Miałem pisać o czymś innym. Ale są takie chwile, że w głowie jest tylko jedno i nic innego się nie przebija. Bucza zasłana trupami cywilów z powiązanymi rękami. Drogi w okolicach Kijowa ze spalonymi przez Rosjan zwłokami kobiet. Relacje ze zbiorowych gwałtów i konania Mariupola. Rosjanie porzucający swoich poległych kolegów, ale zabierający ze sobą zrabowane pralki czy ubrania. W tych dniach wychodzi na światło dzienne cała prawda o Rosji i Rosjanach, o naturze władzy w tym kraju, o tym, skąd siła Putina. Nie mogę się zdobyć na analityczno-felietonowy ton, a pisać muszę, bo taka jest umowa, bo cywilizacja to obliczalność, bo czytelnicy i redakcja „Kultury Liberalnej”. 

Proszę więc o wybaczenie, jeśli tym razem będzie nieskładnie, po prostu dziś nie potrafię inaczej. 

Na ostatnim piętrze Ośrodka Studiów Wschodnich jest sala narad, a w niej wielka mapa sztabowa Europy Środkowej z 1939 roku, odnaleziona w jednym z antykwariatów Kijowa. W oczy rzuca się wyrysowana czerwonymi i niebieskimi kredkami linia podziału Polski między III Rzeszę a ZSRR. Sowieccy sztabowcy nanieśli na tak zwaną „setkę” rozgraniczenie między wojskami jednej i drugiej strony. Narysowali koniec Polski. 

Za moich czasów w tej instytucji, analitykom Ośrodka pokazywano ową mapę (mam nadzieję, że nadal się to robi) i tam się dowiadywali, że sens ich pracy polega na tym, żeby już nikt nigdy nie rysował takiej linii na mapach Polski. Tę mapę mam w pamięci cały czas. Przystąpienie do NATO, UE, czasy pokoju, a jeśli wojna, to daleko i nie przerywa bankietu zamożnej części świata. Trwało to długo. Ale przecież czułem przez skórę, że to nieprawda, że pod nami wszystkimi jest jakiś kruchy lód. Rodzina i znajomi, współpracownicy z Ośrodka, przyjaciele z polityki – wszyscy często żartujący z moich apokaliptycznych przekonań. Przecież wiadomo, że przejście od stanu pokoju do wojny zawsze dokonuje się bardzo szybko, nasz mózg wypiera zagrożenie, udajemy, że nadal wszystko może być, jak było. Jedne z najbardziej przejmujących dla mnie zdjęć to te z lata 1939 – wystrojone pary na Krakowskim Przedmieściu, wakacje w Juracie, normalne życie, które zaraz się rozsypie, a osoby na fotografiach znajdą się nagle w dziejowej maszynce do mielenia ludzkiego życia. Świetnie opisał to Marcin Zaborski w „Lato 39. Nadal żyjemy”.

Nasze złudzenia, że po drugiej stronie frontu ewentualnej wojny będą tacy sami ludzie jak my, że może i wojna, ale przecież nie jesteśmy żołnierzami, jakoś da się przeżyć – zawsze okazują się fałszywe. 

A szczególnie stają się fałszywe, gdy nie dociera do nas, z kim mamy do czynienia. Tak jak teraz, kiedy ze zdumieniem i przerażeniem czytamy i oglądamy zdjęcia i filmiki z Ukrainy, z tego zorganizowanego i równocześnie pierwotnego systemu zbrodni i okropieństw, do jakich są zdolni Rosjanie. Poznawałem ten system przy okazji wojny w Czeczenii, obserwowałem to wyrachowane okrucieństwo w doniesieniach z Syrii. A pierwsza wojna z Ukrainą o Donbas z 2014 roku dostarczyła aż nadto dowodów, że zbrodnie to rosyjski system, a nie incydenty. 

Racja absolutna rozgrzesza absolutnie

To nie jest normalny naród i to nie jest zwykła dyktatorska władza. To połączenie czystego barbarzyństwa, biedy i prymitywizmu z najnowocześniejszymi technikami marketingu politycznego, sprawiającymi, że każdą podłość i zbrodnię da się zaakceptować w imię idei sprzed stuleci – wielkiej Rosji, rosyjskiego „miru”, Trzeciego Rzymu i co jeszcze wyprodukowała tam ich chora wyobraźnia, by uzasadnić prawo do niewolenia innych. To władza, która się karmi swoimi obywatelami, bezwolnymi, ile razy słyszą, że Rosja musi się bronić, a oni mają stać się mięsem armatnim – w Syrii, w Ukrainie, w Polsce czy gdziekolwiek indziej i daleko. To też powoduje, że nie ma problemu, by stać się najbardziej ohydnymi katami bezbronnych – racja absolutna rozgrzesza absolutnie. 

Moskwa, Petersburg, naskórkowa klasa średnia z aspiracjami nieróżniącymi się od ich odpowiedników na Zachodzie nagle rysuje sobie ochoczo znak „Z” i w swojej większości staje się wspólnikami rzeźników. Bez pytań i wątpliwości. To społeczeństwo nieceniące sobie ludzkiego życia ani żadnej z tych wartości, które są fundamentami relacji społecznych w naszej części świata. Wystarczy obejrzeć jakikolwiek film Andrieja Zwiagincewa, by zobaczyć to jak w laboratorium. Wiem to od dawna, nie tylko przez filmy, literaturę czy analizy i raporty, ale i przez osobiste doświadczenia, o których nie pora opowiadać. Życie obok takiego społeczeństwa to życie na uskoku tektonicznym ludzkości. To, co poza tym uskokiem jest Rosją, to radykalnie obca rzeczywistość. 

