Bart Staszewski, aktywista działający na rzecz praw osób LGBT sfotografował się ostatnio ze swoim chłopakiem i napisał: „Państwu Zych i Pawłowskiej z Ordo Iuris mogę udzielić korepetycji z dbania o związek. Mój ośmioletni z chłopakiem nadal trwa, pomimo że nie mogę w Polsce wziąć ślubu”.
Afera w Ordo Iuris wywołała lawinę komentarzy o hipokryzji w szeregach skrajnie prawicowych prawników próbujących, z sukcesami, wpływać na życie polskich rodzin. Dwa rozwody i romans w organizacji, która rzekomo stoi na straży wartości rodzinnych, wzbudziły satysfakcję i chęć odwetu.
Za naloty na szkoły w celu zamykania ich przed edukatorami antydyskryminacyjnymi, za działanie na rzecz całkowitego zakazu aborcji, za lobbowanie przeciw ratyfikowaniu przez Polskę Konwencji Antyprzemocowej, bo w jej optyce „zapobieganie przemocy musi oznaczać demontaż struktur społecznych czyniących zróżnicowanie pomiędzy kobiecymi i męskimi rolami w społeczeństwie, jako warunkujących i umożliwiających dyskryminację kobiet”. Za homofobię wyrażoną na przykład w raporcie o sytuacji osób „o skłonnościach homoseksualnych, lub zaburzonej tożsamości płciowej”, utrudniającą dążenie do legalizacji ślubów par jednopłciowych, czy w torpedowaniu Karty LGBT podpisanej przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, umożliwiającej na przykład finansowanie bezpiecznego hostelu dla osób, które musiały uciekać z przemocowych domów. Ostatecznie za przywłaszczenie sobie, choć niewyłączne, bo to metoda powszechnie bliska prawicy, pojęcia wartości rodzinnych.
Zdjęcie Barta Staszewskiego z chłopakiem nawiązuje więc do źródeł tej satysfakcji. Bo oni tworzą rodzinę, ale w wyniku działań takich jak Ordo Iuris nie mogą jej w Polsce założyć w obliczu prawa. Par jednopłciowych, które żyją w stałych związkach, jest w Polsce około miliona. Wychowują 50 tysięcy dzieci (mówi o tym raport Kampanii Przeciw Homofobii „Tęczowe rodziny w Polsce”). Jednak nie mówi się o nich publicznie, że pielęgnują wartości rodzinne. To sformułowanie, wyrażające poczucie tak wielu osób przynależy wyłącznie do prawicy. A konkretnie lansowanemu przez nią modelowi tradycyjnej rodziny.
Tradycyjna Polska Rodzina Alkoholików
Pojęcie Tradycyjnej Polskiej Rodziny jest nierozerwalnie związane z Kościołem. To nauczaniu Jana Pawła II zawdzięcza w Polsce swoją siłę. Pielęgnuje konserwatywne wartości, podział ról kobiecych i męskich, konserwatywne wychowanie dzieci. O innym jej obliczu, wyrażonym w danych statystycznych, piszemy też w jednym z niedawnych wydań „Kultury Liberalnej”. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych 5 milionów polskich mężczyzn było uzależnionych od alkoholu*. Zakładając, że żyli w popularnym modelu „dwa plus dwa”, problemem alkoholowym poprzez uzależnienie i współuzależnienie było dotkniętych około 20 milionów Polaków. Więcej niż połowa. Dzieci wychowane w tych rodzinach pozakładały własne i przenoszą tę traumę na następne pokolenia.
Inne statystyki, tym razem CBOS-u z lat 2018 i 2020 mówią o najpowszechniejszym w Polsce podziale obowiązków domowych. Choć 58 procent dorosłych Polaków deklaruje model partnerski, realizuje go tylko 37 procent. Oboje małżonkowie pracują zawodowo, ale w domu to kobiety wykonują prace uchodzące za kobiece, natomiast prace uchodzące za męskie wykonują wspólnie z partnerem albo na zmianę z nim. Pranie i prasowanie należy do kobiet w ponad 80 procentach, a sprzątanie w 61 procentach.
Ze statystyk wynika więc, że polska rodzina jest skrzywdzona przez uzależnienia i patriarchalny model, chociaż chciałaby być postępowa. Czy tradycja powinna w tym wypadku być wzorcem? Można czuć opór, jeśli ten wzorzec jest narzucany przez polityków czy lansowany przez skutecznie działające Ordo Iuris osobom, które są od niego jak najdalej. Jeśli jednak to kwestia wyboru, to wystarczy do tradycyjnego modelu nie aspirować, jak Anna Dziewit-Meller, która na łamach „Kultury Liberalnej” wprost mówi, że nie chce żyć w takiej rodzinie.
