O wojnie Rosji z Zachodem mówi się od lat. Tyle że miała to być wojna inna niż te, które znamy z historii. Polegać miała na sianu chaosu i destabilizacji, manipulacjach, budzeniu niepokojów społecznych. To wojna, która już trwa, o czym mówili co jakiś czas eksperci. Wskazywali oni na armie trolli internetowych, opisywali też scenariusze cyberataków, które nie polegałyby na zrzucaniu bomb, tylko odcinaniu państw od prądu.
Wybuchła jednak wojna konwencjonalna. Wojsko rosyjskie wkroczyło na terytorium Ukrainy, zaatakowało rakietami obiekty w ukraińskich miastach. Poprzedziło ją wystąpienie agresora, Władimira Putina, które nie pozostawiało złudzeń w kwestii tego, co się dzieje. Rosyjski przywódca otwarcie zaatakował suwerenne państwo.
Zaatakował państwo europejskie, z aspiracjami przystąpieniado UE i NATO. 62–73 procent Ukraińców (w zależności od badań) popiera przystąpienie do NATO, 68 procent – do Unii Europejskiej.
Jak przekonuje ukraiński publicysta Mykoła Riabczuk, Putin atakuje Ukrainę nie dlatego, że czuje się zagrożony przez NATO, o którym wciąż mówi. W rzeczywistości czuje się zagrożony przez wolną, demokratyczną i zamożną Ukrainę, która swoim istnieniem podważa putinizm, pokazując Rosjanom, że alternatywny, europejski model rozwoju jest możliwy.
Dlatego powiedzieć, że Putin zaatakował Ukrainę, to za mało. Putin zaatakował Zachód. Czyli nas wszystkich. Chce cofnąć czas, zdusić znienawidzone wartości, demokrację, wolność, prawa obywatelskie. Chce nam pokazać, że to jest nic nie warte. Że jak pomyślimy sobie za dużo, to rosyjski niedźwiedź wstanie i przywróci porządek.
Nie on jeden ma imperialne marzenia. Walczące o dominację w swoim regionie Chiny mogą pomóc mu zasiać chaos na całym świecie.