W ostatnich dniach koalicja Porozumienie dla Praworządności ogłosiła projekt ustawy mającej na celu przywrócenie praworządności w Polsce. Inicjatywę współtworzy i popiera większość partii opozycyjnych, a także szereg organizacji społecznych. Punktem wyjścia do prac były propozycje Stowarzyszenia Sędziów Polskich „IUSTITIA”. Projekt przewiduje między innymi likwidację neo-KRS, a także zmiany w Sądzie Najwyższym. Formalnościom stałoby się zadość, a praworządność zostałaby przywrócona [o kryzysie praworządności czytaj TU].
Projektu nie poparły Polska 2050 oraz PSL. Oba ugrupowania brały udział w pracach inicjatywy, jednak nie chciały podpisać się pod częścią uzgodnionych rozwiązań. Ich wątpliwości budziła w szczególności propozycja automatycznego uznania nieważności nominacji sędziowskich dokonanych przez neo-KRS jako wadliwych formalnie. Według oceny partii Szymona Hołowni mogłoby to dotyczyć 15–20 procent sędziów w Polsce i prowadziłoby do chaosu w wymiarze sprawiedliwości.
Inny problem dotyczy statusu wyroków wydanych z udziałem takich sędziów. Według propozycji Porozumienia dla Praworządności w sprawie nieważności konkretnego wyroku miałby decydować sąd w indywidualnym postępowaniu. Jednak Polska 2050 przekonuje, że w tej sprawie potrzebne są specjalne postanowienia na poziomie ustawy, ponieważ tego rodzaju decyzji nie można w pełni zostawić sądom. W innym razie doprowadzi to do sytuacji podobnej jak w aferze reprywatyzacyjnej, gdy brak odpowiednich regulacji wywołał chaos w orzecznictwie, rodził niepewność prawa i niesprawiedliwość.
Przywrócenie praworządności to zadanie polityczne, a nie prawne
Niezależnie od takich wątpliwości, w kontekście propozycji Porozumienia dla Praworządności wyłania się bardziej ogólne pytanie. Mianowicie: ile może zdziałać uzdrowienie procedur? Czy zadośćuczynienie formalnościom i przywrócenie praworządności to rzeczywiście ta sama rzecz?
Oczywiście, można powiedzieć, że uzdrowienie procedury spowoduje, że od tej pory działania organów państwowych, takich jak Krajowa Rada Sądownictwa, będą ważne prawnie. Przywrócony zostanie porządek, prawo będzie znów stabilne. Nie będzie wątpliwości, kto jest sędzią i które wyroki są wyrokami.
Chociaż takie wyjaśnienie jest kuszące, nie jest w pełni zadowalające. W praktyce, działania neo-KRS byłyby ważne, gdyby zostały powszechnie uznane za ważne. Problemem wyjściowym nie są więc błędy formalne, lecz brak powszechnego uznania co do treści obowiązującego prawa. To właśnie jest źródłem rozdwojenia porządku prawnego, w wyniku którego część instytucji uznaje jeden porządek, a część drugi.
W tym sensie przywrócenie praworządności oznacza powrót do sytuacji, w której istnieje jeden wspólny system prawny. A tego nie można zrobić na drodze czysto proceduralnej. Po pierwsze, część instytucji obsadzonych przez PiS, takich jak Trybunał Konstytucyjny, może rzucać reformatorom kłody pod nogi. Po drugie, dopóki w polityce będzie utrzymywać się różnica ocen co do prawowitości konkretnych instytucji państwowych, dopóty możliwe będzie ponowne obalenie rządów prawa.
Moment konstytucyjny
Co wynika z tego w praktyce? Kilka rzeczy. Po pierwsze, przywrócenie praworządności będzie miało znaczenie prawne tylko wtedy, gdy będzie miało jednocześnie znaczenie polityczne. Przeoczenie tej kwestii doprowadzi do złudzenia, że skoro procedury działają właściwie, to praworządność jest bezpieczna. Tymczasem dopełnienie formalności w dokumentach nie daje gwarancji stabilności porządku politycznego.
Po drugie, jeśli mówi się, że rządy PiS-u zmieniają ustrój bez zmiany Konstytucji albo prowadzą do rozdwojenia systemu prawa, to wydaje się naturalne, że będzie to miało konkretne konsekwencje dla jego następców. Wynikiem byłaby sytuacja podobna do warunków transformacji ustrojowej, w której dokonuje się całościowa zmiana systemu prawno-politycznego, a prawo nie działa w normalny sposób.
