Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Dlaczego Polacy mają tak głęboką potrzebę, by pomagać Ukraińcom uciekającym przed wojną?

Beata Krzywosz-Rynkiewicz: To altruizm, który budzi się w wyniku empatii. 

Skąd ta empatia?

Empatia jest aktywizowana w różny sposób. Jednak najbardziej intensywna jest, gdy doświadczamy jej multisensorycznie – poprzez obraz, wypowiedzi, narracje. Konkretne przypadki ludzi oraz ich doświadczenia przemawiają do nas mocniej niż liczby osób poszkodowanych z formalnych sprawozdań. Historia jednego człowieka silniej uruchamia emocje. 

Współodczuwanie smutku, lęku, niepokoju, oburzenia, powoduje dyskomfort, z którym musimy coś zrobić. A pomaganie oznacza redukcję niepokoju, bo przechodzimy od analizy tego, co się dzieje, do działania. Działanie z kolei daje poczucie sprawstwa i poprawia samopoczucie. Na poziomie fizjologicznym przyspiesza rytm serca. Na poziomie neurofizjologicznym wzrasta liczba neuroprzekaźników, odpowiedzialnych za poprawę nastroju. 

Jednak to chyba nie tylko biologia.

Oczywiście. Napięcie jest redukowane także przez poczucie wspólnoty w pomaganiu. Psycholog społeczny wyjaśniłby bardziej szczegółowo, jakie ono pełni funkcje. To są elementy grupowych procesów społecznych związanych z poczuciem przynależności. Entuzjazm towarzyszący pomaganiu jest w dużej mierze efektem naszego poczucia wspólnoty. 

Nie bez znaczenia jest to, że geograficznie jesteśmy ulokowani w miejscu świata i Europy, gdzie przez lata toczyły się konflikty pomiędzy mocarstwami. Emocjonalnych zawirowań i dramatów związanych z Rosją i Związkiem Sowieckim doświadczyła niemal każda rodzina. Tak więc, reagując na wojnę, która toczy się tak niedaleko, aktywizujemy też rodzinne wspomnienia. 

Z tego powodu poczucie wspólnoty odczuwamy także z Ukraińcami. Mamy wspólnego dużego, groźnego sąsiada, który często staje się wrogiem. To też nas napędza do pomocy?

Czynnik, który integruje wspólnotę, jest tym silniejszy, im bardziej jednoznacznie postrzegamy rzeczywistość. Rosja jako państwo jest dość jednoznacznie postrzeganym wrogiem. Edukacja, ta formalna i nieformalna, a więc przekazywana w mediach czy dyskusjach o polityce prowadzonych publicznie, ale też przy rodzinnych stołach, wzmacniała to. Nasza historia ze Związkiem Radzieckim, a właściwie historia wyzwalania się spod jego wpływu, miała ogromne znaczenie dla kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju. 

Teraz w pomoc Ukrainie, która przechodzi podobną drogę, angażują się pokolenia, które wprawdzie z tamtymi doświadczeniami mają niewiele wspólnego, ale mają bagaż rodzinnych historii. Wielu spośród rodziców pomagającej dziś młodzieży, to właśnie protestujący w latach osiemdziesiątych przeciwko reżimowi sowieckiemu uczniowie i studenci. To może być bardzo istotny czynnik entuzjazmu młodego pokolenia wobec pomagania. 

Niedawno odbyłam godzinną rozmowę z zaprzyjaźnioną profesor psychologii z Węgier. Rozmawiałyśmy o wykluczaniu rosyjskich firm i stowarzyszeń z międzynarodowych organizacji. Ona była w tej kwestii bardziej sceptyczna niż ja. Na koniec rozmowy powiedziała, że w ostatnich dniach odbyła kilka takich rozmów i Polacy zawsze byli zwolennikami stanowczych reakcji wobec Rosji. Kolejnego dnia odbyłam podobną rozmowę w międzynarodowym zespole psychologów, gdzie również usłyszałam, że stosunek Polaków do Rosji jako państwa jest bardzo stanowczy, a w wypowiedziach jest wiele emocji. 

Można powiedzieć, że emocje, które my, Polacy, przeżywamy w związku z wojną w Ukrainie, to trauma?

Trauma, jak wiele pojęć psychologicznych, ma różne znaczenia. Podobnie jak depresja co innego znaczy potocznie, a co innego w znaczeniu klinicznym. To, co czujemy w związku z wojną w Ukrainie, nazywamy potocznie naszą traumą lub odżywaniem traumy pokoleniowej. 