Zdaję sobie sprawę, że liberalny świat odrzuca odpowiedzialność zbiorową, że nasz system wartości każe każdego traktować indywidualnie, a przyjmowanie odpowiedzialności zbiorowej jest zawsze niesprawiedliwe wobec jednostek i mniejszości. 

Ale wojna jest zawsze zbiorową odpowiedzialnością. Na tym polega jej okrucieństwo i pułapka. Bez unieważnienia indywidualizmu nie da się stanąć twarzą w twarz z wrogiem i walczyć z nim do końca – jego lub nas. Wojna zawiesza wszelkie dystynkcje – wszyscy jadą na jednym wózku. Moja ojczyzna zawdzięcza ocalenie rękopisów Henryka Sienkiewicza oficerowi Wehrmachtu, a mój dziadek przeżył tylko dzięki temu, że gestapowiec przyjął łapówkę – ale nie unieważnia to roli ich i wszystkich Niemców w czasie drugiej wojny światowej. W przypadku Rosjan jest identycznie – przygniatająca część społeczeństwa albo odwraca wzrok, albo entuzjastycznie popiera Putina i jego wojnę. Tym samym to nie jest wojna Putina, to wojna Rosjan. I to Rosjanie na równi ze swoim dyktatorem powinni ponieść jej konsekwencje, tak jak wszyscy Ukraińcy ponieśli konsekwencje agresji rosyjskiej. Nie można dopuścić do tego, że koszty są po jednej stronie – słabszej i napadniętej. Nie będę zatem „sprawiedliwym liberalnym demokratą wśród szczęku oręża”. Chcę, by każdego Rosjanina konsekwencje ich wojny, ich zbrodni i bestialstw dotknęły osobiście. Jeśli nie sprzeciwili się władzy, to przyzwolili na to. I szlachetne garstki demonstrujące sprzeciw, nic nie mają do rzeczy – tylko uwypuklają przepaść między nimi a całą resztą społeczeństwa. 

Putin wzywa do ostatecznego rozwiązania

Wszyscy Rosjanie mogli wysłuchać „huńskiej” mowy Putina 21 lutego tego roku, kiedy wprost zapowiedział wyniszczenie, zgładzenie Ukraińców. Jak Hitler wzywający Niemców do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. To nie jest stylistyczne porównanie – to jest sytuacja jeden do jeden. Mówił o tym prezydent Zełeński w przemówieniu do Knesetu. W tym samym miesiącu, kiedy Putin zapowiadał zniszczenie Ukraińców, powstały rządowo-wojskowe przepisy określające precyzyjnie budowę masowych grobów, wraz z rysunkami i schematami, jak to należy robić. Zapowiadając „specjalną operację wojskową”, która przecież miała trwać parę dni, Rosja szykowała się do masowych mordów. 

Więc gdy dziś jacyś Rosjanie będą się skarżyć na zbiorową odpowiedzialność, powołując się na liberalno-indywidualistyczny paradygmat, bo przecież akurat oni są przeciw wojnie, mam dla nich słowa Adama Mickiewicza z „Do przyjaciół Moskali”, stającego wobec podobnego wyzwania prawie dwieście lat temu: „Kto z was podniesie skargę, dla mnie jego skarga / Będzie jak psa szczekanie”.

Latami chodził za mną wiersz dawno zmarłego innego poety, obecnie już zupełnie zapomnianego – Tadeusza Nowaka. Nowak pisał niezwykłą chłopską poezję – pełną sakralnych i panteistycznych mitów, opisów natury okrutnej i zbawczej zarazem. Ale także takiego prorockiego przeczucia, które nie dawało mi spokoju, mimo że przez dziesięciolecia miałem nadzieję, że ten chłopski prorok może się jednak mylił. 

„Pierwszy pacierz azjatycki” z tomu „I co na niebie i co jest na ziemi” [1988]:

„Ciągnie ze stepu Gog / ze stepu Magog ciągnie / Ich twarze żółć zwierzęca / z siarki są ich chorągwie

[…]

Nie wynoś Jarosławno / ikon cerkiewnych w step / jego trawy perzyna / rosa stygnący skrzep
Twoje siostry zgwałcone / córki zabrane w jasyr / Woda do wody mówi / usta mi piaskiem zasyp

I na koniec poeta, opisując fałszywy „słowiański Izrael”, w imię którego Rosja staje się okrutną Azją, pisze:

O tym śpiewa Ezechiel /przez wszystkie usta Pana / a one są żywiołów / niezgojona rana
A one są jak Gog /co z ziemi Magog ciągnie /Jakże się pysznią pod nim /nuklearne chorągwie

W tym samy „Pacierzu” jest i o Polsce, podobnie padającej ofiarą „krwawej Rusi”. Teraz, wobec rzeczywistości w Ukrainie, sądzę, że prawdziwy heroizm, który tam codziennie widzimy, to gotowość do walki mimo tego, że po drugiej stronie jest tak skondensowane zło, tak przerażające okrucieństwo. Wytrzymałość w tej walce nie leży w zasobach wojskowych, ale w sile, na jaką się trzeba zdobyć, by bez lęku patrzeć złu prosto w oczy. 

Jeśli jest jakaś ciemna lekcja, zawarta nie w zimnych analizach, ale w snach, przeczuciach, wierszach zapomnianych poetów, we krwi przelewanej przez Ukraińców, to właśnie taka. I tego musimy się nauczyć w Polsce – braku litości dla wroga, każącej rozróżniać między dyktatorem a narodem, i braku lęku wobec nich, bez względu na to, jak by się nie starali nas sparaliżować swoim barbarzyńskim okrucieństwem. Tylko tak można ich przerazić, a tym samym zwyciężyć.