Pokolenie transformacji – ludzie dziś trzydziesto- i czterdziestoletni – dopiero teraz dorasta do próby opowiedzenia o własnym doświadczeniu. Zamiast importowania pojęć, korzystania z pola doświadczeń, które nie było ich własne, zaczyna powoli, z trudem, opisywać Polskę przez pryzmat historii swojego życia.

Te zmagania odbywają się na naszych oczach – jak choćby ostatnio w „Znikającej Polsce” Piotra Witwickiego czy „Pamiętam” Piotra Stankiewicza, „Mireczku” Aleksandry Zbroi albo wcześniej w „Znakach szczególnych” Pauliny Wilk. Warto przyjrzeć się temu zjawisku, bo jest w nim zawarta informacja o tym, jak może wyglądać polityka w naszym kraju za kilka lat.

Dawne pokolenia i my

W 2022 roku wciąż słyszymy o walce z postkomunizmem. Można wzruszyć na to ramionami i powiedzieć, że to tylko sztafaż polityczny, zasłona dymna dla działań politycznych. Chętnie bym to potwierdził, gdyby nie to, że właśnie w ten sposób uzasadniano ataki na wymiar sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński narzucił jako wiodącą agendę polityczną własne założenie, że w sądownictwie, mimo upływu trzydziestu lat, wciąż panują postkomunistyczne układy.

Choć teza ta mija się z prawdą, taki jest główny nurt polskiej polityki, zaś powyższe uzasadnienie ma rozwiewać wątpliwości własnych kadr. Bez ideału walki z postkomunizmem, który przeszedł w jakąś następną fazę, współczesna agenda PiS-u nie kleiłaby się.

Bez pożenienia walki z „ogonami postkomunizmu” z walką z przemianami obyczajowymi w Polsce brakowałoby przekonującego uzasadnienia dla tak radykalnej zmiany, jaką obserwujemy od 2015 roku. Zapewne dla liderów PiS-u, którzy pamiętają PRL, owa „walka z komuną” po części ma charakter instrumentalny, po części zaś realny. Ludzie rzadko kierują się tylko jedną motywacją.

Przypominam to, bo ma to fundamentalne znaczenie z punktu widzenia tych aktorów życia publicznego, którzy dziś znajdują się w tak zwanym wieku średnim i młodym. Część z nich, rzecz jasna, „podłącza się”, mniej lub bardziej refleksyjnie, pod agendę, której okoliczności powstania nie znają. Choć żadnej komuny na oczy nie widzieli, w 2022 roku podejmują się z nią retorycznej walki na śmierć i życie.

W pewnym sensie zawsze się tak dzieje, że następne roczniki dodają ogniwa do łańcucha poprzednich pokoleń. Jest to również wygodne i proste wyjaśnienie świata. Ostatnie sześć lat pokazuje, że część młodszych osób, członkowie – nazwijmy to – „pokolenia transformacji”, wybrała kariery przy obecnym rządzie. Przychodzi zatem do PiS-u młody człowiek, który nie wiedział PRL-u na oczy i nawet początek lat dziewięćdziesiątych zna tylko z opowieści – i nagle zaczyna snuć opowieść o patologiach transformacji czy walce z układami…

Można? Tak. Właśnie to obserwujemy.

Czasem sprawia to jednak wrażenie tragifarsy. Horyzont doświadczeń takiego polityka czy dziennikarza sugerowałby, że bliższa będzie mu inna agenda, inny zestaw pojęć i problemów. Dlaczego tak się nie dzieje? Oczywiście, w wymiarze przyziemnym można powiedzieć, że chodzi o gry personalne, o karierę. Z powodów konformistycznych ludzie wsiedli na statek z szyldem partyjnym, a potem udają, że chodzi o głębsze i poważniejsze cele

Zdjęcie: Bieniecki Piotr, źródło: www.fototeo.pl

Co to jest pokolenie dzieci transformacji

Ciekawe, że próby uwolnienia od tyranii gotowych szablonów opisu zastanego świata zachodzą dopiero teraz. Dzieci transformacji zaczynają opowiadanie od wspomnień o matce i ojcu, rodzinnym domu, własnej ulicy, otwierających się sklepach. Zamykają oczy i widzą szkołę, przypominają sobie, czy czuli się bezpiecznie. Nagle słyszymy nową tonację, słyszymy kogoś, kto chce uczciwie opowiedzieć o swoim doświadczeniu i na moment wychodzi poza dominujące narracje, którymi steruje zawsze jakiś „-izm”, niezależnie od tego, czy będzie to nacjonalizm, postkomunistyczny liberalizm, lewicowość czy jeszcze coś innego. Dzięki temu mogą nieco inaczej dostrzegać jasne i ciemne strony historii, a także współczesnej rzeczywistości.