Polska 2050 słusznie zwraca uwagę w komentarzu do projektu ustawy, że w takich warunkach należy myśleć o dokonywanych zmianach w kategoriach sprawiedliwości okresu przejściowego [transitional justice], podobnie jak w 1989 roku. Jest to naturalna konsekwencja przyjęcia leżącej u podstaw projektu „IUSTITII” diagnozy znaczenia rządów PiS-u dla polskiego porządku konstytucyjnego.
Po trzecie, w razie wyborczego zwycięstwa opozycji właściwe byłoby zatem mówić o momencie konstytucyjnym – czasie, w którym należy na nowo zdefiniować porządek instytucjonalny w Polsce. Tyle że do tego opozycja potrzebowałaby większości konstytucyjnej, a na to się w tej chwili nie zapowiada.
Trzy scenariusze
Na gruncie teorii sprawiedliwości okresu przejściowego możemy wyróżnić ogólnie trzy scenariusze przejścia do nowego ustroju. Najlepszą prasę ma scenariusz pokojowej transformacji, którego wyrazem są instytucje w rodzaju Komisji Prawdy i Pojednania. W takim układzie strony godzą się nazwać zło, często zgadzają się na przebaczenie – i negocjują drogę naprzód. Inne rozwiązanie polega na zastosowaniu tak zwanej moralności zwycięzców, gdy strona dokonująca transformacji jednostronnie rozlicza poprzedników według przyjmowanych przez siebie kryteriów oceny. Opcja trzecia to chaotyczna transformacja, w której nie ma ani systematycznych zmian, ani systematycznych rozliczeń.
W takim razie w naszych warunkach możliwe są trzy scenariusze polityczne: porozumienie stron, delegalizacja PiS-u albo zinstytucjonalizowany chaos. Z wielu powodów najbardziej można się spodziewać ostatniej z tych opcji.
Porozumienie polityczne z PiS-em jest mało prawdopodobne, chociaż w razie dokonania się w partii zmiany pokoleniowej nie można go całkiem wykluczyć. Tego rodzaju porozumienie z pewnością nie podobałoby się prawniczym purystom i właśnie z tego powodu w trakcie jego zawierania trzeba by poprosić prawników o opuszczenie pokoju. Z punktu widzenia stabilności systemu politycznego, zależnie od treści uzgodnień, mogłoby to nie być złe rozwiązanie. Odpowiadałoby to scenariuszowi Komisji Gorzkiego i Niepewnego Pojednania oraz Być Może Nie Całej Prawdy.
Jeszcze mniej prawdopodobne jest, żeby doszło do delegalizacji PiS-u i Solidarnej Polski jako ugrupowań antykonstytucyjnych. W razie takiej ewentualności członkowie i zwolennicy tych formacji z pewnością dążyliby do założenia równie silnej organizacji, a zatem w praktyce musiałoby chodzić o szereg dodatkowych działań, takich jak szybkie i skuteczne procesy karne, zmierzające do trwałego wykluczenia szeregu osób z możliwości sprawowania urzędów publicznych. Można podejrzewać, że do tego nikt nie będzie miał wystarczającej sprawności, determinacji, a pewnie i odpowiednich uprawnień. Moralność zwycięzców wymaga najpierw przytłaczającego zwycięstwa.
Wieczny chaos
Trwały bałagan jest zatem opcją domyślną. Mówimy o bałaganie w podwójnym znaczeniu. Po pierwsze, jeśli proces przywracania praworządności zostanie ograniczony do usatysfakcjonowania fanatyków czystości proceduralnej, to w odbiorze społecznym nie będzie on odpowiednio przeżyty i przetrawiony. System prawny pełen łat i prowizorycznych przeszyć może działać w miarę normalnie, chociaż z pewnością nie w pełni normalnie. Czas jego połowicznego rozpadu będzie bliżej nieokreślony. Niemniej będzie on w dalszym ciągu podatny na śmiertelne uderzenia.
Po drugie, prawica i jej nominaci w instytucjach państwowych będą przedstawiać proces przywracania praworządności w kategoriach bezprawnego zamachu stanu. Tym sposobem będą podważać legitymizację nowego rządu, szykując grunt pod powrót do władzy, a także podważać prawomocność ustroju III RP, otwierając pole dla zdwojonego radykalizmu politycznego.
Właśnie dlatego – jak bardzo niewygodne i trudne byłoby wysłowienie i zrealizowanie takiego zadania – jest ważne, aby rozumieć, że przywrócenie praworządności jest również kwestią polityczną. Jest kwestią, która nie ogranicza się do wąsko pojętego przestrzegania procedur; którą trzeba wygrać politycznie.
* Autor ilustracji użytej jako ikona wpisu: Max Skorwider.