Jednak w podstawowym znaczeniu trauma to doświadczenie, które wiąże się z bezpośrednim zagrożeniem życia. Lekarz, do którego trafia pacjent po wypadku, nie przeżywa jej. Podobnie psycholog, który w swoim gabinecie słucha o tragicznych wydarzeniach pacjentów. Kiedy umiera nam ktoś bliski, to jest z pewnością wydarzenie trudne, kryzysowe, ale nie jest to klinicznie rozumiana trauma. 

Trauma jest konsekwencją psychologicznego poczucia zagrożenia, ale też specyficznej fizjologicznej reakcji paraliżującego stresu. Obraz traumy jest bardzo złożony i trudny do przepracowania. 

Jednak to, czego doświadczamy teraz my, Polacy, w związku z wojną na Ukrainie, nie jest naszą traumą. Są to sytuacje trudne, być może niektóre osoby przeżywają to jako sytuacje kryzysowe, ale to nie trauma. Traumę przeżywają bombardowani Ukraińcy i uciekające pod ostrzałem kul matki z dziećmi.

Empatia?

Empatia to wspaniała kompetencja. Nie każda empatia jest jednak korzystna i nie zawsze ułatwia pomaganie. Amerykański psycholog Paul Bloom napisał interesująca książkę „Przeciw empatii, argumenty za racjonalnym współczuciem”. Rozprawia się z empatią jako nie zawsze pozytywnym stanem przeżywania. Mówi on o empatii niekorzystnej a nawet destrukcyjnej, która polega na tym, że nasze współodczuwanie z drugą osobą jest tak silne, że w gruncie rzeczy czujemy to samo co ona. A to nie jest dobre ani dla osoby współodczuwającej, ani dla tej, która przeżywa nieszczęście. 

Dlaczego?

Bo przeżywając głęboko cudze emocje, nie nadajemy się do pomagania. Nadajemy się natomiast do tego, żeby się nami zaopiekować. Stajemy się „pacjentem”. 

Mam u siebie w gabinecie młodych ludzi, bardzo przygnębionych, często w stanie apatii, bo tak silnie identyfikują się z nieszczęściem dziewczyn opuszczających swoich chłopców, którzy być może za chwilę zginą, wyczerpanych matek. Staram się z nimi przepracować kwestie tego, „czyj to jest dramat”. Niedawno pracowałam z kobietą, która przyszła do mnie w stanie silnego lęku i zamartwiania. Jej mąż miał raka i umierał. Ona była w stanie takiego przygnębienia, że on zajmował się nią, choć powinno być odwrotnie. Banalnie to zabrzmi – ale nieco czasu zajęło uświadomienie jej, że to on, a nie ona ma raka. Że choć jest to dla niej trudne, to o niego w tej sytuacji chodzi i on wymaga wsparcia. 

Podobnie jest z nami, którzy empatycznie przeżywają nieszczęście Ukraińców. Jeżeli będziemy przeżywali to jako swój dramat, to czy będziemy się nadawać do niesienia wsparcia? To jest tak jak w samolocie, najpierw nakładam maskę tlenową sobie, a potem osobie, która nie jest w stanie zrobić tego sama. Jeśli masz pomagać drugiej osobie w nieszczęściu, musisz przyjąć, że ono jest cudze. Jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, trzeba powiedzieć wprost: to nie jest moje nieszczęście. Nie dajmy się ponieść fali empatii niekorzystnej. Jestem za racjonalnym współczuciem.

Studenci mówią mi: Mam wyrzuty sumienia, że my tu siedzimy na zajęciach, że idę wieczorem do kina, że robię sobie kąpiel, a tam giną ludzie. Wówczas im mówię: Rób to, co robisz! To jest maska tlenowa dla ciebie. Jeśli będziesz pogrążać się w wyrzutach sumienia i nieszczęściu, dla nikogo nic dobrego z tego nie wyniknie. 

A jeśli w moim domu mieszkają ludzie, którzy uciekli przed wojną?

Ważną rzeczą normalizującą dla ludzi w traumie i w kryzysie jest to, żeby doświadczali, że życie się toczy. Jeśli ktoś gości w domu Ukraińców, może ulegać pokusie, by skupić się wyłącznie na opiece nad nimi, nie włączać telewizora, nie zapraszać znajomych, bo w „domu jest nieszczęście”. Nie, musisz żyć normalnie. Kiedy twoi goście obserwują, że rodzina rozmawia o codziennych, błahych rzeczach, że się śmieje, gra w chińczyka, ogląda film, jest to dla nich ozdrowieńcze. 

Dla nas Polaków za chwilę wyzwaniem będzie znormalizowanie rodzin uchodźców, którzy teraz przyjeżdżają, rozpakowują się i łapią oddech. Powinniśmy im stworzyć możliwość wyjścia poza ich środowisko. Ono jest oczywiście ważne, bo czują w nim wspólnotę przeżyć. Ale z drugiej strony może być ograniczające, bo pogrąża w wiadomościach z frontu, w zamartwianiu się. A w konsekwencji pielęgnuje traumę. A traumy nie można pielęgnować. Z nią należy sobie radzić. 