Na dwie sprawy należy tutaj zwrócić uwagę.

Po pierwsze, pokolenie transformacji ma fundamentalnie inną perspektywę niż pokolenia pamiętające PRL. W 1989 roku wreszcie dostaliśmy własne państwo. Jednak starsze pokolenia wniosły do III RP z minionej rzeczywistości całą siatkę pojęć i wyobrażeń, które miały korzenie w Polsce Ludowej. Obecnie wciąż są to pojęcia dominujące, takie, które można wyciągnąć w stosownym momencie, mimo że mają coraz mniejsze uzasadnienie w nowych warunkach.

Po drugie, całe pokolenie wchodzi w wiek średni, który wiąże się z doświadczeniem konfrontacji z własną śmiertelnością. Gdy docieramy do czterdziestki, szklanka jest do połowy pusta, ale też do połowy pełna. Widzimy już, co było do stracenia, co można jeszcze uzyskać.

Banał? Owszem. Filozofowie, psychologowie, socjologowie zęby zjedli na tym temacie. A jednak jednocześnie to sytuacja ciekawa poznawczo, ponieważ, przynajmniej do pewnego stopnia, maleje poziom konformizmu w stosunku do istniejących narracji. Mniejsza jest także skłonność do bujania w obłokach „-izmów”.

Pokolenie transformacji zyskało doświadczenie w życiu zawodowym i rodzinnym, nierzadko nabrało kredytów i postanowiło żyć tu i teraz. Budując własną przyszłość, od rana do wieczora mierzy się z konkretami.

Jednocześnie wracają oni do początków własnych wyborów życiowych, zaczynają opisywać swoje domy rodzinne, próbują ułożyć sobie na nowo, co się właściwie wydarzyło, ponieważ dotąd musieli w zasadzie bezustannie na bieżąco się przystosowywać. Czytam coraz ciekawsze książki pokolenia transformacji i widzę, że wcześniejsze kategorie teraz wydają im się nieadekwatne, a może i nieuczciwe w stosunku do ich rzeczywistego doświadczenia.

Wspaniałe i okrutne lata dziewięćdziesiąte

Co się działo w latach dziewięćdziesiątych, nie jest niby żadną tajemnicą. Coraz bardziej widoczna staje się jednak próba opowiedzenia o tych latach z perspektywy prywatnej historii osób, które były wtedy dziećmi czy nastolatkami, z pewnego dystansu, w miejsce powielania istniejących wcześniej interpretacji. Jednym z motywów, które powracają najczęściej, jest doświadczenie nie tyle pewności, co strachu i wstydu.

Jakby wbrew modnej narodowej narracji, która chciałaby znieść różnice między pokoleniami, w imię wyobrażonej wspólnoty, własna dobra pamięć każe na przykład Aleksandrze Zbroi w książce „Mireczek” zakwestionować kładzenie uszu po sobie i opisać rodzinę taką, jaką była – a była to rodzina alkoholowa. Zbroja pisze o tym, jakie konsekwencje wiążą się z tym dla niej, jako dla dorosłej dziś osoby, dla tak zwanego DDA, czyli dorosłego dziecka alkoholika.

W narracjach pokolenia transformacji, wychowanego w III RP w warunkach wolności słowa, poprzednie pokolenia Polek i Polaków mogą być mocno na cenzurowanym. Nie trzeba chyba wspominać o tym, jak odmiennie może być oceniany Kościół katolicki przez osoby, które pamiętają moralny autorytet instytucji z lat osiemdziesiątych XX wieku, oraz przez tych, którzy poznali jego ciemne strony w ostatnich latach. Tu również wspomnienia, chęć naprawienia krzywd czy po prostu opowiedzenia o własnych przeżyciach powracają nierzadko po dekadach, co widzieliśmy choćby w filmach braci Sekielskich.

