Przywódcy Kościołów prawosławnego i katolickiego znaleźli się pod ostrzałem. Cyryl zawinił bardziej. Patriarcha moskiewski po prostu poparł inwazję Rosji na Ukrainę. Jak wyjaśnił 6 marca, Rosja przystąpiła do „bitwy, która ma znaczenie metafizyczne”. Duchowny dodał, że istnieje „prosty test”, który określa, po której stronie należy się opowiedzieć. Jest nim mianowicie „parada gejowska” – na którą pozwalają ludzie „pretendujący do władzy nad światem”, a na którą nie ma jego zdaniem zgody na Donbasie. Patriarcha stwierdził zatem, że chodzi tu o coś ważniejszego niż polityka – „o zbawienie człowieka”.
Ale i Franciszek sobie nagrabił. Katolicki papież konsekwentnie unikał jednoznacznego stwierdzenia, kto ponosi odpowiedzialność za wojnę. Nawoływał do pokoju („wybierzmy pokój”), modlił się za ofiary wojny, biadał nad wydarzeniami, które „mają miejsce” w Ukrainie. W szeroko odnotowanym przesłaniu z 4 kwietnia Franciszek wypowiedział się następująco: „Napawa mnie bólem to, co dziś się dzieje. Nie uczymy się. Niech Pan zmiłuje się nad nami, nad każdym z nas. Wszyscy jesteśmy winni!”. To rodziło rozczarowanie. Pojawiały się wręcz pomysły, że Franciszek powinien udać się z wyprawą do Kijowa w czasie bombardowań – a tymczasem papież nie był nawet w stanie nazwać rzeczy jasno po imieniu.
Nic zatem dziwnego, że podniosły się głosy, według których postawy Cyryla i Franciszka są niezgodne z duchem chrześcijaństwa. Bo przecież chrześcijaństwo jest religią miłości, a dobro i zło wymagają zdecydowanego odróżnienia. Wydaje się jednak, że bliższy prawdy jest trochę inny obraz. Można by mianowicie powiedzieć, że Cyryl i Franciszek reprezentują dwie przeciwne sobie wizje religijności – odpowiednio przednowoczesną i nowoczesną.
W wizji przednowoczesnej religia i wojna nie są sobie przeciwne. Zgodnie z tym podejściem, jest w pełni normalne, że jeden kraj dokonuje napaści na inny, jeśli w ten sposób trzeba bronić prawdy i dobra. Jak powiedział przecież Cyryl, inwazja Rosji ma znaczenie „metafizyczne”. Z kolei wizja nowoczesna wiąże się z rozdziałem państwa i religii. W tym ujęciu państwo zajmuje się sprawami państwowymi, czyli polityką, a religia – sprawami religijnymi. Dzięki temu możliwy jest pluralizm społeczny i wyznaniowy – a wraz z tym pokój polityczny.
Jeśli przyjmiemy taką perspektywę, to wypowiedzi Franciszka staną się bardziej zrozumiałe. Papież po prostu prezentuje w swoich wypowiedziach różne chrześcijańskie nauki moralne. Mówi więc, że „wszyscy jesteśmy winni” – bo jakże nie mielibyśmy być winni, jeśli na każdym ciąży grzech pierworodny i wszyscy musimy prosić o wybaczenie. Nie powie również, że winna jest Rosja, ponieważ każdy ponosi indywidualną odpowiedzialność przed Bogiem, który ogółem nie jest nacjonalistą i nie posługuje się kategoriami narodowymi.
Tym samym sposobem w czasie watykańskiej drogi krzyżowej niosły krzyż wspólnie rodziny z Ukrainy i Rosji, ponieważ w Kościele przekazujemy znak pokoju każdemu, a miłosierdzie trzeba wykazywać również – a może przede wszystkim – wobec własnych wrogów. Można by powiedzieć, że z Watykanu patrzy się na sprawy w sposób uniwersalny i duchowy, a nie partykularny i pragmatyczny – a w takiej perspektywie wojna w Ukrainie nie jest ważniejsza niż inne współczesne konflikty zbrojne. Ewentualne pretensje w tej sprawie należy kierować najpewniej bezpośrednio do Jezusa Chrystusa.
Krytycy Franciszka w domagają się zatem od niego w praktyce, żeby zachowywał się w mniejszej mierze jak przywódca duchowy, a bardziej jak przywódca polityczny. Ludzie chcieliby, żeby z religii wypływały właściwe wnioski polityczne. Gdy to się nie dzieje, przychodzi rozczarowanie. Tyle że na tym właśnie polega nowoczesna koncepcja religii, że nie płyną z niej żadne wnioski polityczne. Chrześcijaństwo – jeśli brać je na jego własnych warunkach, zgodnie z jego przesłaniem – jest „nie z tego świata”. A zatem postawa chrześcijańska nieraz prowadzi do wniosków, które wydają się irracjonalne politycznie.
Wiedział o tym już Machiavelli, dlatego rozwijał koncepcję polityki, która jest niezależna wobec wiary chrześcijańskiej. Dlatego też z punktu widzenia polityki nie może być współcześnie chrześcijaństwa bez nakładki w postaci jakiejś etyki politycznej. W demokracji prywatnie praktykowana bezwarunkowa i uniwersalistyczna moralność chrześcijaństwa wymaga uzupełnienia w postaci publicznej i pragmatycznej etyki liberalizmu politycznego. Jeśli więc ludzie domagają się od papieża liberalnej postawy politycznej – to domagają się, żeby na papieską sutannę nałożył szatę politycznego liberała.
Do tego trzeba dodać jeszcze jedną uwagę. Bo przecież w praktyce wiadomo, że Kościół często zachowuje się jak organizacja polityczna, a nie religijna – potrafi skutecznie dbać o swoje zupełnie materialne interesy. W dodatku etyka polityczna Kościoła nie zawsze jest liberalna, a niekiedy jest wręcz daleka od liberalizmu.
To sugeruje, że jeśli Franciszek nagle zaczyna postępować jak wzorowy chrześcijanin, to być może jego postawa jest w rzeczywistości parawanem, który skrywa innego rodzaju intencje. W tym przypadku może chodzić o sytuację katolików w Rosji, jakieś powody biznesowe (Bank Watykański nie zyskał sławy jako krystalicznie uczciwa instytucja finansowa), a może jeszcze coś innego.
Jednak niezależnie od rzeczywistych intencji Franciszka, w obu scenariuszach powtarza się wspólny element. Otóż – albo ludzie oczekują od organizacji religijnej, żeby porzuciła nimb metafizyki na rzecz udziału w polityce, albo patrzą na Kościół jak na organizację o zgoła ziemskich interesach – i oczekują od niej adekwatnej reakcji w terminach świeckiej polityki. A zatem domaganie się od Franciszka jednoznacznej postawy politycznej staje się w obu przypadkach wyrazem procesu sekularyzacji, na gruncie którego ludzie w coraz większej mierze traktują Kościół jak organizację świecką.