My, Polacy, mamy skłonność do pielęgnowania, a nawet celebrowania traum, czego przykładem były miesięcznice smoleńskie. Może ma to swoją funkcję historyczną lub polityczną. Jednak dla ludzi, tych pojedynczych, indywidualnych osób, które doświadczyły zagrożenia życia i widziały rzeczy, których „odzobaczyć” się nie da, uczestnictwo w normalnym życiu jest ozdrowieńcze. Dlatego ważne, aby mogli zająć czymś innym, ich dzieci muszą iść do szkoły i przedszkola. 

Źródło: Pakhnyushchyy; Canva

Temat traumy uchodźców jest ważny dla tych, którzy przyjmują ich w domu. Empatia, współczucie może prowadzić do idealizowania ofiar wojny, a one są ludźmi z gigantycznymi problemami. Mogą dziwnie się zachowywać, mogą być emocjonalni albo wycofani. Jak się na to przygotować?

Najgorszym skutkiem traumy jest rozwinięcie schematu funkcjonowania ofiary. Terapeuci, którzy pracują z osobami po traumach, pomagają im zmienić myślenie o sobie z „ofiary” na „ocalonego”. Wszelkie działania, które utwierdzają ludzi w schemacie ofiary, nakręcanie się przeszłością, której nie można zmienić, działa na niekorzyść tej osoby. Wyrzucenie z siebie nieszczęścia jest normalizujące, a pielęgnowanie go – niekorzystne.

Towarzysząc osobom po traumie, nie możemy robić tego, co ich osadzi w roli ofiary. Co możemy robić? Trzymanie za rękę, płakanie razem, to może być oczyszczające, ale to nie może trwać stale. Możemy im towarzyszyć, wysłuchiwać, ale nie możemy bawić się w terapeutę, zostawmy to specjalistom.

Często na fali entuzjastycznego altruizmu i pomagania decydujemy się na śmiałe kroki – oddajemy swoje dobra, przyjmujemy rodzinny pod swój dach. To są wspaniałe gesty. Warto jednak robić to z rozmysłem i zastanowić się, co leży w naszych granicach pomagania. Pomagać można na różne sposoby. Zanim zaprosisz uchodźców do swojego domu, zastanów się, czy to jest w twoich granicach. Zamieszkanie z osobami obciążonymi tak trudnymi doświadczeniami to poważna decyzja. Dzieci w nocy płaczą, do łazienki czeka więcej osób, w salonie rysuje się parkiet. Jeśli się zdecydujesz, zrób to odpowiedzialnie, bądź na to gotów. A jeśli to nie jest w twoich granicach, to też jest okej. Masz wiele innych form pomagania do wyboru. Zaczyna się rozwijać pomoc zinstytucjonalizowana. Nie musisz przyjąć osoby do swojej rodziny na stałe czy na długo. Możesz jej pomóc przejściowo, na tydzień czy dwa, żeby dać jej czas na stabilizację i zorganizowanie podstawowych spraw, a później może ona skorzystać z pomocy instytucjonalnej. Nie ma nic złego w tym, jeśli jej to zaproponujesz. 

Kiedy jednak ludzie już się na to zdecydowali, na co powinni być gotowi?

Mogą spodziewać się, że osoby te będą zachowywały się w sposób typowy dla osób w kryzysie. Mogą w kółko wspominać te same zdarzenia, każde śniadanie może zaczynać się od tej samej historii. To naturalne i najbardziej zdrowe, bo pozwala wyrzucić z siebie traumatyczne przeżycia. Może być też tak, że nie będą chciały mówić, zamkną się w sobie, będą apatyczne. Można poczuć bezradność wobec tego, że ktoś siedzi w pokoju i nie wychodzi. 

Psychologowie organizują teraz wiele akcji dla uchodźców, więc można się zwrócić do nich o poradę, co zrobić. Nie uszczęśliwiaj swojego gościa na siłę.

Jednak dystans jest trudny, bo za najtrudniejsze formy pomagania biorą się osoby empatyczne, jak pani mówi. 

To naturalne, że w tej sytuacji wojny i nieszczęścia przeżywamy smutek i lęk. Nie oczekujmy, że nie będziemy tego przeżywać. Ważne jest pogodzenie się z tym, zaakceptowanie, że odczuwa się emocje. Pytanie, czy one są adekwatne, czy służą nam i innym. I kto kim zarządza – ty emocjami czy one tobą. Chodzi o to, żeby zarządzać emocjami.