To ja pielęgnuję wartości rodzinne, a nie Ordo Iuris
Czułam to samo, co Bart, kiedy przeczytałam o romansie w Ordo Iuris: to ja pielęgnuję wartości rodzinne, a nie wy, hipokryci. Z pewnością nie robię tego tak, jakby chcieli apologeci tradycyjnej rodziny. Mam poglądy feministyczne, dzielę się z mężem obowiązkami (naprawdę, a nie w deklaracjach), nie wysyłam dzieci na religię ani do kościoła, a zabieram na Paradę Równości. Jednak z pewnością pielęgnuję wartości rodzinne, bo moja rodzina jest dla mnie największą wartością. Dlatego jestem zdenerwowana, kiedy to sformułowanie w powszechnym odczuciu mnie nie opisuje. Podobnie jak nie opisuje związku Barta Staszewskiego czy kobiety, która zadbała o siebie i dzieci i rozwiodła się z przemocowym mężem. Nie opisuje ludzi, dla których ich partnerzy, partnerki, dzieci, dom, w którym czują się dobrze, są najważniejsze, ale nie tworzą modelu tradycyjnego.
Czas to zmienić. Światopoglądowi liberałowie powinni odbić i uwspólnić pojęcie wartości rodzinnych. Używać go także do opisu swoich rodzin, by przestało ono być własnością prawicy. Przejąć narrację, pojęcie, a potem wzorzec. Model oparty na równości kobiety i mężczyzny w związku, na równości małżeńskiej par jednopłciowych, na wychowaniu bez przemocy jest wciąż jedynie postulatem, a nie rzeczywistością.
To niebywałe, że w kraju, który jest trzydzieści lat po rozpoczęciu transformacji społecznej, kwestia na przykład przemocy w rodzinie polegającej na karach fizycznych wobec dzieci, wciąż bywa tematem publicznego sporu. Nawet urzędujący obecnie Rzecznik Praw Dziecka na początku swojej kadencji wspominał z „estymą”, jak dostał od ojca „w tyłek”. Oprócz tego promował kłamstwa o edukatorach seksualnych, którzy mieli podawać dzieciom „pigułki na zmianę płci”, a czasem milczał, gdy pomocy potrzebowały dziecięce ofiary przemocy domowej.
Liberalizm w imię dobra rodziny
Światopoglądowi liberałowie, rodzice wychowujący dzieci bez przemocy, pary dzielące sprawiedliwie między siebie obowiązki domowe, związki otwarte i zamknięte – wszyscy ci, którzy mają swoje rodziny, powinni mówić o wartościach rodzinnych.
Jakie mam wartości ja, światopoglądowa liberałka? Rodzinne. Dlaczego jestem za legalnym dostępem do bezpiecznej aborcji? W imię wartości rodzinnych, w ramach których kobieta ma prawo zdecydować, czy chce być w ciąży. Dlaczego chcę prawa osób LGBT do zawarcia małżeństwa i wychowywania dzieci? W imię ochrony wartości rodzinnych ważnych dla tych osób. Ze względu na te same wartości wspieram koleżankę, która chce odejść od męża psychicznego przemocowca. Można mówić o swoich wartościach rodzinnych i chodzić na protesty Strajku Kobiet, na Parady Równości, protestować przeciw pomysłom ministra Czarnka na szkołę dla swoich dzieci.
Jeżeli będziemy konsekwentnie mówić o swoich wartościach w przestrzeni publicznej, możemy w końcu dokonać przełomu, którego większość rodzin by chciała – równości w domach i życia partnerskiego. To tak, jak z językiem, którym opisujemy aborcję – prawicowy słownik stał się powszechny i mówimy o życiu poczętym, a nie o płodzie, dlatego że było to konsekwentnie powtarzane.
Jeśli chcemy uwolnić polską rodzinę od współuzależnienia odbierającego jej członkom poczucie własnej wartości, mocy, niezależności, zacznijmy od słów i mówmy o naszych wartościach rodzinnych: miłości do dzieci, wychowaniu bez przemocy, partnerstwie, zaufaniu, o prawie do tego, żeby dzieci nie mieć. Przejmijmy najpierw słowa, jak prawica zrobiła to z aborcją. A kiedy większość zacznie mówić nowym językiem, zmienią się postawy.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Family Portrait, źródło: Wikimedia Commons
* 19.02.2022:
Podając te liczby korzystałam z książki Krzysztofa Kosińskiego, „Historia pijaństwa w czasach PRL”. Konkretnie z tego fragmentu: „Pod koniec lat 70. nadużywało alkoholu ok. 5 mln osób, z których ok. 900 tys. nałogowo. Codziennie upijało się kilkaset tysięcy osób (głównie mężczyzn), część z nich – w miejscu pracy. „Statystyczny” Polak wydawał na alkohol w ciągu roku jedną miesięczną pensję. Każdego dnia trafiało do izb wytrzeźwień ponad 800 osób. Dzień w dzień odnotowywano ok. 350 wypadków drogowych spowodowanych przez pijanych kierowców lub pieszych. Picie alkoholu przemieniło się w powszechne pijaństwo”.
W tekście pierwotnie pomyłkowo napisałam, że 5 mln. mężczyzn było uzależnionych od alkoholu. W rzeczywistości chodziło o osoby nadużywające. Mimo tej pomyłki teza o alkoholizmie, jako problemie społecznym PRL jest aktualna.