Telefon do Olechowskiego, telefon do Kurskiego. „Oni muszą mieć presję, że ktoś patrzy im na ręce. Jutro jest kluczowy dzień”. „Nie wiem jak Olechowski ale Kurski wczoraj przysięgał że będzie pięknie – rozmawiałem z nim jeszcze raz wczoraj wieczorem…”. „Rozmawiałem z Olechowskim. Potwierdził ustalenia, mają działać, Info, wiadomości, itd.”
Doradca premiera chce, żeby w TVP zaatakować odpowiednie osoby, a TVP atakuje odpowiednie osoby. Zadanie zostało wykonane. Tyle wynika z ujawnionych ostatnio rzekomych e-maili Michała Dworczyka. Historia jest symboliczna. Jeśli wszystko to wydarzyło się naprawdę, Jacek Kurski powinien podać się do dymisji. A jednak oczekiwanie, że to zrobi, zupełnie wymyka się wyobraźni politycznej. PiS działa w taki sposób, że normalne rozliczenia za jawne złamanie demokratycznego standardu po prostu nie są możliwe.
Czy rząd inwigiluje opozycję?
Wcześniej pojawiła się inna, jeszcze poważniejsza informacja. W normalnej demokracji w wyniku jej ujawnienia mógłby upaść rząd. Kanadyjska jednostka badawcza Citizen Lab przy Uniwersytecie w Toronto ogłosiła, że w okresie kampanii wyborczej w 2019 roku włamano się za pomocą oprogramowania szpiegowskiego Pegasus na telefon senatora Platformy Obywatelskiej Krzysztofa Brejzy. To samo potwierdziła niezależnie Amnesty International.
Nie jest to jedna z wielu niewyróżniających się spraw. Mówimy przecież o możliwości inwigilacji szefa sztabu wyborczego największej partii opozycyjnej w czasie kampanii wyborczej – a to ma znaczenie z punktu widzenia uczciwości wyborów. Inwigilacji mieli podlegać również adwokat Roman Giertych, a także prokurator Ewa Wrzosek. Jak podała „Gazeta Wyborcza”, oprogramowanie zostało zakupione z pieniędzy Funduszu Sprawiedliwości w porozumieniu z CBA, co samo w sobie jest już najpewniej niezgodne z prawem.
Wyjaśnianie sprawy idzie PiS-owi źle. Znamienna jest w tym kontekście wypowiedź Radosława Fogla, zastępcy rzecznika prasowego PiS-u, który w odpowiedzi na pytanie o inwigilację opozycji zaczął mówić o starej konsoli do gier Pegasus, a także reptilianach – byle trochę się pośmiać i sugerować, że sprawa jest niepoważna. Pojawiały się również wypowiedzi polityków władzy, w których zaprzeczano, że Polska ma oprogramowanie Pegasus.
Premier Morawiecki, zapytany o sprawę Brejzy, powiedział na konferencji prasowej, że „nie ma żadnej wiedzy, aby cokolwiek takiego miało miejsce”. Jarosław Kaczyński z początku stwierdził w wywiadzie dla Interii: „Nie wiem, co z tym Pegasusem”. Polityk wypowiadał się w tonie bagatelizującym sprawę. Powiedział, że nie wierzy w doniesienia i poprosi o wyjaśnienia na posiedzeniu komitetu do spraw bezpieczeństwa.
Wirtualna Polska ujawniła instrukcję dla polityków PiS-u, która określa, w jaki sposób mają oni mówić o sprawie. Z instrukcji wynika, że obóz rządzący powinien podważać wiarygodność „Gazety Wyborczej”, kierować dziennikarzy do oświadczenia rzecznika prasowego ministra koordynatora służb specjalnych, a także mówić, że nie będą wpisywać się w linię obrony Romana Giertycha. W oświadczeniu wspomnianego rzecznika prasowego czytamy, że wszelka kontrola operacyjna odbywa się na podstawie zgody sądu i zgodnie z prawem.
Wtedy ponownie głos zabrał wicepremier Kaczyński. W wywiadzie, którego fragment opublikował portal wPolityce.pl, szef PiS-u przyznał, że Polska posiada Pegasusa, ale nie był wykorzystywany w celach politycznych. Zasugerował również tajemniczo, że Krzysztof Brejza jest zamieszany w poważne przestępstwa, a jego sprawa „nie ma związku z wyborami”. Cóż, w takim razie trudno będzie wyjaśnić opublikowanie screenshotów z ekranu telefonu Krzysztofa Brejzy przez TVP w czasie kampanii wyborczej. Najwidoczniej nie było to polityczne i nie miało związku z wyborami! Jacek Kurski na pewno potwierdzi.
Jaką mamy alternatywę?
Zarówno w przypadku sprawy Jacka Kurskiego, jak i inwigilacji opozycji mamy do czynienia z wydarzeniami, których skutkiem powinno być natychmiastowe i niezależne dochodzenie, a w razie potwierdzenia się prawdziwości informacji – dymisje i upadek rządu. Tak się jednak nie dzieje. Co nam to mówi? Dlaczego prezes TVP nie poda się do dymisji? Odpowiedź najwidoczniej brzmi następująco: bo właśnie w takim celu został prezesem TVP. Złamanie normy jest u podstawy władzy PiS-u, a w takim razie nie sposób rozliczyć jej z łamania norm.
Wszystkie te sprawy pokazują, że jeśli w przeszłości udawało się rozliczać rządy z pewnych nieprawidłowości, to było tak w istotnej mierze z tego powodu, że władza pozwalała się rozliczyć. Jeśli jednak władza umniejsza lub odrzuca zasadę samoograniczenia, to mamy problem. W takiej sytuacji opozycja albo media mogą zrobić relatywnie niewiele. Brakuje narzędzi instytucjonalnych do tego, żeby wymusić właściwy standard działania władzy publicznej. Nie oczekujemy od człowieka ze złamanym kręgosłupem, żeby przebiegł maraton. A jednak oczekujemy od PiS-u, żeby przestrzegało norm demokratycznych. Naiwne? Być może. Jeśli jednak chcemy żyć w demokracji, to jaką mamy alternatywę?
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Hina Ichigo /flickr.com