Krótko mówiąc, Wielkie Polskie Narracje mogą zostać zakwestionowane przez zbieranie okruchów pamięci z lat dziewięćdziesiątych, bo międzypokoleniowe różnice doświadczeń są ogromne. Za mało mówi się o tym, że koniec Polski Ludowej był kolejnym w naszej historii upadkiem formy państwowości. Forma ta mogła być niepożądana tożsamościowo i szkodliwa gospodarczo, ale nie zmienia to faktu, że runęły pewne ramy świata i stało się to kolejny raz w ostatnich 200 latach.

Z punktu widzenia rzeczywistego doświadczenia ludzi było to nie tylko wyzwolenie, ale i dramat, który odmiennie odbierają następujące po sobie pokolenia. I można dostrzec to właśnie dopiero przez zestawienie różnych pokoleniowych perspektyw. Dzieci transformacji mogą – a nawet muszą – wyraźniej dostrzegać cenę przemian i wcale nie dotyczy ona tylko aspektów ekonomicznych, jak chcieliby niektórzy.

Aby to wyjaśnić, warto powołać się na francuskiego liberała Raymonda Arona, ponieważ jak mało który myśliciel liberalny potrafił on wyprowadzać swoje rozważania teoretyczne od konkretów. W wywiadzie opublikowanym w „Aneksie” powiedział on kiedyś o trzydziestu latach, które ex post oceniono jako najwspanialszy okres w dziejach dwudziestowiecznej Francji, że wiązał się z nimi ogromny koszt. Jak wspominał, jest to podobnie jak z piramidami, które dzisiaj podziwiamy, jeśli jednak zastanowimy się, jakim kosztem zostały wzniesione, mina rzednie. Podobna refleksja przychodzi dziś w naszym kraju po trzydziestu latach od demokratycznego przełomu?

„A kiedy cel jest osiągnięty – ma się ochotę rzec: a więc to tylko to? – i ma się ochotę obrócić przeciw temu, co się zdziałało, osiągnęło, ponieważ nie rozwiązało to wszystkich problemów ludzkich, społeczeństwo nie stało się doskonałe i sprawiedliwe tylko dlatego, że poziom życia się podniósł” – dodawał Aron w 1979 roku.

Dzieci transformacji wchodzą do polityki

Być może pierwszą próbą wejścia pokolenia transformacji do polityki były ruchy miejskie. Miały one tę ładną specyfikę, że zaczynały od konkretu i chciały ewolucyjnych zmian na lepsze. Najpierw były wyśmiewane, ale w pewnym momencie zmieniły agendę polityki lokalnej. Chociaż same nie wygrywały wyborów, ich program został upowszechniony. Podobnie będzie się działo w sprawie ekologii czy przemian obyczajowych.

Jest również kwestią czasu, gdy narracja dzieci transformacji stanie się w polskiej polityce całkowicie naturalna. Sugerowała to kampania prezydencka Rafała Trzaskowskiego. Zapowiedzią innej wrażliwości stał się także choćby Franek Sterczewski. Są także falstarty. Na prawicy młodsze głosy są całkowicie przykryte rewitalizowaną agendą lat dziwięćdziesiątych, czas jednak pokaże, co z tego pozostanie.

Z czasem pokolenie dzieci transformacji będzie nabierało coraz więcej politycznej samoświadomości. Przyniosą ją dzieła prozatorskie, reportaże, filmy fabularne, a nawet bańki w mediach społecznościowych, w których ludzie zajmują się konkretnymi problemami i próbują nazywać je po swojemu.

Biorąc pod uwagę, ilu problemów strukturalnych pod obecnym parasolem ideologicznym nie rozwiązano, ilu obietnic naprawy Rzeczypospolitej nie dotrzymano, życzyłbym sobie, żeby to przyszło szybciej. Jednak tak czy inaczej – proces zachodzi.

Z czasem zmieni się też i nasza rzeczywistość polityczna.