Kursował kiedyś żarcik o Paris Hilton: że cieszyła się, kiedy ktoś jej powiedział, że w Europie jest miasto nazwane jej imieniem. Nie wiadomo, czy Ariana Grande była zadowolona z powodu tego, że jej imię nosi rakieta, która właśnie wyniosła w przestrzeń kosmiczną teleskop Webba (powiedzmy, prawie dokładnie jej imię, ponieważ rakieta nazywa się Ariane). Wiadomo natomiast na pewno, że ta popularna wokalistka wystąpiła w autoironicznej roli w filmie Adama McKaya „Nie patrz w górę”.
Film pozornie powiela stary, zajeżdżony schemat kina apokaliptycznego i to zarzucili mu mniej spostrzegawczy krytycy, ale w istocie mocno się różni choćby od wagnerowsko-patetycznych obrazów Rolanda Emmericha, epatujących głównie panoramicznymi ujęciami destrukcji. Różni się też od ogólnego schematu fabularnego takich filmów, gdzie na pierwszy plan wysuwa się osobę lub grupę osób, które od momentu stwierdzenia zagrożenia usiłują, skutecznie lub nie, uratować naszą planetę i ludzkość. Od samej wizji zagłady Ziemi ważniejsze są bowiem w jego fabule reakcje ludzi na wiadomość o jej nadchodzeniu. A te reakcje są w filmie McKaya niepoważne.
Od samej wizji zagłady Ziemi ważniejsze są w jego fabule reakcje ludzi na wiadomość o jej nadchodzeniu. A te reakcje są w filmie McKaya niepoważne. | Paweł Majewski
Gwiazdorzy i kometa
Reżyser, który dał się poznać między innymi gorzką satyrą na Dicka Cheneya (o dwuznacznym tytule „Vice”), nakręcił film o katastrofie kosmicznej (pod którą możemy sobie podstawić dowolną inną spośród tych, które nam obecnie zagrażają) utrzymany w konwencji bliskiej „Miasteczku South Park”, a zarazem do złudzenia przypominający dokudramę. To stylistyka symptomatyczna dla czasów, w których nauka i kultura masowa mieszają się każdego dnia w mediach społecznościowych. Rzecz zaczyna się w istocie przewidywalnie – młoda badaczka przypadkiem odkrywa na zdjęciach teleskopowych ciało niebieskie o nietypowej trajektorii. Jej promotor oblicza, że obiekt jest na kursie kolizyjnym z Ziemią. Oboje alarmują władze i środki przekazu. Ale dalsza część akcji odbiega od dotychczasowych schematów.
Główną rolę męską obsadził tu Leonardo DiCaprio, przed ćwierćwieczem bożyszcze nastolatek na pięciu kontynentach, który gra podtatusiałego, znerwicowanego uczonego z mizernym dorobkiem, zatrudnionego na prowincjonalnym uniwersytecie. Laureatka Oscara za rolę w „Poradniku pozytywnego myślenia” i gwiazda „Igrzysk śmierci”, Jennifer Lawrence, jest labilną emocjonalnie doktorantką znoszącą niewybredne docinki na temat swojego wyglądu. Sławny aktor charakterystyczny Ron Perlman odgrywa brawurowego „mocnego człowieka” w mundurze. Meryl Streep bawi się, tworząc żeńską wersję Donalda Trumpa, a wybitny odtwórca ról szekspirowskich Mark Rylance – tworząc parodię Marka Zuckerberga i innych demiurgów IT. Dorzućmy jeszcze Kate Blanchett jako osobowość telewizyjną i Timothée Chalameta, którego bujne loki mają tym razem postać tłustych strąków sterczących spod bejsbolówki.
Ta nieprzeciętnie gwiazdorska obsada posłużyła w filmie nie tylko do przyciągnięcia widzów, ale również do podkreślenia wagi jego treści. Kometa – a to ona zagraża Ziemi w filmie, o którym mowa – jest bardzo starym tematem ludzkiej kultury. Od zarania dziejów pojawianie się na niebie „gwiazd z warkoczem” wzbudzało w ludziach silny niepokój. Wystarczy wspomnieć choćby to, że drugą chronologicznie powieścią Tove Jansson o Muminkach była „Kometa nad Doliną Muminków”, opublikowana po raz pierwszy w 1946 roku i uznana przez krytykę za wyraz grozy, jaką wzbudziła druga wojna światowa. W każdym razie McKay, wybierając kometę, dopisał się do długiego szeregu twórców (inaczej niż wielu innych reżyserów kina apokaliptycznego, obierających za czynnik zagłady asteroidy lub planetoidy, czyli obiekty należące do zupełnie innych gatunków kosmicznej menażerii). Najistotniejszym problemem poruszonym w jego filmie nie jest jednak kometa jako taka, lecz działanie mediów społecznościowych.
Pseudouczeni w natarciu
Dziś już mało kto nie dostrzega, że social media są rajem dla wszelkiej maści frustratów, pieniaczy i paliwodów, a także dla cynicznych manipulatorów i ludzi niemających oleju w głowie. Można by było powstrzymać od publicznego afiszowania się kilku, kilkunastu czy nawet kilkuset takich krzykaczy – ale nie miliony. Instytucje rządowe nie mają tu wielu instrumentów działania (poza tym wszelkie próby ogólnych prawnych regulacji treści komunikacji elektronicznej są w naszym kręgu kulturowym natychmiast utrącane na mocy argumentu „z cenzury prewencyjnej”), a gigantom korporacyjnym nie zależy na tłumieniu negatywnych emocji użytkowników, ponieważ dają się one monetyzować o wiele lepiej niż emocje pozytywne. Tak w trzech zdaniach można ująć jeden z największych problemów współczesnej kultury. José Ortega y Gasset zapewne uśmiecha się sardonicznie, przyglądając się nam z innego wymiaru: dynamika przekazów kulturowych w obecnej fazie dziejów naszej cywilizacji jest bowiem doskonałą realizacją jego koncepcji buntu mas.
