Stało się to, co część komentatorów – w tym niżej podpisani – uznawała za najmniej prawdopodobny scenariusz: pełnoskalowa inwazja na Ukrainę. Jej celem, jak powiedział Władimir Putin, jest „pełna demilitaryzacja Ukrainy”, co w praktyce oznacza obalenie rządu w Kijowie.

Za niewiarą w taki scenariusz stało kilka powodów. Wśród nich były polityczne i gospodarcze koszty inwazji dla Kremla, w tym groźba głębszej izolacji reżimu na Zachodzie, a także wzrost frustracji społecznej wśród Rosjan. Przede wszystkim jednak stanowisko sceptyczne wobec możliwości inwazji sugerowała racjonalność. Wydawało się, że pełnoskalowa inwazja jedynie ograniczy, a nie poszerzy, pole manewru dla Kremla.

Takie myślenie opierało się na założeniu, że Kreml dba przede wszystkim o swoje bezpieczeństwo. Na takiej podstawie można było przyjąć założenie, że Rosjanie tylko blefują, a ich celem jest sprawdzenie reakcji Zachodu bądź wymuszenie na Kijowie przestrzegania porozumień mińskich, czyli przyznanie specjalnego statusu dwóm samozwańczym republikom we wschodniej Ukrainie.

Kreml nie pogodzi się z istnieniem niepodległej Ukrainy

Okazało się jednak, że dla Putina problemem jest istnienie niezależnej Ukrainy. Nie dopuszcza on zasady samostanowienia narodów ani podmiotowości demokratycznego społeczeństwa. W konsekwencji buduje również coraz ostrzejszy reżim wobec własnych obywateli. 24 lutego Władimir Putin wygłosił orędzie, z którego wynika, że chce odgrywać rolę „zbieracza ziem ruskich”. Niepodległa Ukraina, która prowadzi własną politykę, niezależnie od decyzji Kremla, jest więc dla niego aberracją.

Uczynił już wiele kroków, aby kontrolować Białoruś. Wraz z trwałym rozlokowaniem rosyjskich wojsk w tym kraju, które następnie posłużyły do ataku na Ukrainę, Łukaszenka został całkowicie podporządkowany Rosji. Do zjednoczenia „trójjedynego” narodu, o którym majaczył w lipcu zeszłego roku Putin, została więc tylko Ukraina.

Jest zatem nieprawdą, że gdyby Ukrainie zamknięto drogę do NATO, a wojska NATO zostałyby wycofane z krajów byłego bloku socjalistycznego, czego domagał się Putin, doszłoby do odprężenia w relacjach Zachód–Rosja. Rosyjska agresja na Ukrainę i tak miałaby miejsce, być może nieco później.

Zachód powinien przejąć inicjatywę

Obecna sytuacja pokazuje szereg błędów, jakie popełniono w polityce wobec Rosji. Błędem było traktowanie Rosji jako racjonalnego gracza, energetyczne uzależnienie Europy od Rosji, traktowanie rosyjskich oligarchów jak zwykłych biznesmenów. W rzeczywistości Putin nie jest dla Zachodu trudnym partnerem ani rywalem, lecz wrogiem, który chce obalić pozimnowojenny porządek międzynarodowy i wykazuje tęsknotę za sowieckim imperium.

Rosja zapłaciła niską cenę za aneksję Krymu i wojnę w Donbasie. Część sankcji okazała się iluzoryczna. Teraz jest lepiej przygotowana, a Putin z pewnością wkalkulował ewentualne sankcje w koszty inwazji. Dlatego odpowiedź powinna przerosnąć jego oczekiwania. Rosja powinna zostać odłączona od międzynarodowego systemu bankowego, a bezprecedensowe sankcje powinny objąć rosyjskich oligarchów wraz z rodzinami, w tym ich zachodnie majątki, ale także zwykłych Rosjan, którzy wciąż w większości popierają politykę Putina. Europa musi przyspieszyć proces transformacji energetycznej i jak najszybciej uniezależnić się od rosyjskich surowców, włącznie z nieodwracalnym porzuceniem gazociągu Nord Stream 2. Do tego potrzebne jest ogromne wsparcie gospodarcze, polityczne, militarne dla Ukrainy. Kijów powinien mieć wytyczoną ścieżkę akcesji do Unii Europejskiej i NATO.

Łącznie cel tych działań powinien być następujący: Zachód musi wreszcie przejąć inicjatywę, a nie jedynie reagować na ciosy Kremla. Powinien wejść w tryb hybrydowej konfrontacji z Rosją. Za to przyjdzie nam zapłacić, chociażby w postaci cen energii. Jednak Unia Europejska to jeden z najbogatszych bloków państw na świecie, Stany Zjednoczone wciąż są supermocarstwem. Cena odparcia Rosji będzie wysoka, ale i tak nieproporcjonalnie niższa od alternatywy – wojny i śmierć w środku Europy. Innego języka Putin nie rozumie, przed niczym innym się nie cofnie, a kompromis uzna za słabość.