć się temu na przykładzie konsekwencji ujawnienia rewelacji na temat szpiegowania senatora Brejzy.

W przestrzeni publicznej funkcjonują równocześnie dwie prawdy. Ta, którą podaje amerykańska agencja prasowa, i ta, którą podaje rząd. Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że sprawa polskich służb korzystających z Pegasusa to fake news.

Nie dziwi samo to, że rząd w Warszawie forsuje swoją wersję prawdy. To samo robiło otoczenie amerykańskiego prezydenta Richarda Nixona, zaangażowane w nielegalne działania na rzecz kompromitacji przeciwników prezydenta. Mimo ujawnienia tych działań Nixon został wybrany na drugą kadencję. Pogrążyła go dopiero sprawa z podsłuchami w siedzibie sztabu wyborczego demokratów – jednak też nie od razu. Trzeba było do tego zdeterminowanego prokuratora generalnego, który pomimo utrudnień ze strony Nixona zrobił wszystko, by przeprowadzić śledztwo w sprawie Watergate.

W Polsce natomiast prokuratorem generalnym jest minister Zbigniew Ziobro. Ten sam, który zarządza funduszem sprawiedliwości. Z tego właśnie funduszu, jak dowodzą dziennikarze, przekazano 25 milionów złotych na zakup oprogramowania Pegasus.