Ludzie kwestionujący ustalenia oficjalnych instytucji wiedzy i niemający do tego żadnych podstaw oprócz osobistych przeświadczeń, nastawień i emocji istnieli zawsze. Kto ciekawy, może poczytać o nich sporo na przykład w świetnej książce Martina Gardnera „Pseudonauka i pseudouczeni”, wydanej w USA w 1952 roku, a w 1966 przełożonej na polski z wyjątkiem rozdziału o Łysence. Można się z niej dowiedzieć na przykład o wyznawcach poglądu, według którego Ziemia jest kulą, ale pustą w środku, a my żyjemy na jej wewnętrznej powierzchni, czyli gdy spoglądamy w górę, patrzymy w kierunku środka Ziemi, natomiast Słońce, Księżyc, planety i gwiazdy itp. – to jedynie złudzenia optyczne. Jednak aż do ostatnich czasów ludzie z takimi nastawieniami trzymali się zazwyczaj na uboczu, wiedzieli bowiem, że ich poglądy i afekty narażają ich na ośmieszenie, jeśli pojawiają się w głównych nurtach komunikacji kulturowej. Dziś nie tylko nie wstydzą się swoich nastawień, ale obnoszą się z nimi, przechwalają i nachalnie nakłaniają innych do ich przyjęcia, odrzucając zarazem, i to coraz bardziej agresywnie, przekazy płynące z głównego nurtu. Ten uboczny skutek emancypacji, pod znakiem której przebiegła historia kultury zachodniej drugiej połowy XX wieku, zbiegł się nader nieszczęśliwie w czasie z gwałtownym rozwojem metod przekazywania informacji na skalę, jakiej ludzki świat dotąd nie widział. Właśnie tego dotyczy wsad intelektualny filmu „Nie patrz w górę”.
Od zadufanych kapłanów rezydujących w świątyniach nauki i objawiających swoje wyrocznie profanom pochylonym w niemym szacunku – do sfrustrowanych gości telewizji śniadaniowej, dopraszających się, aby ktokolwiek zechciał słuchać ze zrozumieniem ich słów dłużej niż przez pół minuty. Tak wygląda droga ról publicznych, którą przebyli naukowcy w ciągu kilku ostatnich dekad. | Paweł Majewski
Grzechy nauki
Sytuacji, w której mamy obecnie nieprzyjemność się znajdować, nie są jednak winne jedynie zidiociałe maszynki do mielenia słów i obrazów, jakimi w ciągu ostatniej dekady stały się media cyfrowe napędzane chciwością ich kreatorów i uwolnionymi spod kontroli rozumu emocjami użytkowników. Wina leży po wszystkich stronach. Pycha, arogancja, niezdolność do przyznania się do błędu, przeświadczenie o własnej doskonałości – oto główne grzechy nowoczesnej nauki i nowoczesnych uczonych. Nie wszystkich, rzecz jasna – bo najlepsi z nich zawsze mieli świadomość własnych ograniczeń i właśnie dzięki niej, między innymi, mogli być najlepsi. Grzechy te dotyczą jednak, niestety, wielu spośród tych, którzy przyczyniali się do wytwarzania obrazu własnej działalności w oczach „zwykłych ludzi”. Mści się dziś na nas to poczucie bycia najmądrzejszymi i traktowanie z góry całej reszty społeczeństwa, mszczą się tony pseudointelektualnej gadaniny drukowanej na zbyt cierpliwym papierze, mści się wreszcie perfekcyjne wyobcowanie zeszłowiecznej humanistyki ze świata realnego życia i doświadczenia ludzkiego.
Od zadufanych kapłanów rezydujących w świątyniach nauki i objawiających swoje wyrocznie profanom pochylonym w niemym szacunku – do sfrustrowanych gości telewizji śniadaniowej, dopraszających się, aby ktokolwiek zechciał słuchać ze zrozumieniem ich słów dłużej niż przez pół minuty. Tak wygląda droga ról publicznych, którą przebyli naukowcy w ciągu kilku ostatnich dekad. Oglądamy dziś silne dowody nieskuteczności projektu oświeceniowego, którego początek obwieszczali ćwierć tysiąclecia temu Kant i encyklopedyści. Ziarno wydało plon o wiele skromniejszy niż ten, jakiego spodziewali się siewcy. Okazało się również po raz kolejny, że niszczenie jest łatwiejsze niż budowanie.
A więc zostaje nam sardoniczny śmiech. Zaś na koniec tych marginalnych uwag dodajmy, że astronomowie donieśli ostatnio, iż asteroida 16 Psyche składa się prawdopodobnie z żelaza o wartości wielu bilionów dolarów. Smak tego odkrycia docenią widzowie „Don’t look up”. NASA planuje już misję zwiadowczą.
Film:
„Nie patrz w górę” [Don’t look up], reż. Adam McKay, 2021.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Alex Andrews, źródło: Pexels;