Popularna stylistka Karolina Domaradzka zaapelowała, by oddając ubrania Ukrainkom, dawać piękne sukienki, eleganckie bluzki i szpilki, bo to będzie namiastka normalności. Chodziło jej też o to, że źle, kiedy uchodźcy będą się wyróżniać jako osoby gorzej ubrane, trudniej będzie im wtedy zacząć normalnie żyć. Czy to jest skuteczne pomaganie? 

To problem wartości. Nie chodzi tylko o ubranie, ono jest egzemplifikacją ogólnej postawy. To pytanie o to, czy pomagasz ze względu na siebie, czy ze względu na kogoś. Jeśli pomagasz ze względu na siebie, to oddajesz rzeczy, które są ci niepotrzebne. A jeśli ze względu na kogoś, to oddajesz rzeczy, które są potrzebne tej osobie, wartościowe i szanujące ją. To jest istota pomagania.

Pomoc w rozpoczęciu normalnego życia nie oznacza, że to ma być pomoc w rozpoczęciu życia wyrafinowanego. Wystarczy, że to będzie godne życie.

Mówi pani o emocjach na najwyższym poziomie. Odczuwają je w ten sposób także ci, którzy pomagają. To się zmieni, emocje opadną. 

Tak, miesiąc miodowy się skończy. Wtedy staniemy wobec nowych, czasem trudnych sytuacji, w których proste stereotypy mogą sterować naszym myśleniem. 

Na przykład rywalizacja na rynku pracy czy codzienne sprawy, jak głośna impreza u sąsiadów, biegający bez smyczy pies mogą uruchamiać najprostsze wyjaśnienia – to przez nich, to oni są winni, ci inni.

Jednak nie chciałabym siać defetyzmu. Społeczeństwa zachodnie radziły sobie z takimi sytuacjami, my też sobie poradzimy. Mamy organizacje pozarządowe, które w tym pomogą. 

Jednak kiedy skończy się miesiąc miodowy i entuzjazm w pomaganiu minie, wahadło emocji może się wychylić.

Jednym z motywów pomagania jest oczekiwanie wzajemności. Nazywa się altruizmem odwzajemnionym i polega na tym, że jeśli komuś pomagam, to tworzę sobie potencjalną grupę osób, na których wdzięczność mogę liczyć. Dlatego, niezależnie o szczytnych intencji u pomagających, mogą pojawiać się automatyczne, nie do końca uświadomione myśli związane z oczekiwaniem wzajemności typu „ja jej pomogłam, a ona…”. Są to naturalne przekonania, będące odbiciem mechanizmów ewolucyjnych. Ale po to jesteśmy istotami rozumnymi, żeby je rozumieć i nimi zarządzać – aby takie myśli ograniczyć i nie tworzyć nadmiernych oczekiwań wzajemności, które zawsze rodzą rozczarowanie.

Zwróciłaby uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza to: pomagaj w swoich granicach, bo w momencie, kiedy się wyczerpiesz w pomaganiu, może rodzić się poczucie krzywdy, niedocenienia. Ważne, żeby pomaganie nie prowadziło do postawy heroicznej i oczekiwania, że ktoś to szczególnie doceni. Po drugie: pamiętaj, że jednym z elementów altruizmu jest oczekiwanie odwzajemnienia, dlatego bądź wrażliwy na tego typu myśli i pacyfikuj je. 

Jest jeszcze jedno trudne pytanie, ale nie sposób przed nim uciec. Skąd wzięła się w nas tak wielka empatia wobec Ukraińców i tak niewielka wobec uchodźców z Bliskiego Wschodu, którzy cierpieli na granicy z Białorusią? Domyślam się, że chodzi o wspólnotę kulturową, ale może o coś jeszcze.

Wspólnota kulturowa to ważna sprawa. Inna to wspólnota języka. Bardzo wielu Ukraińców mówi po polsku, nasze języki są podobne. A znacznie łatwiej pomaga się podobnym do siebie, uaktywnia się wtedy krewniaczy altruizm. Zgodnie z nim pomagamy najpierw krewnym, w celu ochrony genów, a potem podobnym do nas. Znaczenie ma też wspólnota historyczna. Oraz to, że w Polsce od lat jest bardzo dużo Ukraińców i wiele osób miało bardzo dobre doświadczenia w kontakcie z nimi. To są ludzie, którzy są w naszych domach, reperują nasze krany, sprzedają w sklepach, pracują na uczelniach, studiują. Zdążyli już wtopić się w nasze społeczeństwo. 

Jednak tu działa jeszcze wspólnota doświadczeń. Kiedy widzimy, jak walczą Ukraińcy, jak działa ich prezydent, niezwykły lider, budzą się w nas wspomnienia doświadczeń sprzed trzydziestu lat, kiedy sami zyskaliśmy wolność. To bardzo silny mechanizm.